Ciemne uliczki Rzymu, lekko oświetlane gdzieniegdzie rozstawionymi lampami, były skąpane w deszczu. Tego wieczoru nad miastem zebrała się całą masa deszczowych chmur. Krople deszczu opadały raz ze spokojem, a raz ze zdwojoną siłą, zapędzając spacerujących mieszkańców do domów. Wśród nich znalazł się wysoki brunet w ciemnej, skórzanej kurtce. Kiedy krople opadające na jego ciało znów zaczęły przybierać na sile, przyspieszył. Kierował się do małej knajpki niedaleko placu głównego.
Szedł ze spuszczoną głową, ciągle rozmyślając o swojej siostrze. Gdzie teraz jest? Co się z nią dzieje? Ręce wcisnął gniewnie w kieszenie, zacisnął je w pięści. Znów przyspieszył. Kiedy skręcił w kolejną z wąskich uliczek usłyszał przed sobą śmiech. W jego kierunku poruszała się jakaś para. Spojrzał na nich przelotnie. Zauważył, że to ten wystrojony w garnitur chłopak tak głośno się śmieje. Jego towarzyszka ściskała tylko jego dłoń i rozglądała się, co chwila mu potakując. Zacisnął na chwilę oczy. Już niedaleko. Nagle poczuł uderzenie w bark. To wyrwało go z zamyślenia. Obrócił się i zauważył, że wpadł na niego właśnie ten chłopak.
- Uważaj jak chodzisz, dupku. - powiedział i znów się zaśmiał.
Doprawdy, jakim cudem ta dziewczyna z nim wytrzymywała?
Spojrzał na chłopaka w garniturze. Obrzucił go gniewnym spojrzeniem i zapytał:
- Ja? Jak ja chodzę?
- Tak ty! A kto? - kolejna salwa śmiechu.
Już miał odpowiedzieć, ale przerwała mu jego towarzyszka:
- Hej, uspokój się. Grant! - jej głos mógłby przeciąć stal.
Chłopak oderwał wzrok od śmiejącego się mężczyzny i spojrzał na nią. Ubrana była w czarną sukienkę, a na ramiona narzucony miała płaszcz. Wpatrywała się w niego przenikliwymi, zielonymi oczyma, a jej rude włosy oklapły od deszczu. Mimo to wyglądała pięknie.
- Przepraszam. Za niego. - powiedziała już milszym głosem.
Uśmiechnął się tylko głupio, ale nadal się w nią wpatrywał. Ona jednak szepnęła coś do ucha Grantowi, odwróciła się i pociągnęła go za sobą. Przeciągnął ręką po mokrych włosach i ruszył w dalszą drogę. Kilka razy spoglądał za siebie do czasu, aż para nie zniknęła za rogiem.
Skąd ją znał? Gdzie widział zielone oczy?
Zadzwonił jego telefon.
- Gdzie ty, do cholery, jesteś?! - wykrzyczał głos w słuchawce.
- Chris, posłuchaj...
- Nie, Robert. Nie posłucham. Daj spokój, co ty odwalasz?!
- Chris, jestem w Rzymie. Nie mogę teraz rozmawiać.
W słuchawce usłyszał tylko śmiech.
- Naprawdę przepraszam. Wiesz, że ta sprawa jest dla mnie bardzo ważna. Muszę ją znaleźć. - jego głos przybrał błagalny ton.
- Rozumiem to. Ja też tak bym się zachowywał, ale... Robert, musisz być bardziej ostrożny.
- Co to znaczy?
- Ludzie, tutaj w Londynie, gadają. Jesteś mało dyskretny, rozmawiasz z wieloma ludźmi... To denerwuje jeszcze innych ludzi...
Robert pokręcił głową i zacisnął usta. Skręcił w następną uliczkę, przed jego oczami ukazał się szyld knajpki, do której zmierzał.
- Przepraszam... Daj mi jeszcze trochę czasu. Ja... jestem już na dobrej drodze do odnalezienia jej, naprawdę...
- Robert, Robert. Zawsze tak mówisz...
Chłopak nic nie powiedział. Zatrzymał się przed drzwiami knajpki i czekał. Chris po chwili kontynuował:
- Jesteś szczęściarzem, ponieważ masz nas. Ja, Isa, Mark, Tom. Teraz to my jesteśmy twoją rodziną. Pomagamy ci i cię chronimy, ale nie damy rady jeśli będziesz działał sam. Musisz nam zaufać.
Te słowa odbijały się echem w głowie Roberta kiedy wchodził do knajpki i siadał przy barze. Chris ma rację, muszę się ogarnąć, pomyślał.
- Burbon, poproszę. - zwrócił się do barmana, który uśmiechnął się szeroko i zagadnął go po włosku. Robert nie odpowiedział, odwzajemnił tylko uśmiech i począł rozglądać się w poszukiwaniu osoby, która mogłaby mu pomóc.
CZYTASZ
ZEMSTA
FanfictionJeśli wszystko co kochasz zostało ci odebrane, ktoś musi zapłacić. Robert prowadził spokojne życie, do momentu, w którym pewnie chłopak odebrał mu jego siostrę. Teraz musi on walczyć o jej odzyskanie z nieczułym i niezrównoważonym psychicznie młodym...