14.

93 5 1
                                    

pierwszy sierpnia 2015, Amsterdam


Kręciłem się nerwowo po korytarzu, czekając, aż pielęgniarki przygotują Cath do cesarki. "Wyrzuciły" mnie z pomieszczenia kilkanaście minut temu i od tej pory nic nie wiem. Zacząłem się denerwować, czy aby wszystko pójdzie dobrze...

Fischer, ogarnij się - syknęła podświadomość, sprowadzając mnie na ziemię. - Chociaż Ty myśl odrobinę optymistycznie.

Zacisnąłem drżące ręce razem, gdy tylko otworzyły się drzwi od sali.

- Cath - wyszeptałem, podchodząc do niej. Trzymała dłonie na brzuchu i delikatnie go gładziła, skupiając na nim całą swoją uwagę. Gdy mój szept do niej dotarł, powoli podniosła głowę. Jej oczy były zaszklone, puste, a usta wykrzywiły się w sztucznym uśmiechu. To nie była moja Cath. Co one już jej nagadały? Jak bardzo ją wystraszyły?

Wyciągnęła dłoń w moją stronę. Momentalnie ją złapałem. Miała chłodne palce.

- Możemy jechać - powiedziała cicho do kobiety, prowadzącej jej wózek. Ścisnęła mocniej moją dłoń, gdy w milczeniu przemierzaliśmy korytarz, prowadzący na blok operacyjny.

Będąc na sali stres wzrósł. Ten zapach... Mdlił. Odrzucał. Gdybym tylko był w stanie, to bym stąd uciekł... Ale nie mogłem, bo była tu Catherina, a za niedługo ma dołączyć do nas Sophie...

- Viktor - moich uszu dobiegł jej pełen napięcia głos. - To już niedługo.

W odpowiedzi tylko mocniej ścisnąłem jej rękę. Lekarze sprawnie podłączali całą aparaturę. Niedługo potem dało się już słyszeć bicie serduszka małej. Niepokoił mnie jego nierówny rytm...

- Proszę się trzymać - powiedziała do mnie pielęgniarka, doglądająca sprzętu.

Cath była cały czas przytomna, wybrała znieczulenie częściowe. Lekarze sprawnie "działali". Patrzyliśmy się na siebie wzajemnie, gładziła moje palce.

Towarzyszyły nam pikania, które z każdą chwilą nabierały swej głośności, co mnie niepokoiło.

- Cholera - usłyszałem zdenerowany ton lekarza, który spoglądał na aparaturę. - Ana, szykuj tlen. Powiodłem za nim wzrokiem. Jedna z aparatur, ta, która wskazywała tętno Sophie, krążyła koło zera, pikania były głośniejsze, a mój oddech coraz szybszy.

- Co się stało? - spytała zlękniona, widząc moją tęgą minę.

- Nic, kochanie - szepnąłem ledwosłyszalnie. Kłamstwo dziś przychodziło mi jeszcze trudniej. Obserwowałem jak medyk przyspiesza swoją pracę, po chwili mając w dłoniach zakrwawione, w dodatku zsiniałe, praktycznie niebieskie ciałko. To nasza Sophie...

- Fischer, do cholery, co się dzieje? - gdyby tylko nie była znieczulona, to by się podniosła i zdzieliła mnie po głowie. A ja stałem i patrzyłem się na tępo na nich, jak odśluzowali ją i w trybie błyskawicy podawali tlen.

Kolejne sekundy były katorgą... Cath wybuchła płaczem, a ja nie mogłem nic zrobić, aby przestała... Chciała wymusić na mnie wyjaśnienia, a ja nie mogłem...

Medycy ją otoczyli, walczyli o nią, o pierwszy oddech...

- Ona żyje, prawda? - wyłkała, a ja nie potrafiłem udzielić jej odpowiedzi...

Minęły trzy minuty. Najgorsze minuty mojego życia.

Usłyszeliśmy to. Ciche tkliwienia. Oraz odetchnięcie z ulgą lekarza przeprowadzającego cesarkę.
- Udało się - powiedział z satysfakcją, a ja uradowany padłem na kolana, wtulając się w ramię ukochanej.

- Żyje - szepnęła.

- Żyje - powtórzyłem, czując łzy w oczach. Co z tego, że "faceci nie płaczą". Gówno prawda. Płaczemy. Ze szczęścia chociażby.

Moja córeczka, nasza córeczka żyje. Przebrnęła przez pierwszą część, teraz czas na drugą...

Jej dłonie objęły moją głowę i gładziły włosy. Więcej nie mogła zrobić, znieczulenie dalej działało. Moje wargi nieprzerwanie dotykały skóry jej ramienia, czy szyi. Cieszyliśmy się, nasze maleństwo przeżyło.



- To Tetralogia Fallota - powiedział lekarz, gdy poprosił mnie wieczorem o przyjście do jego gabinetu.

- Czyli? - dużo mi to mówiło.

- Prawa komora serca jest przerośnięta przez nienatlenowaną krew, która powinna przedostać się do lewej komory serca - pokiwałem głową, udając, że rozumiem. - To przez to dziecko urodziło się z sinicą.

Przełknąłem nerwowo ślinę.

- Operację podejmiemy jak najszybciej, jednakże musimy mieć stuprocentową pewność, że nie nastąpi niedotlenienie.

- Ale teraz z nią wszystko dobrze?..

- Tak, saturacja jest poprawna, tętno jest odrobinę przyspieszone - odetchnąłem z ulgą. Mogło być gorzej. - Proszę się nie martwić, dzisiejsza medycyna jest tak nowoczesna, że dzieci z tą wadą prowadzą normalne życie.

- Będziemy mogli ją zobaczyć z partnerką?

- Raczej nie ma przeciwskazań - uśmiechnąłem się. - Jest w inkubatorze, pod stałą opieką. Jeśli tylko pani Andersen poczuje się na siłach, to proszę.

- Dziękuję! - zawołałem uradowany, ściskając jego rękę.

Po chwili byłem już u Cath. Nie spała, wpatrywała się w drzwi, czekając na mnie.

- Chcesz ją zobaczyć? - spytałem, siadając obok niej. Oczy jej rozbłysły, a na twarzy zakwitł uśmiech.

- Możemy?

- Tak, termin operacji jest do ustalenia, dopóki nie będą mieli pewności, że znów nie dojdzie do niedotlenienia... - mina jej momentalnie zrzedła. - Jesteś na siłach, aby wstać i przesiąść się na wózek?

- Tak... Jak najbardziej - wstałem, idąc po wózek. Dziewczyna odchyliła kołdrę i powoli wysunęła nogi za materac. Już po chwili ustała, jęcząc z bólu.

- O matko, wszystko mnie boli... I już jestem taka mniejsza... - spojrzała w dół. Brzuch był odrobinę mniejszy... Oderwałem wzrok, podprowadzając pojazd, na którym usiadła.

Kilka minut potem byliśmy już na oddziale noworodków. Niczym się nie różnił od tych ze szpitali z seriali w telewizji. Dookoła pełno małych łóżeczek. Przy niektórych stali dumni rodzice, przy innych pielęgniarki, uspokajające rozpłakane maleństwa... A na końcu stały trzy inkubatory. Jeden z nich był nasz, z naszą małą...

"Sophie Fischer" poczułem wewnętrzną dumę. Rok temu za nic w świecie nie pomyślałbym o tym, naprawdę. Gdyby nie Catherina, zapewne spędziłbym to popołudnie grając w FIFĘ, albo u chłopaków... Ale nigdy nie żałowałem tego, co się stało. Że ją poznałem, a tym bardziej, że się w niej bez pamięci zakochałem. Kocham je obie, są całym moim światem.

Miała wetkniętą w nosek rurkę, którą dochodził tlen. Leżała na boczku, aby mieć ułatwione oddychanie...

- Czterdzieści siedem centymetrów... - szepnęła, przejeżdżając palcami po szybie. - Moja biedna malutka...

- Poradzi sobie, zobaczysz - przytuliłem ją do siebie.

- Wygląda na silną.

- Jest taka.


Tochter des TeufelsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz