***Hej kochani! Oto drugi rozdział naszej historii, z góry za niego przepraszam, jest trochę nudny, ale początki zawsze są trudne. Mam nadzieję, że mimo wszystko nie zrazicie się do mojej historii. Akcja przenosi się trochę w czasie, i zmieniamy głównych bohaterów, ale pragnę wspomnieć, że oba wątki wkrótce się połączą :)***
-BBB
~~~~ 3 miesiące później ~~~~
''Idziemy już tak od 6 godzin...''
''Jakbyś nie zauważyła to wszyscy są zmęczeni i spragnieni!''
''Glenn spokojnie...'' powiedziała Maggie.
''Tak... przepraszam Tara. Po prostu gadanie tylko pogarsza sprawę."
"Nie dałeś mi nawet dokończyć, chciałam powiedzieć, że idziemy już od 6 godzin a Daryla wciąż nie ma. Może powinniśmy stanąć i na niego zaczekać?"
"Rick!" Facet z siwą brodą odwrócił się.
"Wiem,że jesteście zmęczeni ale jeżeli nie znajdziemy wody to sztywni już nie będą naszym zmartwieniem..."
"Nie do końca o to nam chodzi." powiedziała Maggie.
"A o co?"
"Daryl jeszcze nie wrócił. A co jeżeli zasłabł? Wiem, że jest twardy i w ogóle, ale przecież on też nic nie pił już od dwóch dni..." powiedział Glenn.
"Dzięki za troskę Barbie,ale oprócz kilku szwędaczy pożerających wiewiórki nie znalazłem ani wody ani wiewiórek... to znaczy takich żywych." powiedział wyłaniający się z krzaków Daryl.
"Rick... musimy zrobić sobie przerwę. Tak wiem, że mamy coraz mniej czasu ale popatrz na grupę. Oni muszą odpocząć." powiedziała zbliżająca się Carol.
Grupa była w koszmarnym stanie. Wszyscy brudni, głodni, spragnieni. Morale także spadały. Byli wykończeni. Nie pili nic już od dwóch dni, a brak wody oznaczał tylko jedno. Trzeci i ostatni dzień bez picia. Jeść też nie mogli bo jedzenie wypłukuje wodę z organizmu. Wszystkim wydawało się, że to jest koniec. Gdy nagle...
"Tato... czy to jest..." powiedział głośno Carl.
"...Deszcz?!"
Chłopak się nie mylił, to był deszcz, a raczej ulewa. Ratunek. Wszyscy powyjmowali butelki, pojemniki i postawili na drodze, którą szli, by nabrać w nie wody. Deszcz był tak intensywny, że pozmywał, a przynajmniej częściowo, brud z ich ciał i ubrań. Maggie i Sasha położyły się na asfalcie, reszta grupy wiwatowała z uciechy, ale coś umknęło ich uwadze, coś i czym mieli się zaraz przekonać.
"Hahaha... yyy... tato?" powiedział Carl. Po chwili już wszyscy patrzyli w górę.
"O nie..." Powiedział Rick. "Musimy iść dalej! Teraz!"
Nad ich głowami rozpętało się istne piekło, zapowiadało się na ostry huragan. Błyskawice uderzały wszędzie i coraz bliżej nich, musieli znaleźć schronienie, i to szybko.
"W lesie jest stodoła!" krzyknął Daryl.
"Prowadź!" krzyknął Rick. Cała grupa pobiegła za Darylem do średniej wielkości stodoły zbudowanej z po części spróchniałych desek. Wyglądała jakby miała się rozpaść, ale nie mieli wyboru. Zamknęli się w stodole i postanowili przeczekać burzę przez noc. Mniej więcej o północy burza zaczęła cichnąć. Nad ranem Maggie oraz Sasha postanowiły obejrzeć zniszczenia. Wszędzie były powalone drzewa, ciała wpół rozerwanych sztywnych oraz słodki zapach wilgotnego powietrza. Obie kobiety usiadły na jednym z pni.
"Mieliśmy szczęście..." powiedziała Maggie, przypatrując się zniszczeniom.
"Ogromne." skwitowała Sasha. Nagle usłyszały ruch w krzakach, na co obie zareagowały wyjmując spluwy i mierząc w stronę, skąd odgłos pochodził.
"Spokojnie! Nic wam nie zrobię... jestem Aaron." powiedział mężczyzna, który wyłonił się z krzaków.
"Co tu robisz?" zapytała ostro Maggie.
"Chciałem porozmawiać z waszym przywódcą, nazywa się Rick, prawda?"
"Skąd wiesz jak ma na imię?!" Maggie nie odpuściła z tonu.
"Śledziłeś nas?!" dołączyła się zdezorientowana Sasha.
"Od jakiegoś czasu chciałem z wami porozmawiać..."
"Dlaczego?" zapytała podejrzliwie Sasha
"Cóż, mam dobre wieści." odpowiedział Aaron po czym się uśmiechnął.
CZYTASZ
The Apocalypse
FanfictionHistoria ta jest idealna dla fanów The Walking Dead, a także dla fanów horrorów, fantasy czy romansów. Historia ta łączy w sobie trud postapokaliptycznego życia w świecie opanowanym przez zombie, brutalne zagrania, wzruszające rozstania a także wątp...