Rozdział 4

132 37 22
                                    

Wracam powłócząc nogami do domu. Czuję się nieswojo, ospale. Nie mam ochoty wykonywać żadnych ruchów. Nie mam ochoty żyć.

Czy te wszystkie sytuacje mają jakiś związek ze mną?

W głowie cały czas dźwięczy mi ta przerażająca myśl, to pytanie, na które nie umiem odpowiedzieć.

Potykam się na każdym kroku, stawiam krzywo stopę, ląduję w kałużach pozostałych po wczorajszym deszczu. Dziwne otępienie i mrowienie nasila się, kiedy mijam dom Juliet. Cały jest oklejony taśmami, które zabraniają wstępu. Policjanci chodzą wkoło z przestrachem, a na noszach  wynoszone jest ciało Juliet, przykryte czarnym workiem.

Zamykam oczy i przygryzam wargę, starając się powstrzymać płynące do oczu łzy.

Cała drżę z szoku, ze strachu, trzęsę się przeraźliwie, moje zęby dzwonią złowieszczo. Otulam się mocniej kurtką i staram nie patrzeć w kierunku noszy.

Słone krople spływają szybko po moich policzkach, jakby na zawołanie. Dławię się nimi, krztuszę płaczem. Moja klatka piersiowa unosi się spazmatycznie, dłonie zaciskają bezwolnie w pięści.

Odbiegam stamtąd jak najdalej; chcę znaleźć się wreszcie w domu, przykryć kocem i zamknąć oczy. A gdy je otworzę wszystkie będzie takie samo. Bo to tylko sen, najzwyczajniejszy zły sen. Koszmar. Ten koszmar nie toczy się naprawdę. Wszystkie te dziwne wizje znikną, gdy tylko dotrę do domu. Zawsze znikają. To właśnie wtedy się budzę. Kiedy docieram do domu.

Słyszę za mną uniesione głosy.

-Zatrzymaj ją!

-Ona musi coś wiedzieć!

-Jedź za nią!

-Kto to, do cholery, jest?!

-Ta dziewczyna może nam pomóc!

-Rusz się i każ jej zatrzymać!

Uciekam. Przeskakuję murki, żywopłoty, krzewy, kałuże, rowy. Biegnę jak najszybciej się da. Zaciskam zęby i skaczę wysoko, omijając w ten sposób przeszkody. Błądzę między uliczkami, prowadząc biegnącego za mną policjanta w kozi róg.

Przed nami wyłania się wysoki mur. Stawiam nogę w luce między cegłami, podpieram i przeskakuję. Ranię się boleśnie, zahaczając ręką o pobliski kolczasty krzew. Wyrywam stamtąd rękę, rwąc kurtkę. Po mojej skórze ścieka ciemnoczerwona ciecz, wsiąkająca szybko w czarną tkaninę. Zupełnie jak na przyspieszonym filmie. Mimo bólu i pościgu wpatruję się w to z dziwną fascynacją.

Nagle słyszę głośny, nierównomierny oddech mężczyzny i jego wyklinanie. Jego głowa pojawia się zza murowanego płotu, a ja ruszam z miejsca pomiędzy dwa stare, obdarte budynki. Dziwne otępienie i przestrach mija. Przebiegam obok budowli i wyskakuję na ulicę prosto pod opony jakiegoś samochodu. Auto hamuje szybko z piskiem, a zza szyby wyłania się oburzona twarz jakiejś kobiety, wykrzykująca przeróżne wyzwiska. Zatykam uszy, by tego nie słyszeć. Zamykam oczy, by tego nie widzieć. Izoluję się, by stąd uciec. Zaraz się obudzę.

Zaraz.

Ktoś odciąga mnie z powrotem na chodnik, rzewnie przepraszając wyklinającą rudowłosą. Kobieta w końcu odpuszcza i odjeżdża z miejsca swoim czerwonym autem, równie charakternym jak ona. Jest ono jedynym normalnym punktem w całej tej szarości. Budynki są stare, obdrapane, tynk odpada z nich mozolnie, kreśląc linię lat. Asfalt kruszy się w niektórych miejscach, a niebo...

Spoglądam z rozmarzeniem do góry. Jak na zawołanie z ciemnych, granatowych chmur zaczynają spływać zimne krople wody, spłukujące ze mnie te troski. Uspokajam się. Kurtyna deszczu opada na ulicę, chcąc ją jakby osłonić przed całym tym złem.

Czy na długo?

Wyciszam się powoli i przypominam sobie o postaci, która odciągnęła mnie z chodnika.

Na tę właśnie myśl odwracam się szybko i odczuwam silne zawroty głowy. Mocny, tępy ból w czaszce rozrywa ją od wewnątrz. Nikogo tutaj nie ma. Uliczka jest pusta, cicha. Oddycham świeżym, zimnym powietrzem, by oczyścić umysł z kołatających w nim myśli.

Jednak nadal pozostaje w nim jedna.

Ktoś tutaj jest. I obserwuje mnie na każdym kroku. A druga osoba chce mi pomóc, wbrew jego woli. Jednak co stanie się, gdy obie te postacie okażą się złe?

Zaciągam się jeszcze raz cudownym zapachem powietrza, co okazuje się złą decyzją.

Złą.

A może wręcz przeciwnie – dobrą?

Obok świeżego zapachu deszczu czuję ostry odór papierosów, wcześniej niezauważalny. Marszczę brwi, oddychając usilnie tym powietrzem, by pobudzić umysł do myślenia.

Odwracam się gwałtownie, stając oko w oko z moim wybawicielem.

Wybawicielem czy oprawcą?

Jego twarz osłania mocno naciągnięty na głowę kaptur. Widzę jednak szeroki, kpiący uśmieszek, błądzący po jego wargach. Postać zsuwa powoli ciemny materiał, a moim oczom okazują się czarne, postrzępione włosy i przeraźliwie zielone oczy, w których plątają się iskierki rozbawienia.

___________________

Hej, misie! ^^ Przepraszam, za wczorajszą nieobecność, ale nie miałam zbyt wiele czasu, a na dodatek nie miałam internetu pod wieczór, by móc go wstawić :cc

Mam nadzieję, że ten rozdział chociaż w pewnej części wam to wynagrodził :)

Dajcie znać o swojej obecności i o swym zdaniu na temat tego rozdziału, kotki! x

Do następnego, mrr! :33

xoxo

Taniec śmierci.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz