22.11.2018r.
Johnsons' Shot znajdował się na najbardziej wysuniętym na wschód kawałku Sydney. Otoczony ze wszystkich stron piaszczystymi plażami budynek, którego funkcję można określić jako coś pomiędzy gustowną restauracją dla bogatszych turystów a typowym klubem nocnym, stanowił jedną z mniejszych atrakcji Bondi Beach*. Ogromna drewniana konstrukcja z zewnątrz przypominała stodołę z dużym tarasem i czymś w stylu molo, w środku zaś nawiązywała do wczesnego dwudziestowiecznego stylu. Choć wygląd działał raczej na niekorzyść restauracji, podobnie jak i zresztą niebotyczne ceny, to jednak Johnsons' Shot miał w sobie jakiś magnes, którym skutecznie przyciągał rzesze klientów... o ile magnesem można nazwać siedzące przy stolikach panienki lekkich obyczajów.
Właśnie dlatego nienawidziłam pracy w tym miejscu.
Bycie kelnerką w Johnsons' Shot było najgorszą funkcją, jaką kiedykolwiek pełniłam. Przez skąpy uniform, na który i tak zawsze zarzucałam bluzę, czułam się jak kawałek mięsa rzucony hienom na pożarcie. Lawirując między stolikami na wrotkach, nie było opcji, bym nie poruszała „seksownie" biodrami, skupiając na swoim ciele wzrok męskiej widowni oraz nienawistnych ladacznic zdobywających klientów. Czułam się po prostu źle i gdybym tylko wiedziała, nigdy w życiu nie zaczęłabym pracy w tym miejscu. Przeklęci Johnsonowie.
Mimo wszystko było tu coś, o czym myśl sprawiała, że potrafiłam przeżyć te wszystkie spojrzenia w dekolt - w końcu tutaj pomogłam Jolene po raz pierwszy pięć lat temu i poznałam Thomasa, mojego „drugiego starszego brata", którego często kocham bardziej niż tego rodzonego. W miejscu najgorszym z możliwych znalazłam część mnie. Cóż za paradoks.
Przetarłam wilgotną ścierką ostatni kieliszek, po czym umieściłam go na wiszącej nad ladą półce i oparłam się o blat. Obsługa klientów przy barze nigdy nie należała do moich obowiązków, lecz Thomas, widząc, jak bardzo męczy mnie krążenie wokół napalonych mężczyzn, zamieniał się ze mną. Było to o tyle ryzykowne, że któryś z braci-właścicieli mógłby nam pożądnie obciąć pensję, jednak do tej pory ani razu nas nie przyłapano.
Przegryzając wargę, wpatrywałam się tępo w zamieszanie na sali. Zostały dosłownie minuty do zakończenia mojego dyżuru, co starałam się przyśpieszyć w każdy możliwy sposób. Miałam już dosyć tej nadętej atmosfery i chamskich komentarzy, a irytację dodatkowo potęgowało ogromne zmęczenie, wynikające z nieprzespanej nocy. Cudem utrzymywałam nogi pod odpowiednim kontem, tak by przypadkiem gdzieś nie odjechać na tych kretyńskich kółkach od wrotek. Nie miałam sił na nic i tylko dzięki minimalnym zdolnościom aktorskim oraz dobremu makijażowi mogłam udawać, że ten dzień był dobry.
Nie był, choroba jasna. Nigdy takiego nie będzie.
A mimo wszystko tliłam w sobie tę malutką nadzieję na lepsze jutro. Było to skrajnie głupie, lecz pozwalało mi nie zwariować i dopóki wmawiałam sobie coś, co nie istnieje, mogłam funkcjonować normalnie. Thomas o tym wiedział i wspierał mnie tak mocno, jak tylko potrafił. Rodziny nie chciałam martwić ani obciążać swoim bagażem psychicznym – głośna sprawa Jolene była dla nich wystarczająco trudnym okresem. Dla ich własnego bezpieczeństwa zakazano im kontaktu ze mną, którego od tamtej pory nie odnowili. Jedynym znakiem świadczącym o tym, że jeszcze żyją, były wpłacane raz na miesiąc pieniądze, wysyłane, zresztą, niechętnie. W końcu wiedzieli, że Cameron opłaciła mieszkanie do końca moich studiów. Po co mi więc pieniądze? Po co mi rodzina?
- Hej, kelner – usłyszałam nad głową czyjś zachrypnięty głos. Momentalnie odepchnęłam się od blatu i, starając się utrzymać równowagę na wrotkach choć w minimalnym stopniu, spojrzałam na chłopaka przede mną.
CZYTASZ
Jolene ✥ ⌈luke hemmings|5sos⌋
Teen FictionKim była Jolene Cameron? Przyjaciółką, która trochę się pogubiła. Osobą, za której błędy będę musiała płacić...