Wigilijne samotności

1.7K 153 15
                                    

-John, nudzę się!- Po raz kolejny tego dnia wykrzyknął detektyw. Kilka dni przed Bożym Narodzeniem jest tak okropnie nużących. Cały świat zastyga w oczekiwaniu na narodziny swojego urojonego mesjasza. Sklepy zostają zalane przez tłumy ludzi, polujących na promocje, zaopatrujących się w kilogramy mandarynek, karpie, składniki na pudding i prezenty. Może ktoś zdążył popełnić jakieś morderstwo w przeciągu dwóch minut?- Jaaaawwwn.

-Ależ ja chętnie znajdę ci kilka ciekawych zajęć. Proszę bardzo, możesz pomóc pani Hudson w zakupach, posprzątać mieszkanie, wyrzucić twoje eksperymenty z lodówki, iść kupić choinkę, przynieść ozdoby w piwnicy, nie musisz się nudzić-odpowiedział z kuchni John. Co on tam robił? Ah tak, jakieś popisowe danie, kutia bodajże. Pewnie obrzydliwe.

-Nie życzę sobie widzieć żadnego drzewa w moim salonie, rozumiesz? Jeżeli je tutaj przyniesiesz, spłoniecie oboje. Dlaczego my w ogóle obchodzimy święta? JESTEM ATEISTĄ! Ty też nie podążasz zbyt gorliwie ścieżkami Jezusa, który swoją drogą urodził się w kwietniu.

Sherlock usłyszał dźwięk gwiżdżącego czajnika, stukot kubków, a następnie talerzyków. To oznacza jedno, nadchodzi przyjaciel z piernikami (chwilowo wyparły ciastka) i herbatą. John pojawił się przed kanapą, na której leżał skulony detektyw, postawił ekwipunek na stoliku i usiadł obok Holmesa. Trudno było nie zauważyć jak niesamowicie wyglądały jego oczy w przygaszonym świetle lampek wiszących właściwie wszędzie.

-Posłuchaj- prawie, że szepnął Watson- rozumiem, że nie przepadasz za tą całą szopką. Wiesz, kiedyś tego nienawidziłem. Gdy jeszcze byłem na studiach robiłem wszystko by nie przyjeżdżać do domu. Ciągłe kłótnie z Harry albo wręcz przeciwnie, udawanie że nic się nie dzieje, jej problem z alkoholem nie istnieje, rodzice wcale się nie zdradzają...Przytłaczało mnie to, ludzie dookoła bawili się, śpiewali świąteczne piosenki, a może tylko udawali. Właśnie wtedy zrozumiałem, że każdy kłamie, oszukuje, a w wigilię ten fałsz dostrzegałem jak na dłoni. Dlatego wolałem zostać w akademiku, zjeść pasztecika i obejrzeć film. Co z tego, że siedzieliśmy razem przy stole, dzieliliśmy się opłatkiem i składaliśmy sobie życzenia? Rodzice, siostra, z pewnością marzyli o jak najszybszym zakończeniu przedstawienia- blondyn przerwał i głęboko odetchnął. Spojrzał na bruneta, przykrył się kocem i zaczął drugą część historii.- W Afganistanie było gorzej. Nikt tam nie świętował, to znaczy, próbowaliśmy. Zawsze któryś załatwił alkohol, coś lepszego do jedzenia. Gromadziliśmy się w bazie, opowiadaliśmy o minionych latach i zawsze kończyło się na tym, że niejeden zaczął płakać, gdy mówił o rodzinie, przyjaciołach. A ja? Nikogo nie miałem, nie tęskniłem, bo za kim? Wtedy czułem przerażającą samotność. Zniósłbym to, ale raz, w wigilię...Zrzucili bombę na kwaterę, oberwał mój przyjaciel, Steven. Paskudna rana, zobaczyłem go i już wiedziałem, że nie przeżyje nocy. Krew lała się strumieniami, na szczęście dzięki adrenalinie nie cierpiał aż tak bardzo. Najgorsze, że nie potrafiłem mu pomóc, rozumiesz? Patrzył na mnie i ja...ja...trzymałem go w rękach, powtarzałem że się ułoży...Poprosił, żebym zaśpiewał Cichą noc. Podczas ostatniej zwrotki zmarł- głos blondyna był zachrypnięty, a po jego policzkach płynęły łzy. Nawet nie próbował tego ukrywać.

Sherlock usiadł, przysunął się do współlokatora i mocno objął go ramionami, wtulając głowę w jego miękki sweter. Ten gest zaskoczył ich obu, ale Holmes chciał zrobić to od dawna, a teraz cierpiał razem ze swoim żołnierzem. Serce rozpadło mu się na tysiąc kawałeczków, bo oglądanie smutku bliskiej osoby bywa niewyobrażalnie trudne. Musiał coś zrobić, puste pocieszenie nic nie da. Nadszedł czas, na zrzucenie maski obojętności.

-Wigilia to moje przekleństwo- rozległ się ciepły jak gorąca czekolada baryton-nienawidzę jej. W domu, a raczej rezydencji, bo nie nazwę jej azylem, przygotowaniami zajmowali się wynajęci ludzie. Matka nie gotowała, nie piekła, ojciec też. Nawet choinkę stroiła dekoratorka-smutno zaśmiał się mężczyzna- nie pozwalano mi zawiesić na niej ozdób, bo przecież nie pasowały do wnętrza. Do kolacji zasiadaliśmy we trójkę, bo Mycroft buntował się przeciw, jak to określał żenującemu, przedstawieniu. Nie słuchaliśmy popowych przebojów, tylko klasycznych wersji kolęd. Akurat to doceniam, ale wtedy wolałbym spędzać ten wieczór jak zwyczajna rodzina. Śmiać się, rozpakowywać nietrafione prezenty, oglądać telewizję... Gdy trochę dorosłem, zacząłem mieć problemy, dłuższa historia. W każdym razie, miałem 19 lat, przyjechałem na przerwę świąteczną, zobaczyłem...jak ty, zakłamanych, żałosnych ludzi, skupionych tylko na sobie. Nie interesowały ich moje uczucia, znajomości, tylko wyniki w nauce. Nie wspierali mnie, nie zadali sobie trudu, by chociaż spróbować... Rodzice zaczęli mnie oskarżać o wiele rzeczy, pokłóciliśmy się. Zamknąłem się w swojej sypialni i wyciągnąłem tabletki. Rozważałem tę opcję od dłuższego czasu, a wtedy...nie, nie wiedziałem jak sobie poradzić. Oczywiście mi się nie udało, na co sam wpadłeś, bo przecież tutaj siedzę.

W salonie panowała cisza, przerywana oddechami przyjaciół. Po kilku minutach John odezwał się.

-Dziękuję, chciałem, żebyśmy te święta wspominali z uśmiechem. Nie wiedziałem, że przeżyłeś coś takiego. Przepraszam, zdejmę te badziewne ozdoby, zapomni...

-Nie!-Nieco zbyt gorliwie odpowiedział geniusz zrywając się z kanapy. Złapał Watsona za rękę i pociągnął w stronę drzwi. -Idź po tę cholerną choinkę, urządzimy najlepsze święta w całym Londynie, tak?

Przyjaciel obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem, ale ubrał kurtę, buty i wychodząc rzucił:

-Nie wiem, co kombinujesz, ale lepiej nie spal domu, wracam za godzinę.

-Tak, tak. Do zobaczenia.

Okej, John przeżyje najcudowniejszą wigilię, już Sherlock o to zadba. Hmm, trzeba kupić prezenty, posprzątać, ubrać drzewo, upiec ciasto (czysta chemia, łatwizna). Brunet otworzył okno i jak najgłośniej potrafił krzyknął:

-THE GAME IS ON!



-



Najlepsze świętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz