Prolog

385 63 45
                                    

Balet. To właśnie dzięki niemu czuję się wolna. Prawdziwie wolna.

Wdech. Wydech. Plecy prosto. Głowa dumnie uniesiona do góry. Każdy ruch jest ważny. Wszystkie mięśnie są rozluźnione, napinam kluczowe partie ciała. Uśmiecham się tragicznie, starając się dostosować wyraz mojej twarzy do muzyki. Dostosowuję wszystkie kroki i gesty tak, bym wyglądała jak marionetka pociągana sznurkami.

Rozbieg. Skok. Lekko opadam na ziemię, unosząc ręce do góry.

Piruet. Osuwam się na ziemię. Muzyka cichnie, a wokół rozlegają się głośne brawa. Na moje usta wypływa delikatny uśmiech. Leżę płasko na ziemi i oddycham ciężko, czekając, aż ponownie zapali się światło.

Gdy całe pomieszczenie jaśnieje, wstaję z gracją z podłogi i kłaniam się. Czuję, jak wypełnia mnie radość. Wszyscy biją brawa, a na sali słychać szmer zachwytu.

Ktoś rzuca na scenę różę, a ja pochylam się i podnoszę ją z uśmiechem. Jeszcze jeden ukłon. Wychodzę wyprostowana z sali. Żegnają mnie gromkie oklaski.

Za kulisami czekają na mnie pozostali. Witają mnie radośnie i przytulają ze wszystkich stron.

-To było niesamowite! Twój najlepszy występ, Shawn! - piszczy wesoło niziutka Sky i podskakuje do góry.

-Nie wiedziałem, że umiesz tak tańczyć, młoda! - krzyczy z uśmiechem białowłosy Roney i obejmuje mnie ramieniem.

-Słyszałaś te brawa? Wszyscy są zachwyceni! Oczywiście pamiętaj o swojej najlepszej przyjaciółce, jak zrobisz furorę na świecie! - stwierdza roześmiana Lawrence, wyciągając mnie z piszczącej zgrai.

-Oni mają rację, Shawn. Byłaś genialna - słyszę za sobą gromki, męski głos i odwracam się z uśmiechem.

-Tato! Przyjechałeś jednak! - rzucam się w ramiona najwspanialszego mężczyzny na świecie, nie przejmując się wcale faktem, że mam już skończone dziewiętnaście lat.

-Jak mógłbym cię zostawić tutaj samą? - śmieje się mi prosto do ucha, a ja przytulam go mocno. Nie widziałam go już miesiąc, bo musiał wyjechać w sprawach biznesowych do innego stanu.

-Muszę iść się przebrać. Za dwadzieścia minut będę do twojej dyspozycji – oznajmiam i odsuwam się od niego, puszczając mu oczko.

Wychodzę na pusty korytarz, który przypomina szpitalną salę. Nienawidzę białego koloru. Zawsze kojarzy mi się z chorobą, ze śmiercią. Czarny to według mnie kolor nocy, a biały oznacza śmierć. Krzywię się nieznacznie, słysząc tak znajomy stukot obcasów na posadzce.

-Shawn! Musimy jakoś uczcić te popisy! Jutro zabieram cię na kawę! Niestety, nie będziemy obżerać się słodyczami, bo musisz dbać o linię, cukiereczku! Jesteś sama w sobie tak słodka, że nie potrzebne ci żadne chemikalia! - zaszczebiotała wysoka blondynka, południowym akcentem, a ja spoglądam prosto w jej zielone oczy.

-Jasne, Tess! Jesteś kochana, ale jutro nie mam czasu. Tato przyjechał. Przepraszam, spieszę się – mówię szybko i odchodzę, nie czekając na odpowiedź.

Tak właśnie układa mi się z moją nauczycielką tańca. Nienawidzę tak przesłodzonych ludzi. Te przesadzone gratulacje, te wszystkie nadmierne pochwały, pochlebstwa są strasznie irytujące.

Wchodzę pospiesznie do szatni, którą opuściły już pozostałe dziewczyny. Przeglądam się w lustrze i wyciągam z włosów wszystkie wsuwki, rozsmarowując obolałe miejsca. Rozpuszczam moje ciemne włosy i z westchnieniem ulgi na ustach ściągam czarny, lekko potargany strój do tańca i ciemne pointy. Odwiązuję wszystkie bandaże z palców, chroniące moje stopy przed urazami, obtarciami podczas wykonywanych przeze mnie figur. Zakładam na siebie rozciągniętą, błękitną koszulę i czarne legginsy.

Wrzucam wszystko szybko do torby i zapinam ją z trudem, starając się znowu nie rozwalić zamka. Zerkam jeszcze raz pospiesznie w lustro. Wzdycham głośno, widząc moje roztrzepane włosy i pozbawione blasku, szare oczy. Niestety, na mój wygląd nie mogę już nic poradzić. Staram się uśmiechnąć i ułożyć jakoś niesforne kosmyki, ale nic nie pomaga. Fukam gniewnie i poprawiam pasek czarnej, sportowej torby.

Opuszczam wyprostowana szatnię i gaszę światło. Rozglądam się jeszcze tylko, czy aby na pewno nic nie zostawiłam i wychodzę na korytarz.

-Niespodzianka! Patrz, kto pojawił się tutaj specjalnie dla ciebie! - czyjaś ręka blokuje mi drogę ucieczki, mój nos drażni zapach męskich perfum.

-Conrad, prosiłam cię, byś tu nie przychodził – cedzę i patrzę spod byka na wysokiego chłopaka o tak samo kruczoczarnych włosach jak moje i jeszcze ciemniejszych oczach.

-A ja powiedziałem ci, że i tak będę to robił, bo nie wyjaśniliśmy sobie czegoś do końca, tak? - ciągnął temat, a ja próbowałam go wyminąć.

-Nie ma tutaj co wyjaśniać. Chciałeś czegoś, czego nie mogłam i nie chciałam robić. Nie wydaje mi się, że zmądrzałeś – parsknęłam, a on przysunął się jeszcze bliżej mnie.

-Będziesz robić to, co ci każę, Shawn. Nie myśl sobie, że kiedykolwiek ci odpuszczę, suko – wycedził gniewnie, wbijając we mnie wzrok. Zadrżałam i zacisnęłam mocno zęby. Moje usta utworzyły idealnie poziomą kreskę, a ja wpatrywałam się z niego z furią.

-Dziękuję, że dbasz o dobro mojej córki i pilnujesz, by jej nie ukradli. A teraz uciekaj stąd, jeśli ci życie miłe. Ale już! - usłyszałam głos dobiegający zza jego pleców, a czyjaś ręka go ode mnie odciągnęła.

-Wrócimy do tej rozmowy – parsknął na odchodnym, patrząc z nienawiścią na intruza i zniknął w głębi korytarza.

-Wszystko w porządku? - ojciec łapie mnie za rękę, a ja kiwam głową i uśmiecham się łagodnie. Wychodzi z tego jednak jakiś nieporadny grymas, a mężczyzna gładzi mnie dłonią po policzku i mówi pewnie – Nie pozwolę nikomu, żeby cię skrzywdził, rozumiesz?

-Dziękuję – szepczę w odpowiedzi i patrzę w jego troskliwe oczy, tak podobne do moich.

-Nie masz za co, młoda. A teraz chodźmy szybko, bo mama z obiadem czeka – uśmiecha się do mnie, puszczając oczko i ciągnie za sobą.

-Tato, spokojnie – mówię, wywracając oczami, ale on nie zwalnia kroku.

-Naleśniki są, skarbie. Naleśniki – mruczy pod nosem, idąc pustym korytarzem, a ja od razu go wyprzedzam i zbiegam po marmurowych schodach, omijając niektóre stopnie.

-Co w ciebie wstąpiło? - słyszę za sobą i uśmiecham się pod nosem.

-Naleśniki, tato. Naleśniki! - odkrzykuję i wybiegam z budynku na deszcz, oddychając chłodnym, jesiennym powietrzem Elmwood Springs.

Witajcie w maleńkim mieście USA, o którym wiedzą praktycznie tylko jego mieszkańcy i Wikipedia.

__________

Witajcie, kochani! Tym razem postanowiłam napisać inne opowiadanie, mam nadzieję, że wam się spodoba :3 Dajcie znać w komentarzach, co sądzicie i czy chcecie kontynuację, misie! ^^

To oby do następnego! xx

Taniec śmierci.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz