Lecieliśmy jakieś dwie godziny. Ze smutkiem i łzami w oczach patrzeliśmy na to, co dzieje się na dole.
Ludzie oszaleli.
Za nami leciało jeszcze kilkanaście helikopterów.
Miasto ucichło. Słychać było jedynie śmigła ogromnych helikopterów. Nic więcej. Z jednej strony było to przerażające, a z drugiej, może to wszysko się już skończyło.
Byliśmy w takim szoku, że nie potrafiliśmy wypowiedzieć słowa. Siedzieliśmy i wpatrywaliśmy się w dół.
Po kilku minutach dolecieliśmy do jakiegoś dziwnego miejsca.
Wysiedliśmy z helikoptera i ruszyliśmy za żołnierzem.Idąc za nim zauważyłam, że miejsce, w którym jesteśmy jest ogrodzone wysokim płotem. Były bunkry i pełno zapasów. Czułam się tam jak w więzieniu.
Doszliśmy do jednego z bunkrów. Była tam jedna lampka, kilka łóżek i....to tyle. Nic więcej.
Żołnierz powiedział:
-zostańcie tu i pod żadnym pozorem nie opuszczajcie tego miejsca...bo inaczej będziecie...
-Co będziemy...?!
Nie odpowiedział i wyszedł.
Wystraszyłam się tego co powiedział, ale zachowałam spokój, tak samo jak David i mój brat.
Emma przez cały czas płakała. Nie wiedziałam co się z nią dzieje. Cały wieczór ją uspakajaliśmy, aż wkońcu jej płacz ucichł. Zasnęła.
Gdy odłożyłam dziecko do łóżka, ja, mój mąż i Joel usiedliśmy i zaczeliśmy rozmawiać o całej sytuacji.
Analizowaliśmy wszystko...to co widzieliśmy, to czego byliśmy świadkami, a były to brutalne i nieludzkie zachowania.
Nie potrafiliśmy zrozumieć o co chodzi, co się stało i dlaczego.
Może była to jakaś epidemia, choroba albo zaraza?
Nasze przemyślenia trwały kilka godzin, ale nasz strach nie ustawał.
Nagle usłyszeliśmy jak jakiś żołnierz idzie i krzyczy:
-gasić światło, nie wychodzić na zewnątrz i być cicho! Od teraz obowiązuje godzina policyjna!
Poszedł.
Posłuchaliśmy go i zrobiliśmy to, co kazał. Po chwili, przerażeni poszliśmy spać.
Nad ranem, tak około... w sumie nie pamiętam, przyszedł do nas oficer. Poprosił, abyśmy za chwilę zjawili się u niego w bazie. Wytłumaczył nam gdzie to jest.
Joel wziął dziecko na ręce i wyszliśmy.
Dopiero teraz zobaczyliśmy ogrom tego miejsca. Było tam setki namiotów, bunkrów i tysiące ludzi oraz żołnierzy. Każdy z nich miał karabin maszynowy i pistolet u boku.
Były wyznaczone ścieżki, były znaki, które prowadziły nas w wybrane miejsce i na każdym kroku był szeregowiec, który pytał czego szukamy i pomagał nam.
To miejsce wyglądało na bardzo dobrze chronione, wysokie mury chroniły nas... ale przed czym?
Dotarliśmy do oficera. Nie byliśmy tam sami. Było tam setki ludzi, ale nikt nie wiedział o co chodzi.
Nagle niskim tonem odezwał się dowódca tego miejsca. To co powiedział przyprawiło nas o dreszcze. Nie domyślasz się co to było?
Powiedział, że na terenie naszego kraju...możliwe także, że na całym kontynencie panuje tak zwana "epidemia". Polegała ona na tym, że zarażeni dostają bardzo wysokiej gorączki, której nie da się powstrzymać. Gorączka wypala im mózg, a oni tracą świadomość i nie wiedząc czemu, atakują nas.
Wytłumaczył nam, że nie możemy dać się takiemu zarażonemu złapać, a gdy takiego zobaczymy, mamy natychmiast poinformować jednego z żołnierzy.
Ostrzegał nas, że każdego dnia będzie obowiązywała godzina policyjna. Nie wolno nam wychodzić po zmroku.
Mieliśmy regulamin. Czuliśmy się jak w więzieniu, były reguły, ale było też bezpiecznie.
Na końcu powiedział, że pracują nad szczepionką, która powstrzyma tę chorobę i niedługo wszystko wróci do normy.
Wątpię w to, że ktoś mu uwierzył.
Wróciliśmy do naszego namiotu. Wymieniliśmy się naszymi uwagami i stwierdziliśmy, że coś tu nie gra.
Niby mówili, że będzie dobrze, ale ja wcale tak nie czułam. Chciałam w to wierzyć... ale cóż.
Tak nam minął dziwny, pierwszy dzień w schronie.
Później było już, jak pewnie się domyślasz, coraz gorzej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Akcja cały czas będzie się rozkręcać. Będzie co raz ciekawiej..... mam nadzieję. :-)
CZYTASZ
Walkers
AdventureZaczęło się od normalnego dnia. Skończyło się końcem świata. Moją historię przetrwania opiszę tu. Wojsko nie dało rady. Ludzie.... ich już nie ma. Zostałam tylko ja i sama muszę dać radę. ŚWIAT ZOSTAŁ PRZEJĘTY PRZEZ NICH, TO ICH ŚWIAT I ONI TERAZ R...