2

31 0 0
                                    


Dylan

Wpatrywałem w krajobraz za oknem. Biały puch omiótł całą okolicę. Przed budynkiem, w którym się znajduję roztacza się mały placyk. Otaczają go wysokie, stare i ponure kamienice. Jest tam również pięć przestarzałych lamp, które mają za zadanie oświetlać ponurą przestrzeń. Gdzieś pomiędzy budynkami można dostrzec prowizoryczne namioty. W rzeczywistości są to po prostu stare koce, kartony oraz inne rzeczy, które zostały wykorzystane przez ludzi nie mających się gdzie podziać. Na jednej z dwóch ławek umieszczonych w tym nieprzyjemnym miejscu dostrzegam leżącego mężczyznę opatulonego ciemną płachtą.

Właśnie w takim otoczeniu znajduje się tutejszy sierociniec.

Mój dom.

To właśnie tu się wychowałem. Dorastałem pod opieką Edny, staruszka sama zastępowała mi rodzinę, do momentu, w którym do sierocińca przybyła Taiga. Choć na początku nie zapowiadało się abyśmy nawiązali jakąś głębszą relację, to już po kilku miesiącach traktowałem blondynkę jak młodszą siostrę.

Znów wyglądam przez okno.

Cały widok ocieplają dzieci bawiące się, mimo późnej pory, oświetlone przez lampy. Śnieg spadł po raz pierwszy w tym roku, więc maluchy mogą dzisiaj trochę dłużej zostać na dworze, aby nacieszyć się białą magią. Wśród nich dostrzegam 8-letnią Taylor lepiącą bałwana w otoczeniu kolegów i koleżanek.

Nagle mój wzrok odnajduje blond czuprynę, uśmiecham się rozpoznając Taigę. Zielonooka trzyma w rękach plastikową miskę z parującą zawartością i niesie ją w kierunku mężczyzny leżącego na ławce. Delikatnie potrząsa jego ramieniem i kuca koło ławki. Chłopak ustawia się w pozycji siedzącej i z wdzięcznością obiera posiłek od mojej przyjaciółki. Nastolatka odwraca się i podbiega do Taylor.

Podnoszę się z parapetu i zabieram z biurka książkę. Wychodzę z pokoju, który dzielę z kilkoma chłopakami w podobnym do mnie wieku. Przechadzam się chwilę długimi korytarzami, aż docieram do kuchni.

- Cześć Edna - witam się z opiekunką. - Oddaję książkę.

- Szybko ją przeczytałeś Dylan. Chcesz mi pomóc ? - pyta kobieta.

Zbliżają się święta, więc kobieta lepi pierogi.

-Wszystkie dzieciaki poszły na dwór i nie ma kto ich zlepiać. Gdzie Taiga ? - kobieta kładzie koło mnie garnek z farszem, więc zabieram się do roboty.

- Ostatnio widziałem ją z Taylor - odpowiadam.

Staruszka nie odpowiada, więc spoglądam na nią. Jej twarz wyraża skupienie. Coś ją trapi.

-Edna ? - Kobieta podnosi na mnie wzrok.

- Taylor... - kobieta chwilę się zastanawia- Sądziłam, że będzie się bać wyjąć na dwór w taką pogodę.

- Dlaczego? - patrzę na nią z niezrozumieniem.

- Nie znamy dokładnie historii Taylor. Wiemy natomiast, dlaczego opieka społeczna odebrała prawa rodzicielskie jej ojcu - ciągnie kobieta. - Policja znalazła Taylor przypadkiem, podczas jakieś akcji z psami. Trwała wtedy zima, jedno ze zwierząt wyczuło ją pod śniegiem. Jej ojciec zostawił ją tam z kostką przywiązaną do drzewa, znaleźli ją w ostatniej chwili. Mimo poszukiwań policji nie znaleziono wystarczających dowodów, aby dowieść, że dany człowiek jest jej ojcem i jej to zrobił.

Czułem jak przechodzą mnie ciarki. Taylor była małą, słodką brunetką. Gdy przywieźli ją do Domu Dziecka dziewczynka miała braki w nauce, i była bardzo strachliwa. Razem, z Taigą obraliśmy sobie za cel wyciągnięcie jej z dołka psychicznego. Często zastanawialiśmy się jakie wydarzenia tak ją zniszczyły, ale nigdy nie spodziewałem się, że właśnie tak wyglądała historia Taylor.

- Nie powinnaś mi tego mówić. Znam zasady - mówię do opiekunki.

-Wiem. Ale wiem też, że Taylor, gdy dorośnie, będzie szukać ojca. Z ciekawości, z chęci zemsty oraz odnalezienia reszty rodziny. - kobieta wstaje i podchodzi do mnie. Kuca, aby być na równym poziomie ze mną.- Wiem także, że ty również masz do tego prawo.

-







Bliźniacze DuszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz