Rozdział 22 ''To nie jest randka!"

1.8K 166 25
                                    

Na wstępie, dziękuję kochani za bycie ze mną i czytanie Hackera. To ostatni, obiecany rozdział w tym roku.

Cóż, chciałabym życzyć Wam wszystkim szczęśliwego nowego roku, bądźcie wytrwali, dążcie do bycia lepszym sobą i spełniajcie marzenia. Spędźcie ten wieczór jak tylko najlepiej możecie i przede wszystkim bezpiecznie. Dużo zdrówka i do przeczytania w 2016 roku! ♥

Od kilku dni zaprzestałam jakichkolwiek bliższych kontaktów z Harrym po tym wieczorze, kiedy wróciłam cała przemoczona ze spaceru z kawiarni.
To wszystko wydawało mi się tak bardzo niestosowne a zarazem takie inne... Harry był inny.
Nie pamiętam w zasadzie, kiedy, ktokolwiek poza rodzicami zrobił mi ciepłą kąpiel a gdy już w miarę było mi ciepło, okrył kocem i podał z uśmiechem kubek ulubionej herbaty.
No błagam!
Ten chłopak zdecydowanie zaczął mieszać w mi w głowie.
A mi się to nie podobało.
Chyba.
Tak.
Zdecydowanie nie teraz, kiedy mam stanowczo zbyt dużo roboty.
Będąc na uczelni było w zasadzie okej, nie musiałam starać się ignorować chłopaka albo usilnie trzymać się ''swojej strefy'', w której nie naruszaj mojej przestrzeni osobistej niby przez przypadek, kiedy smerał mnie po ramieniu usuwając niewidzialne paproszki z mojego swetra czy siedzenie pod wspólnym kocem, tłumacząc się, że po drugi jest za daleko i zupełnie jest to nieopłacalne.
Wiedziałam, że robił to specjalnie, widział, że wprawiało mnie to w zakłopotanie. Szczerzył się przy tym jak wariat jakby mówiąc przez to ''wiem, że ci się to podoba'' jakkolwiek to brzmi.
Harry uwielbiał doprowadzać mnie do szewskie pasji.



Godzina 15:30

Weszłam z lekkim uśmiechem do pracowni, w której przesiadywał jak zawsze mój ulubiony wykładowca i najbardziej przyjazny człowiek z grona pedagogicznego - pan Lancaster.
Zapisywał coś w swoim notatniku, kompletnie nie zauważając mojej obecności. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, było tutaj nadzwyczaj czysto i panował tutaj ogólny ład i porządek. Zupełne przeciwieństwo, kiedy prowadził tutaj zajęcia zazwyczaj z rana. Zazwyczaj panował tutaj lekki chaos, biegający młodzi projektanci od stanowiska do przeróżnych kolorowych szafek zachowywali się jak pszczoły robotnice. Teraz było tu strasznie cicho.
- Wybacz Holland, już jestem dyspozycyjny - uśmiechnął się zakładając ołówek za ucho.
- Jak wypadł garnitur? - spytałam przygryzając wargę ze zdenerwowania
Dokładne wykończenie i jak to się mówi wypieszczenie detali zajęło mi bite dwie noce i hektolitry wypitej kawy, aby nie paść na zajęciach.
Musiało być dobrze, naprawdę się starałam do cholery! No dawaj, powiedz to!
- Musimy zrobić kilka drobniutkich poprawek, ale moja droga jestem dumny. Kawał dobrej roboty - zaczął klaskać
Pisnęłam ze szczęścia i zaczęłam skakać w miejscu. Byłam z siebie dumna.
Uszyć garnitur dla pieprzonego psychopaty - odhaczone.

Wychodząc z budynku szkoły zastanawiałam się czy odwiedzić Dylana. Lekarz mówił, co prawda, że odezwą się, kiedy Dylan wreszcie będzie przytomny, na razie ma odpoczywać.
Wzięłam głęboki wdech, wolałam uniknąć kolejnej reprymendy od zgorzkniałej pielęgniarki, która potrafi dosadnie przekazać, że pacjent musi odpoczywać i moja obecność przy jego łóżku jest w zupełności zbędna.
Wredna, stara jędza.
Pogoda coraz bardziej robiła się surowsza. Jesienne powietrze było aż za nadto wyczuwalne a wiatry były coraz bardziej silniejsze.
Czas szukać trochę cieplejszych ubrań.
Przewróciłam oczami, kiedy na ekranie dzwoniącego telefonu zobaczyłam szczerzącą się twarz Harrego.
- Gdzie jesteś?
- Cześć Haroldzie.
- Gdzie jesteś ruda?
- U mnie wszystko dobrze. Nie mów na mnie ruda!
- Holland, Holi Doli, wiewióreczko gdzie jesteś? Nie mów do mnie Harold.
- Właśnie wracam do domu, możesz być bardziej upierdliwy?
- Oh dobrze, czekam. Owszem mogę.
- Co chciałeś? Brzmisz podejrzanie. - powiedziałam mrużąc oczy, choć wiedziałam, że mnie nie widział.
- Okej, na razie, pa. - wykrzyczał



Godzina 16:00

Wchodząc do mieszkania, nie usłyszałam zupełnie nic i to stanowczo mnie martwiło.
- Styles to zrobiłeś?! - krzyknęłam
- Boże kobieto nic - powiedział przewracając oczami - ubierz się cieplej, mam niespodziankę.
Wydałam z siebie niezrozumiane pomruki, zupełnie mi się już dzisiaj nie chciało, dodatkowo przerażał mnie ten wyszczerz na jego twarzy.
- Ubieraj się Holland, nie pożałujesz. Niespodzianek się nie odmawia, no halo. Przestań być sassy.

Pobiegłam, więc do pokoju i z szafy wyciągnęłam mój ulubiony sweter a buty przebrałam na czarne conversy, które towarzyszyły mi wszędzie w szkole średniej.
- Gotowa na przygodę? - spytał podekscytowany
- Zaczynasz mnie przerażać.
- Kocham twój entuzjazm!
Kocham.
Matko, Holland przestań!




Godzina 17:00

Po odwiedzeniu mieszkania Harrego, które swoją drogą było naprawdę ładne, cóż przynajmniej przedpokój, jaki zdążyłam zauważyć, (zaznaczam jedynie przedpokój) zdążyliśmy pokłócić się w aucie jakieś trzy razy.
Byłam pewna, że ten facet zgubił się, jednak on uparcie mówił, że wszystko jest pod kontrolą.
- Jedziemy tędy już trzeci raz! Przyznaj, że się zgubiłeś na tym pustkowiu! Gdzie my do cholery jesteśmy!
- Omg kobieto nie panikuj! Na wsi nie byłaś... zachowujesz się tak jakby randka zaraz nam miała nie wypalić.
Odwróciłam do niego głowę oburzona.
- Nie jesteśmy na randce!
- Bo jeszcze nie dojechaliśmy!
- Bo się zgubiliśmy!
- Nigdzie się nie zgubiliśmy!

Po chwili wybuchnęliśmy śmiechem, nasze kłótnie przypominały te dziecięce o zabawki, chociaż nie wiem dlaczego, to gdzieś w głębi naprawdę lubiłam te nasze małe sprzeczki.
- Jesteśmy na miejscu.


Harold wymyślił mały wyjazd nad jezioro. W samochodzie czekały już na nas koce i mały koszyk z kanapkami, które rzekomo sam robił cały dzień w pocie czoła.
Pewnym krokiem kierował się przed siebie, odgarniając od nas gałęzie, których było pełno na naszej drodze. Po chwili ukazało się nam małe, urocze jeziorko gdzieś obok czyjegoś pola. Widoki robiły się coraz piękniejsze z minuty na minutę, gdyż powoli zaczęło zachodzić słońce.
Rozłożył koc na trawie a na środku położył nasz koszyk z przekąskami, w którym nie mogło zabraknąć oczywiście jego ulubionego soku pomarańczowego.
Ukłonił się teatralnie w moją stronę, gestem ręki zapraszając mnie abym usiadła pierwsza. Wyszczerzyłam się do niego jak młoda nastolatka i zajęłam swoje mentalnie zaklepane miejsce.
Wyłożył kanapki, którymi podzieliliśmy się od razu a po chwili nalał nam do kubeczków soku.
Podziwialiśmy piękny krajobraz przed nami ciesząc się ciszą panującą pomiędzy nami.
- Dlaczego to dla mnie zrobiłeś? - spytałam zaciekawiona
- Stwierdziłem, że przyda ci się jakaś miła niespodzianka. - wzruszył ramionami
Matko, przestań być taki idealny błagam.
Nie mogłam wytrzymać tego i przytuliłam się do niego z całej siły, dziękując mu jakieś milion razy.
Wystraszyłam się lekko, kiedy nasze twarze znalazły się stanowczo zbyt blisko siebie a ja mogłam podziwiać zieleń jego pięknych oczu.
Uśmiechnął się do mnie półgębkiem, nadal nie wypuszczając mnie ze swoich ramion.
- Nasza randka zaczyna się właśnie teraz Holland.
Oderwałam się od niego kręcąc głową (przy okazji starając się uregulować walące serce w piersi)
- To nie jest randka Harry. - uśmiechnęłam się
- Owszem jest i widzę, że się cieszysz - uśmiechał się szeroko tak samo jak ja.





Hacker |H.Roden/H.Styles| ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz