Ciche brzdąkanie gitary mogłem usłyszeć już na klatce schodowej. Z jednej strony nic dziwnego, w końcu rudera znajdowała się na końcu miasta, w otoczeniu drzew i bujnych krzewów. Stary, spalony niegdyś w pożarze budynek porośnięty obecnie dzikim pnączem został zapomniany przez świat, podobnie jak i my.
Między innymi dlatego lubiliśmy wybierać takie miejsca.
– Twelve?- rzuciłem u podnóża schodów, zdejmując z siebie kurtkę i rzucając ją na czerwoną skórzaną kanapę, którą tydzień wcześniej przynieśliśmy nocą z wysypiska. Byłem przeciwny temu pomysłowi, ale mój drogi przyjaciel uparł się, że kanapa jest nam niezbędna, a ta, którą znalazł, jest prawie nowa.
Nie usłyszałem odpowiedzi. Dźwięki szarpanych powoli strun dalej rozchodziły się po naszym „domu", jak gdyby nigdy nic. Wiedziałem jednak, że Twelve mnie słyszy. Odłożyłem więc siatkę z zakupami i ruszyłem po schodach na górę.
Budynek był niewielki i składał się tylko z kilku pomieszczeń. Na parterze znajdowały się salon oraz kuchnia, na piętrze zaś łazienka i sypialnia. Był też strych, który „za życia" tego domu musiał służyć za schowek na rupiecie. Teraz przysłonięty jedynie połową dachu. Jednak to właśnie tam znalazłem Twelve, siedzącego na starym, poprutym futonie, z gitarą w objęciach i uśmiechem na twarzy. Uderzał palcami o struny, szarpiąc je powoli i wprawiając w drżenie, tworząc spokojną, cichą muzykę.
– Dlaczego się nie odzywasz, kiedy cię wołam?- mruknąłem.
– Nine, napisałem piosenkę!- powiedział radośnie, zamiast odpowiedzieć na moje pytanie.
– Kiedy nauczyłeś się grać na gitarze? I skąd ją w ogóle wziąłeś?
– Wczoraj czytałem w bibliotece poradnik dla nowicjuszy – wyjaśnił, wiercąc się w miejscu.- Zapamiętałem kilka trików i napisałem piosenkę! Chcesz posłuchać?
– Nie mamy na to czasu – westchnąłem.- Trzeba zorganizować wypad po pluton. Nie możemy w niczym się pomylić...
– To tylko jedna piosenka, Nine!- zawołał, uśmiechając się do mnie.- Niczego nie pomylimy, wiem, że obmyślisz super strategie i pójdzie jak z masła!
– Jak „po" maśle – poprawiłem go, podchodząc do kolumny podtrzymującej resztki dachu. Stanąłem przy niej, opierając się o jej obrośniętą pnączem belkę. Tuż obok mnie rozpościerała się mała przepaść. Zupełnie jakby jakiś olbrzym odgryzł kawałek dachu wraz ze strychem.
– Jeszcze muszę dopracować słowa, ale to później.- Twelve zaśmiał się radośnie i zaczął grać nieco szybciej. Wziął głęboki oddech, po czym zaczął śpiewać.
Było to raz, kiedyś, gdy słońce prawie zaszło,
Nine był na spacerze, jeszcze było jasno.
Szedł sobie, a prostą miał drogę,
gdy wtem korzeń drzewa zahaczył o nogę,
a Nine biedny twarzą wyrżnął o podłogę!
– Co to ma być za piosenka?- zapytałem ze złością, poprawiając swoje okulary na nosie. Twelve jednak nie przejmował się mną, śpiewał dalej jak gdyby nigdy nic, kołysząc się do rytmu na futonie:
Podniósł się szybko i dalej w drogę ruszył,
„Nikt mnie nie widział!", modlił się w duszy.
Lecz Twelve co za nim był, śledził go cicho,
Śmiał się skrycie na Nine licho!
Bo Nine znów padł na ziemię,