Rozdział 1. When the Rome's in ruins.

212 18 6
                                    

            Mroźne powietrze naparło na moje ciało, gdy tylko otworzyłem szkolne drzwi. Ubierając się w biegu, kierowałem swoje kroki ku głównej bramie, zastanawiając się, czy aby na pewno zdążę na czas do Cassie, która była moją uczennicą. Od trzech miesięcy dokładałem wszelkich starań, byle tylko wbić jej do głowy różnice między chwytami gitarowymi, będącymi dla niej czarną magią. Całe nauczanie ciągnęło się jak krew z nosa i mimo już całkiem długiego czasu, podczas którego spotykaliśmy się dwa razy w ciągu tygodnia, Cassie nadal nie potrafiła rozróżniać pojedynczych chwytów.

          Zaledwie kilkanaście miesięcy temu perspektywa uczenia kogokolwiek mnie przerażała. Z powodu całkowitego braku umiejętności komunikowania się z ludźmi i pewnego antyspołecznego podejścia, które rozwinęło się w moim umyśle na początku pierwszej klasy nie potrafiłem nawet wyobrazić sobie siebie w roli nauczyciela. Jednakże po pewnym czasie i kilku lekcjach będących całkowitym niewypałem uświadomiłem sobie iż jest to idealny sposób na zarobienie całkiem sporej sumy pieniędzy, w niedługim okresie. Na tą chwilę dawałem lekcje cztery razy w tygodniu, trzem osobom, a wszystkie zarobione pieniądze odkładałem do skarbonki. Okay, skarbonką był zwykły słoik z przyklejoną karteczką „NA SAMOCHÓD", ale właśnie ten niewielki zwitek poobdzieranego papieru dawał największą motywację i dzięki niemu nie korciło mnie podbieranie pieniędzy.

          Wesoły obłoczek pary opuścił moje usta wraz z cichym westchnieniem. Jeszcze przez chwilę obserwowałem jak wiruje w powietrzu i znika zupełnie, poddając się niskiej temperaturze. Marzec tego roku wypadł okropnie mroźny i na szczęście bezśnieżny. Prawda była taka, że mój talent do potykania się o własne nogi i zamarznięte chodniki nie szły ze sobą w parze, więc dla mnie było to ogromne ułatwienie. W końcu po zeszłorocznych feriach, które spędziłem w domu ze względu na złamaną w dwóch miejscach nogę, w dodatku z przemieszczeniem, zdecydowanie nie miałem ochoty na kolejne takie przygody.

          Sięgnąłem ręką do zsuwającego się z mojego ramienia paska torby i poprawiłem go, jednak ten najwyraźniej się na mnie uwziął, gdyż po chwili marszu musiałem znów przytrzymywać torbę. Cholerny świat. Zawsze pod górkę. Miałem ogromną nadzieję, że tym razem nie spóźnię się na zajęcia, do czego miałem ogromną tendencję, a co gorsze – rodzice Cassie byli ludźmi, którzy nie znosili spóźnialskich i każde przyjście po czasie, nawet po pięciu minutach od wyznaczonej godziny traktowali w dosyć rygorystyczny sposób, prawiąc morały i dając reprymendy.

          Wibrujący w kieszeni spodni telefon był kolejnym powodem do irytacji. Doprawdy, nie potrafiłem określić tego w żaden inny sposób. Z niewielkimi trudnościami wydostałem komórkę i odblokowując ją zmarzniętymi palcami odczytałem wiadomość.

od: Cassie

cześć Connor! mam nadzieję, że tym razem będziesz na czas! ;)


          O wilku mowa, a wilk tuż, jak powiadają. Przewracając oczyma, odpisałem szybko.

do: Cassie

postaram sie, lekcje mi sie nieco przeciagnely


           Ostatnim czego pragnąłem, było dawanie lekcji akurat we własne urodziny. Jednakże świadomość przelatujących przed nosem dwudziestu funtów była zbyt bolesna, aby odmówić Cassandrze, no i jej rodzicom, którzy uparli się, aby ich córka nauczyła się grać na instrumencie, ponieważ – jak uważali – poprawiało to kondycję umysłu, rozwijało i relaksowało. I gdyby zastanowić się nad tym poważniej, może i mieli rację, ale nauczanie na pewno nie wiązało się z tym samym, a wręcz przeciwnie.

Young Volcanoes // Bronnor | ZAWIESZONE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz