Rozdział 2. We are the lions.

214 16 11
                                    


          Noc była niesamowicie długa. Niemalże przez cały czas podnosiłem się na łokciach, aby przez okno zerknąć na stojące na podjeździe auto. Nadal nie mogłem uwierzyć w to, że rodzice zafundowali mi prezent droższy niż wszystko, co dotychczas dostałem. Euforia przez długie godziny buzowała w moich żyłach, więc kiedy rano, usłyszałem pukanie do drzwi, miałem ochotę nakrzyczeć nawet na poduszkę.

          – Connor, wstawaj, jeśli chcesz, żebym dociągnął ci auto do mechanika, to musisz się zwlec z łóżka! – dotarł do mnie przytłumiony przez zamknięte drzwi głos ojca.

          Mamrocząc niewyraźnie pod nosem, podniosłem się na łokciach. Jednak z chwilą, z którą dotarły do mnie słowa ojca, zerwałem się na równe nogi, tylko po to, aby podbiec do okna i po raz kolejny zerknąć na stojące na podjeździe auto.

          W dziennym świetle uświadomiłem sobie, że z zewnątrz wygląda jeszcze gorzej niż wydawało mi się zeszłego wieczoru. Jednakże, poprawa jego stanu zależała tylko i wyłącznie od odświeżenia lakieru, który gdzieniegdzie odchodził niemalże płatami. Mimo tego, uśmiech nie schodził z mojej twarzy nawet kiedy ubierałem się w pośpiechu.

          Kurzyło się za mną, kiedy zbiegałem po schodach i porywając ze stołu jedno jabłko, zawołałem, że jestem gotowy do wyjścia. Przed otwarciem drzwi samochodu, upewniłem się kilkukrotnie, że mam w kieszeni portfel oraz telefon, zaraz po tym wślizgnąłem się na siedzenie kierowcy i wciskając sprzęgło, wrzuciłem bieg na luz i czekałem aż ojciec ruszy swoim autem, pod który przyczepiony był Rome.

          Nie czułem się ani troszeczkę zawstydzony, kiedy chwilę później, mój ojciec holował moje auto do mechanika, przez niemalże pół miasta. Peacock Garage był oddalony od Sherbourne Avenue około godziny drogi na piechotę i równocześnie – był ulubionym miejscem od napraw mojego ojca. Nie kwestionowałem wyboru mechanika, wiedząc doskonale, że pracuje tam jego przyjaciel.

          Nie zdziwiło mnie też to, że kiedy dotarliśmy na miejsce, ojciec wypadł ze swojego samochodu i przyjaznym uściskiem powitał siwiejącego pana. Wyszedłem na zewnątrz, uprzednio zaciągając ręczny hamulec. Uśmiechając się nieśmiało i wyciągnąłem dłoń w kierunku mężczyzny.

          – Connor, prawda? – zagaił, na co tylko skinąłem głową. – Wejdź do środka, mój pomocnik pomoże ci wepchnąć samochód do garażu – uśmiechnął się szeroko, na co ponownie przytaknąłem tylko i posłusznie wszedłem do środka, gdzie niemalże od razu poczułem ogarniające moje ciało ciepło, co było niesamowicie dziwne, zważywszy na to, że drzwi garażu były otwarte.

          – Witamy w Peacock Gara... Connor, co ty tu robisz? – okręciłem się wokół własnej osi, w poszukiwaniu źródła dźwięku i zamarłem, na widok pochylonego nad samochodem chłopaka.

          Bo co jak co, ale nie spodziewałem się spotkać tutaj akurat Bradleya Simpsona. Jego twarz umazana była czymś czarnym, a kiedy wyprostował się, zauważyłem, że ubrany jest w robocze ogrodniczki, idealnie pasujące do tego miejsca, z logiem – wyszytym na kieszonce. Jego dłonie okrywały grube rękawice, a uśmiech zdobił jego przystojną twarz.

          – Uhm, cześć – bąknąłem, rumieniąc się jak skończony idiota. – Przywiozłem auto – wymamrotałem, wskazując kciukiem za siebie.

          Chłopak wychylił się i zagwizdał z uznaniem. Pokiwał głową i zdejmując rękawice, podszedł do mnie, wyciągając dłoń, którą uścisnąłem. Nasze palce, dotykając się, sprawiały wrażenie jakby naelektryzowanych.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 25, 2015 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Young Volcanoes // Bronnor | ZAWIESZONE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz