Rozdział I. Śmierć w zbożu

67 6 1
                                    


"Krew jest zawsze taka sama..."


Gwałtownie budząc się w południe usłyszałem lekko stłamszony krzyk mojej żony,dobiegający ze strony pola na którym,uprawialiśmy pszenicę.
Szybko wstałem z posłania i pobiegłem kierując się dźwiękiem ,lecz po chwili hałas całkowicie ucichł, a na polu zapanowała kompletna cisza, która czasami przerywana była głośnym szumem wiatru.
W oddali zobaczyłem dwie osoby,jedna z nich leżała na ziemi, a druga nad nią stała.
Wnet, zacząłem tam biec ,gdy powoli się zbliżałem ujrzałem znajomą sylwetkę.
Osoba ta zaczeła uciekać ,lecz byłem od niej szybszy, rzuciłem się na nią i sprowadziłem na ziemie, po czym sięgnęłem po sierp schowany za pasem, podniosłem go do góry i wbiłem w gardło.Ciepła szkarłatna ciecz orbryzgała moją twarz i ubranie.
Wstałem z ziemi, spoglądając na twarz mojej ofiary i jednocześnie oprawcy mojej żony. Był to miejscowy bard, gdy spojrzałem na jego twarz pokrytą krwią ,widok był tak obrzydliwy, że zwymiotowałem za siebie.Podszedłem do mojej żony i nie mogłem na nią długo patrzeć ponieważ smutek łamał moje serce, więc poszedłem po szpadel.
Wykopałem dziurę na trzy łokcie, włożyłem tam żonę i zakopałem ją. Barda postanowiłem wrzucić do rzeki, lecz tak by nikt nie znalazł miejsca jego pochówku, więc przywiązałem go do kamienia na krótkim , wytrzymałym sznurze, a sam postanowiłem pójść do karczmy i zapić smutki.

"Krew"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz