- Hej, chłopcze! – zawołał zwalisty człowiek z pokaźną brodą, ładując ogromne bele drewna na wóz – Nie zabłądziłeś czasem?
Ten do którego skierowane były te słowa skłonił lekko głową w geście powitania w stronę pracującego człowieka.
- Masz rację drwalu. To czego szukam to Wieża Magów, czy mógłbyś mi więc pomóc i wskazać drogę?
Brodacz spojrzał uważnie na młodzieńca, oceniając najwyraźniej jego wygląd i wiek... oraz czy z oczu dobrze mu się patrzy.
- Kolejny nowicjusz... - mruknął pod nosem i dodał już później głośniej do przybysza – Ostatnio wielu tu takich przychodzi. Wielu mających nadzieję na naukę, ale nie tylko... ludzie powiadają...
- Wiem, co mówią... - przerwał mu łagodnie ale i stanowczo rozmówca – To właśnie to miejsce jest siedzibą Arcymaga, ale... to nie jego osoba mnie interesuje.
Drwal wyglądał na szczerze zaskoczonego i nieprzekonanego zarazem.
- Na pewno? Wszyscy nowicjusze z którymi miałem do czynienia mówili jednogłośnie, że to od niego będą pobierać nauki.
- Nic z tych rzeczy! – powiedział chłopak, uśmiechając się przekonywująco – Chcę jedynie zdobywać tutaj wiedzę, nic więcej.
- Ano, jak sobie mości pan życzy.
- Czy mógłbyś więc wskazać mi drogę?
Drwal zastanowił się dobrą chwilę zanim odrzekł.
- Powiem ci więc to co mówimy wszystkim, którzy tu przybywają, ponieważ tak nam, to znaczy mieszkańcom tego miasteczka, zostało polecone przez magów z Wieży: „Nie podążaj tylko za wzrokiem swym, a dostrzeżesz to co niewidoczne".
- To wszystko?
- Nie – rzekł drwal – Jest jeszcze jedna uwaga od Mistrza Kano...
- Więc...?
- „Uważaj aby z klifu nie wpaść do wody, kąpiel wtedy jest dobra, kiedy jest gorąca."
Chłopak aż uniósł brew, kiedy usłyszał te słowa.
- Wybaczcie, ale Mistrz powiedział to naprawdę... - rzekł brodacz.
- Rozumiem... Będę więc kontynuować moje poszukiwania.
- Oczywiście. – powiedział drwal i odszedł szybko z powrotem do pracy, zawstydzony tymi, w dodatku nie swoimi, słowami.
Chłopak natomiast skierował się w stronę morza, na którym widać było kilkanaście różnokolorowych żagli, sprawiających wrażenie unoszenia się ich na wietrze jak motyle.
Z wysokiego klifu, którym to okazał się być cały brzeg oceanu, od jednego krańca horyzontu do drugiego, widać było w dole samotną wyspę, blisko lądu, wyschniętą i jałową, którą te liczne łodzie omijały z daleka i na której nie widać było życia.
Wędrowiec przez chwilę wpatrywał się w nią, a następnie spojrzał na pobliskie miasteczko. Utwierdzony w swoim przekonaniu ponownie spojrzał przed siebie, lecz nie w wodę, a na swoje stopy i kawałek ziemi przed nimi. Tam, gdzie powinna rosnąć trawa, a jej nie było.
I poszedł wtedy prosto, by w końcu zrobić krok w stronę urwiska.
Wcale się nie zdziwił, gdy nie spadł w dół do zimnej wody, wręcz przeciwnie, stał teraz pewnie tuż nad przepaścią i widział pod swoimi stopami morze obmywające brzeg klifu.
Pod nogami nagle zmaterializował się most stworzony z przezroczystego kryształu, a gdy uniósł głowę, ujrzał przed sobą Wieżę w całej okazałości, stojącą pewnie na środku wyspy i mosiężne wrota na końcu ścieżki, prowadzące do jej wnętrza.