Rozdział III

191 18 6
                                    

 Stało się. Jego los został przesądzony, a sam Matt czuł się jak bohater tragiczny cholernego dramatu antycznego, brakowało jedynie chóru, który komentowałby poczynania głównego bohatera. Jedna sprawa w sądzie, przez którą ruszył potok kolejnych, niezależnych już od niego zdarzeń, sprowadzając go w to miejsce dużo szybciej niż oczekiwał. Nie miał wątpliwości, kto zatroszczył się w sposób szczególny o jego błyskawiczny powrót do szkolnej ławki, tak by przykuła go ona w miejscu i wybiła mu z głowy wszystkie ewentualne przyjemności, którym młody człowiek może oddać się w wolnym czasie.
Łukasz. Jego cholerna zmora, fatum, które ciążyło nad nim odkąd przyjechał do Anglii, demon o kpiącym uśmieszku przylepionym do przystojnej gęby. Kto by pomyślał, że facet będzie traktował sprawę nieletniego, początkującego przestępcy tak poważnie, skrupulatnie załatwiając mu kolejne rozrywki.
Nie pasował tu. Poczuł to od momentu przekroczenia progu szkoły, od jednego, szybkiego spojrzenia na przechodzących po korytarzu uczniów. Poprawił torbę, która z wrażenia lekko zsunęła mu się z ramienia. Wziął głęboki oddech, jakby za chwilę miał wykonać skok do głębokiej wody i ruszył raźnym krokiem w kierunku szafek. Numer sześćdziesiąt dziewięć. Uśmiechnął się pod nosem. Wrzucił niedbale rzeczy do środka i zatrzasnął szafkę, zanim wszystkie wyleciały.
Słyszał za plecami śmiech i nie do końca zrozumiałe słowa, zapewne dotyczące jego osoby. Widział ukradkowe spojrzenia, jakie ku niemu kierowali uczniowie college'u i zacisnął zęby. „Za miesiąc, góra dwa" – tak mówiła, ze swoim kwaśnym uśmiechem na ustach i jak zwykle nie dotrzymała słowa. „Przyjadę na twoje urodziny", „zadzwonię do ciebie późnej", „bardzo cię kocham, Matt". O tak, uwielbiała kłamać i kpić z niego. Wystarczył jeden telefon od kochanego psychologa, by wylądował w szkole już po kilku dniach od przyjazdu.
Oparł się o szafkę i rozejrzał, kierując twarde spojrzenie we wszystkie te ciekawskie i roześmiane oczy. Szary tłum, ubrany w jednakowo jasne koszule z czerwono – czarnym krawatem. Zapięte pod ostatni guzik, wyprasowane, czyściutkie i eleganckie jak ich angielskie, nienaganne maniery. Och, matka wraz z psychologiem doskonale wiedzieli do jakiej szkoły go skierować i w jaki mundurek wsadzić, by czuł się maksymalnie niepewnie, a prawdopodobieństwo znalezienia kiepskiego towarzystwa było nie tyle co zbliżone do zera, ale na minusie.
Nie wyjął kolczyków, nie przefarbował włosów, nie schował koszuli do spodni, pozostawiając ją niechlujnie na wierzchu, w dodatku krawat był zawiązany nieco luźniej, a koszula przy szyi rozpięta na dwa guziki. Z co poniektórych krzywych spojrzeń wnioskował, że w tej szkole był to szczyt rebelii, na jaki pozwalali sobie uczniowie. Myśl o zapaleniu papierosa w szkolnej toalecie szybko wywietrzała mu z głowy – jeszcze któryś z uczniów udusiłby się dymem, pierwszy raz wdychając go do płuc.
Westchnął i poszedł wolnym krokiem skazańca do sali lekcyjnej, w której spotka te same spojrzenia, sugerujące, że jest wynaturzeniem genetycznym. I może wszystko byłoby w porządku, gdyby wiedział, że nie mają racji, a są jedynie omamieni regulaminem szkoły i rodzicami podobnymi do jego matki, ale czuł się dokładnie tak, jak oni go postrzegali. Zagubiony pośród poukładanych i grzecznych uczniów, których wystarczyłoby zostawić na weekend bez rodziców, aby upili się do nieprzytomności i stracili dziewictwo każdej dziurki w swoim ciele. Przynajmniej tak sobie tłumaczył Matt, odprowadzany spojrzeniami do sali.

Ławki były jednoosobowe, co jeszcze bardziej miało utrzymać tych małych krawaciarzy na smyczy, aby nie mogli w swobodny sposób porozmawiać z kolegą z ławki, czy tradycyjnie ściągnąć na sprawdzianach. Czy tutaj ktoś w ogóle odważył się na takie zagranie? Czy mały papierek z wypisanymi datami i wyjaśnieniami pojęć gorszył ich równie mocno, co jego kolczyki?
Prędzej czy później wyleci z tej szkoły i nie sądził by odbyło się to w przypadkowy sposób. Widział ostry wzrok nauczycieli, choć nic nie mówili na temat jego odbiegającego od normy wyglądu, wiedząc czyj synalek wylądował w szkole w środku roku. Wyrzutek, za którym ciągnął się smród zbuntowanego dzieciaka z zagranicy, plotki o jego sprawie w sądzie i narkotykach, które ponoć sprzedawał dzieciom. Litości, nigdy w życiu nie widział twardych narkotyków na oczy, a w szkołę podstawową czy gimnazjum pożegnał na dobre po rozdaniu świadectw. Diler byłby z niego kiepski, zważając na to, jaki jest charakterystyczny. Nawet najbardziej skretyniały policjant wiedziałby kogo szukać.
Średnio skupiał się na słowach nauczyciela. Gdyby ścisnął pośladki do granic możliwości, wytężył słuch, a mózg nastawił na nieco inne fale, pewnie coś by z tego wyniósł, ale to było ponad jego siły. Profesor mówił zdecydowanie zbyt szybko, do tego zmieniał tonację głosu, by bardziej zachęcić uczniów do słuchania, ale sprawiając, że wszystko co mówił, było trudne do zrozumienia dla Matta. Co prawda zaliczył wszystkie testy sprawdzające jego umiejętności językowe, bez których nie przyjęliby go do szkoły, ale nie miał zamiaru się wysilać. Był zbyt zmęczony perspektywą spędzenia w tym budynku jeszcze wielu godzin, otoczony przez obce, nieufne spojrzenia.
Nagle drzwi się otworzyły, a do środka wszedł chłopak, który wypełnił serce Matta nadzieją. Małym płomykiem, iskrą, która zapłonęła w całym jego ciele. Ich spojrzenia skrzyżowały się, a nieznajomy uśmiechnął się lekko.
- Patrick. Wpisuję nieobecność, jest ponad piętnaście minut po dzwonku. To już kolejne takie spóźnienie. – mruknął nauczyciel, marszcząc przy tym śmiesznie brwi. Jego twarz przypominała Mattowi ziemniaka, niekształtnego stwora o twarzy oszpeconej przez plamy. Wkurzona mina potęgowała wrażenie nabuzowanego rolnika, któremu jelenie wpadły na pole.
- Wiem, panie profesorze, zaspałem. – powiedział nieprzejęty uczeń.
Patrick. Jako jedyny wyglądał troszkę podobnie do niego, przynajmniej w pewnym stopniu wychylając się swoim wizerunkiem od tego jednobarwnego stada, jakie toczyło się po korytarzu na porannej przerwie. Nie miał pofarbowanych włosów ani kolczyków w prawie każdym możliwym i akceptowalnym społecznie miejscu, jak Matt, ale w jego zachowaniu było coś luźnego i sugerującego poziom ogólnego wyjebania. Guma w buzi, którą żuł leniwie, zarost, który porastał jego młodą twarz i na dodatek nie był dziewiczym wąsikiem, jaki posiadała większość siedemnastolatków, z dumą prezentujących swoją dojrzałość. Mattowi od razu rzucił się w oczy brak eleganckiego obuwia, a jedynie poniszczone trampki; mały, bo mały, ale tunel w uszach, który teraz przysłoniły czarne kosmyki włosów i chyba najważniejsze: kawałek tatuażu, jaki wystawał znad kołnierza koszuli. Spojrzeniem zjechał w kierunku krocza chłopaka, zupełnie o tym nie myśląc – głupi, gejowski nawyk. Ucieszył się jeszcze bardziej, widząc delikatnie zarysowany kształt w kieszeni czarnych spodni. Mogła być to co prawda mała książeczka do modlitwy, czy opakowanie z przenośnym kalkulatorem, ale Matt wolał przypuszczać, że kryje się za tym paczka cudownych, śmierdzących papierosów.
Jest nadzieja.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 27, 2015 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Chcę być twójOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz