Rozdział 35

8.5K 437 16
                                    

Destiny

W końcu nadszedł dzień świąt. Dzień, który cieszył mnie po raz pierwszy od bardzo dawna. Nigdy nie dostrzegałam w tym dniu niczego szczególnego, magicznego. Nie czułam świątecznej atmosfery. Nie czułam nic. Ale tym razem było inaczej. Od samego rana wszyscy krzątaliśmy się po kuchni, przygotowując świąteczne potrawy. W radiu leciały piosenki, które wprowadzały nas w Bożonarodzeniowy nastrój. Wszyscy byliśmy uśmiechnięci i mieliśmy wrażenie, że już nic nie zepsuje nam tego dnia. Było po prostu idealnie.

O godzinie 16:00 przyszedł ojca Gavina i pomógł chłopakom nakryć do stołu, podczas gdy ja z Tamarą ostatni raz doprawialiśmy potrawy. O godzinie 17:00 wszystko już było gotowe, więc zasiedliśmy do stołu.

Kolacja przebiegła w bardzo miłej atmosferze. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, powspominaliśmy różne rzeczy. W tle było słychać świąteczne piosenki, co jeszcze bardziej wspomagało nasz nastrój. Gavin trzymał swoją dłoń na moim udzie i co chwilę wędrował nią wyżej, za co dostawał ode mnie groźne spojrzenie pomieszane z rozbawieniem. 

Oprócz tego, poznałam Doriana z zupełnie strony. Takiej...domowej. Gdy po raz pierwszy go widziałam, wyglądał na typowego biznesmena. Poważny, pracowity mężczyzna. Cóż, dzisiaj również był ubrany elegancko. Aczkolwiek, zachowanie miał zupełnie inne. Był bardziej otwarty, zabawny. Miał do siebie dystans. Poczułam do niego jeszcze większą sympatię oraz szacunek. Gdy tak patrzyłam na niego i na Gavina razem, dostrzegałam, jak silna jest ich więź. Wcześniej tego nie zauważałam. Ale dzisiaj to się rzucało w oczy. Te ich uśmiechy skierowane w swoją stronę, lekkie poklepiwanie po plecach. Musiałam przyznać, że trochę im zazdrościłam. Oczywiście nie w zły sposób. Bardzo się cieszyłam, że mój chłopak ma taki dobry kontakt ze swoim ojcem. Jednak, było mi trochę przykro. Brakowało mi moich rodziców. Wyobrażałam sobie ich siedzących przy wielkim stole, samych w Kalifornii. Z dala od swoich dzieci. Nigdy nie miałam wielkich powodów do tego, by darzyć ich jakimś ogromnym uczuciem.  Ale nadal byli moimi rodzicami. Byłam z nimi powiązana, czy tego chciałam, czy nie.

Z mojego oka popłynęła samotna łza, którą otarłam ruchem dłoni.

- Czas na prezenty! - krzyknął Ethan, wstając od stołu. Zachowywał się jak dziecko. Ale to było dobre. Widzieć go takiego szczęśliwego w towarzystwie najbliższych mu osób. Kto by pomyślał, że kiedyś będę się cieszyć ze świąt spędzonych w towarzystwie mojego starszego brata? To było nie do pojęcia. Spojrzałam na niego i delikatnie się uśmiechnęłam. Ten chłopak był dla mnie niesamowicie ważny. Kiedyś tego nie dostrzegałam.

Wszyscy byli bardzo zadowoleni ze swoich prezentów. Ja także, naprawdę. Od Doriana dostałam kosztowny zegarek. Boże, on nie musiał mi kupować czegoś tak drogiego. Od Tamary dostałam najnowszą płytę Arctic Monkeys, a także nowe perfumy. Od braciszka natomiast otrzymałam zestaw książek. Były to horrory. Najlepszy gatunek. Oprócz tego podarował mi dwa bilety do Hiszpani. Nie wierzyłam własnym oczom. Rzuciłam się na brata i bardzo mu podziękowałam. Cóż... teraz przynajmniej częściowo mam plany na wakacje.

Po chwili mój chłopak podszedł do mnie, splótł nasze palce i uniósł dłoń do swoich ust, by ją ucałować. Następnie spojrzeliśmy na swoje obojczyki, pod którymi widniał znak nieskończoności. Nasze prezenty. Uśmiechnęliśmy się do siebie, a Gavin ucałował moje czoło. Tak, te prezenty przebijały wszystkie inne na głowę. Tak bardzo kochałam tego człowieka. Byłam w stanie zrobić dla niego wszystko. Naprawdę wszystko. Uświadomiłam sobie, że Gavin całkowicie usunął cały ból z mojego serca i zastąpił go miłością, fascynacją. Po Spencerze nie zostało nic. Nic. Nie bałam się już dotyku, nie bałam się już niczego.

Jakąś godzinę później siedzieliśmy wszyscy razem przy kominku. Było tak...rodzinnie. Cudownie. Naprawdę mi się podobało. Ethan wyciągnął swoją gitarę, na której już bardzo długo nie grał. To była jeszcze połowa nieszczęścia. Mój braciszek postanowił, że może nam coś zaśpiewać. A jako, że Ethan słynie z tego, że jest gumowym uchem naszej rodziny, nie zapowiadało się kolorowo. No i zrobił, tak jak powiedział. Zaczął śpiewać, o ile można było to nazwać śpiewem.

Raz po raz wydawał z siebie jakieś dźwięki, a ja z każdym coraz bardziej się śmiałam. Reszta próbowała się powstrzymywać, ale zbytnio im się to nie udawało.

- Boże, Ethan, przestań! Aż tak nas nie lubisz? - zapytałam brata, który udał obrażonego. Tamara pogłaskała go po dłoni na pocieszenie. - Oj, Tam, przestań, bo zaraz znowu zacznie śpiewać.

- Taka mądra jesteś? Ty zaśpiewaj. - powiedział Ethan, a mnie zatkało. To prawda, zawsze lubiłam śpiewać. Ba, nawet układałam swoje utwory. Ale robiłam to tylko dla siebie. Kiedy siedziałam w pokoju, jedyne co mi pozostawało to ja, moja głowa oraz pomysły, które się w niej tworzą. Wszystko to przelewałam na papier i powstawały z tego całkiem niezłe piosenki. -No dawaj, mała.

- W porządku. - odmruknęłam, ku zdziwieniu wszystkich wokół. Nie ukrywałam, że sama była byłam zdziwiona tym, że się zgodziłam. Magia świąt, czyż nie?

Ethan zaczął grać na gitarze Cichą noc, a ja śpiewałam do rytmu. Podobało mi się. Kiedy tak siedziałam śpiewając z moim bratem, poczułam jak nasza więź staje się silniejsza. Robiliśmy kolejną rzecz wspólnie. Byłam naprawdę szczęśliwa. Wszyscy po chwili się dołączyli i zaczęli z nami śpiewać.


***

Było już późno. Wszyscy położyli się spać, ale ja i Gavin byliśmy pełni energii, naprawdę. Byliśmy chyba nabuzowani tym całym świątecznym szaleństwem. Poszliśmy się wykąpać i przebrać w pidżamy. Gavin był w samych bokserkach i luźno zwisających spodenkach. Ja natomiast ubrałam majtki oraz koszulkę Gavina. Uwielbiałam nosić jego ubrania. Pachniały nim, czyli najlepszym zapachem pod słońcem.

- Gavin? - podeszłam do niego od tyłu, obejmując go w talii. Pocałowałam jego nagie plecy, a on położył swoje dłonie na moich, które leżały akurat na jego brzuchu.

- Słucham cię, skarbie? - odwrócił się i patrzył na mój tatuaż. W jego oczach dostrzegałam zafascynowanie oraz wielkie uczucie. Musnął znak pod moim obojczykiem swoimi długimi palcami, a mnie przeszedł przyjemny dreszcz.

- Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent.

Chłopak otworzył szerzej oczy i przeczesał swoja dłonią włosy. Wyglądał na zaskoczonego.

- Kurde, Des, ja nic więcej dla ciebie nie mam. Mogłaś powiedzieć, że... - nie dokończył, ponieważ mu przerwałam kładąc palec wskazujący na jego ustach.

- Myślę, że ten prezent spodoba się i tobie, i mnie. - powiedziałam, a następnie namiętnie go pocałowałam. Swoje dłonie umiejscowiłam na jego barkach, a on swoje na moich biodrach. - Kocham cię, Gavin. I nareszcie pokażę ci to w odpowiedni sposób.

Nadszedł w końcu ten wieczór, kiedy między nami nie miało być żadnych barier. Nie chciałam się już bać jego dotyku. Nie chciałam uciekać przed tym, co miało nas do siebie zbliżyć. Ufałam mu, jak nikomu innemu. Wiedziałam, że nigdy nie zrobi nic, co mogło by mnie zranić. Byłam zależna od niego, a on zależny ode mnie. Byliśmy powiązani niewidzialną nicią, która utrzymywała nas przy życiu.

Kochaliśmy się.

Nadszedł czas, by pokazać sobie, jak wielka miłość nas łączy.


__________________________

Uhuhuh, Destiny ma prezencik dla Gavina^^ Ale to wszystko w następnym rozdziale.

Dodaję ten rozdział po 1:00 w nocy. Przepraszam, że tak późno, ale dzisiaj nie miałam czasu.

Nie zapominajcie o komentowaniu.

Dobrej nocki, skarby! <3


+Bardzo Wam dziękuję za 4k wyświetleń! Jesteście najlepsi!

Upside down || zakończone ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz