Głos był człowiekiem.
Nie mógł mieć mniej niż metra dziewięćdziesiąt wzrostu. Był piekielnie wysoki i prawie dotykał głową sufitu, a wrażenie było tym większe, że z całą pewnością nie należał do najdrobniejszych. Nosił czarno-granatowy pancerz który był w wielu miejscach poobdzierany i bynajmniej nie wyglądał na nowy. Tylko hełm trzymał pod pachą, dzięki czemu mogłam spojrzeć na jego twarz. Gęste, średniej długości loki zawijały mu się za uszami i nad zmarszczonym w surowym grymasie czołem. Kwadratową szczękę okalała krótka, wąska broda, tworząca jakby kurtynę wokół twarzy. Jego cera była oliwkowa, przyjemnie współgrająca z czekoladowymi, spokojnymi oczami, które spoglądały to na mnie, to Kanoiego, to na Ra'zana. Lewe z nich, ocalałe chyba tylko cudem, od policzka do połowy czoła, przecięte było paskudnie wyglądającą blizną; podobna znajdowała się też na gardle, jakby ktoś chciał mu je poderżnąć. Kolejna z nich przebiegała przez kącik ust. Nos miał lekko haczykowaty, niezbyt prosty, wyglądający tak, jakby złamany był już wiele razy. Prawdę mówiąc, nie zdziwiłabym się, gdyby tak było - ten człowiek był Mandalorianinem. I to z krwi i kości.
- Och, wiesz - Ra'zan, wciąż zdyszany, z zakłopotaniem podrapał się w czubek głowy - Właściwie, to w nic... - spojrzał na mnie, jakby szukał pomocy, ale ja nie mogłam wykrztusić nawet słowa.
Mandalorianin schylił się, chwycił pilota za kołnierz kurtki i dźwignął do góry, stawiając na nogach. Wskazał dłonią w moim kierunku.
- Przytargałeś nam tu jakąś dziewczynę cholera wie skąd i nieprzytomnego członka Ruchu Oporu. Masz w ogóle pojęcie, co może się stać kiedy złapie nas z nim Nowy Porządek? Pomyślałeś o tym, czy jak zwykle nie?
Zaczęłam odnosić wrażenie, że Ra'zan nie miał jednak posłuchu godnego kapitana. A w każdym razie na pewno nie u... niego.
- Em, więc właściwie... - zaczął niepewnie pilot, uśmiechając się szeroko.
- Pomógł mi - wtrąciłam się nieśmiało - Jakiś klan zaatakował mojego przyjaciela - spojrzałam na Kanoiego - Nam ledwo udało się uciec, a on potrzebuje jakiejś opieki medycznej, nie wiem co z nim...
Mandalorianin przykucnął, odłożył hełm i zaczął uważnie oglądać Kanoiego. Zatrzymał się przy ranie w jego boku - nie wyglądała może źle i nie była śmiertelna, ale jego mina zrobiła się bardziej surowa. Miałam co do tego złe przeczucia.
- Dostał z zatrutego pocisku - stwierdził - Zostało mu kilkanaście godzin życia. W najlepszym wypadku doba - podniósł się.
Mój świat zawirował. Poczułam, jak do oczu napływają mi łzy i gdybym nie była tak potwornie obolała, to chyba zerwałabym się na równe nogi.
- Co? To... niemożliwe! On nie może tak po prostu umrzeć! - jęknęłam w rozpaczy.
- Wszyscy umierają - powiedział sucho, wziął swój hełm i zniknął w korytarzu.
Ukryłam twarz w dłoniach i po prostu się rozpłakałam. Nie mogłam i nie chciałam w to uwierzyć. Spędziłam z nim bardzo niewiele czasu, ale zdążyłam się z nim zżyć. Naprawdę był moim przyjacielem. Pierwszym od bardzo dawna.
Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
- Nie przejmuj się nim. Vathril już tak ma, prawie zawsze jest taki nieprzyjemny, nawet dla mnie. Ej, Tai, nie płacz - odezwał się do mnie Ra'zan - Coś wymyślimy. Pomożemy twojemu kumplowi, bez obaw! - spróbował mnie pocieszyć.
- Ja... sama nie wiem - wykrztusiłam, przełykając łzy - Nie wiem jak, ani gdzie, i czy to w ogóle możliwe, i-
- Spokojnie, spokojnie! Damy radę, nie martw się. Zawsze jest jakiś sposób, nie?
CZYTASZ
Ostatnia [StarWars] PORZUCONE
FanfictionDziewiętnastoletnia Taire ukrywa się od czasu masakry do której doszło w akademii Jedi prowadzonej przez Luke'a Skywalkera. Co kilka miesięcy musi opuszczać kolejne planety, kiedy docierają do nich oddziały Nowego Porządku - niemal bezbronna, zdana...