Rozdział 3: Coś w lesie

155 12 1
                                    

"Człowiek, który pot­ra­fi roz­ma­wiać z drze­wem, nie pot­rze­buje psychiat­ry. Nies­te­ty spo­ro ludzi uważa inaczej."

Phil Bos­mans.

Z samego rana, około godziny siódmej Aarona obudził dźwięk telefonu. Wywrał go z okropnego koszmaru, dość krwawego i realistycznego. Wziął małego Felixa w ramiona i wstał, odkładając go następnie na fotel, gdzie spał z nim przez całą noc. Sięgnął po telefon, spojrzał na wyświetlacz. To była mama. Miał do niej zadzwonić. Przeciągnął zieloną słuchawkę i przyłożył smartfona do ucha.

— Aaron, dziecko drogie! — zaczęła krzyczeć do słuchawki zdyszana, jakby przebiegła maraton — Ileż można czekać na jakiś znak życia z twojej strony? Martwiłam się o ciebie. Twój brat już częściej dzwoni niż ty, jak Boga kocham.

— Przepraszam mamo... — powiedział z udawaną skruchą. Jego matka wydawała się czasem dość... Upierdliwa. Wciąż wspominała Boga, choć nawet nie chodziła do kościoła. — Miałem zadzwonić wczoraj ale byłem tak zmęczony, że od razu poszedłem spać.

Szczeniak uniósł głowę z oparcia fotela patrząc na nowego właściciela i szczeknął kilkukrotnie, przypominając o sobie. Aaron machnął na niego ręką, by był cicho ale było już za późno.

— Co to za pies? — spytała poirytowana. Daimon był w stanie usłyszeć jak nerwowo drepta w obcasach po pokoju. Nienawidziła zwierząt. — Jakiś szczeniak?

— Nic takiego, mamo — mruknął spoglądając na psa gniewnie. — Znalazłem go wczoraj niedaleko domu. Był bardzo wychudzony, zziębnięty i potrzebuje opieki. Nie mogłem go tam tak po prostu zostawić. Wiesz, że nie potrafię..

— I dlatego musisz z nowego domu robić schronisko? — prychnęła. — Nie spodziewałam się tego po tobie. Mam nadzieję, że jak przyjadę cię kiedyś odwiedzić to będzie ich tylko tyle, ile było na początku. Czyli jeden! To jest normalna liczba! Skąd weźmiesz pieniądze na ich utrzymanie? Przecież to kosztuje. Wolałabym, żebyś pozbył się dwóch pozostałych.

— Spokojnie, poradzę sobie — mruknął poirytowany. Matka znów robiła mu te cholerne "wykłady" na temat odpowiedzialności.

— Już to kiedyś słyszałam — mruknęła. — Zadzwoń jak zmądrzejesz, synku — powiedziała smutno i się rozłączyła.

Schował telefon do kieszeni i westchnął ciężko. Kłótnie z matką nigdy nie były jego ulubionymi. Mimo wszystko nie brał ich tak bardzo do siebie jakby jego matka tego chciała. Podszedł do fotela i pogłaskał szczeniaka, kręcąc głową.

— Ale z ciebie łobuz — zaśmiał się, uśmiechając szeroko.

Wstał i wyprostował się, gdy do salonu wszedł ledwo żywy Chad. Spojrzał na niego i mimowolnie uniósł kąciki ust.

— Stary, ale mam kaca! — wybuchnął chwilowym śmiechem Ledser. — Zjem coś tłustego i już mnie nie będzie — uśmiechnął się podchodząc do Aarona. — Co to za piesio?

— Felix, wczoraj wieczorem poszedłem po koc do samochodu i usłyszałem jak piszczy w krzakach. Nie mogłem go tam zostawić. Patrz jaki jest wychudzony... Ktoś go tu wyrzucił i zostawił tylko ten list. —  Aaron wręczył koledze zwiniętą w kulkę kartkę papieru i skrzywił się delikatnie.

Nie ukrywał, że zaniepokoiła go ta krótka wiadomość. Ten ktoś musiał być tutaj, zaraz koło jego domu, żeby zostawić te kartkę, prawda? Znów naszły go pytania: Kto? Po co? Czy coś chciał tym przekazać? To wszystko nie dawało mu spokoju. Chciał rozejrzeć się w dziennym świetle.

The RipperOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz