Rozdział 5

46 3 1
                                    


ROZDZIAŁ 5

     Prawdę powiedziawszy rzadko rozmawiałam z matką czy ojcem. Byli na tyle zapracowani, że nie mieli czasu nawet dla swoich dzieci. Dla mnie i mojego młodszego brata Henrego.
     Jednak musiałam z nią porozmawiać. Zaraz po informacji Danielle, która nakazała mi pójść do matki, odstawiłam książkę i pokierowałam się ku jej komnatom. Gdy tylko w jednym z pokoi zobaczyłam ją siedzącą przy swoim dębowym biurku, podeszłam tak aby mnie jedynie zobaczyła, mówiąc krótkie „ Hej mamo" i zainteresowałam się jej biblioteczką, stojącą nieopodal pięknej, ludwikowskiej sofy.
      - Przygotowałam dla ciebie teczkę z dokumentami. Musisz się z nią zapoznać. Zawarłam w niej listę gości na dzień koronacji, jak i ślubu. Dokładnie przeanalizuj gości z rządu. I oczywiście naucz się ich na pamięć. Nie chcemy przecież takiej katastrofy, jaką zafundowałaś nam podczas balu charytatywnego. Poza tym, mogłabyś mi wyjaśnić, gdzie ostatnio cały czas się podziewasz? Przyjechał Książę Wilhelm z matką, a ty całymi dniami gdzieś przesiadujesz.
     - Doskonale wiesz, że mam swoje obowiązki. A swoją drogą chyba mam prawo spędzać trochę czasu z moją przyjaciółką? - odwróciłam się w stronę matki, trzymając w dłoni książkę mitologii arabskiej.
     - Naturalnie, ale ostatnio zdarza się to wam zbyt często. Zwłaszcza teraz gdy masz wiele obowiązków. Musisz się zająć Wilhelmem. - nakazała surowym tonem.
     - Nie ja go tu zapraszałam. Dobrze wiesz, że za nim szczególnie nie przepadam.
     - Ale zostanie twoim mężem. Zasiądzie wraz z tobą na tronie. Nie możesz tego lekceważyć. Musisz pamiętać, że królestwo jest najważniejsze. Dobrze wiesz, że latami walczyliśmy o niepodległość na terenach naszej wyspy. Dopiero co uzyskaliśmy niezależność po długich utarczkach z Wielką Brytanią. - i znów zaczyna się mowa o jakże wspaniałej historii kraju, którą matka powtarza za każdym razem, gdy się z nią spieram. - Dzięki twojemu dziadku Josephowi w 1932 uzyskaliśmy wolność. Dzięki niemu możesz cieszyć się takim, a nie innym życiem. Doceń to. - zakończyła swój monolog i spojrzała na dokumenty.
     - To nie znaczy, że muszę wychodzić za mąż za kogoś, kogo nie kocham. - szczerze stwierdziłam.
     - Przykro mi kochanie, ale miałaś wybór. Nie po to w zeszłym roku zorganizowałam bal charytatywny dla młodych książąt, żebyś mi teraz narzekała. Miałaś wybór i to spory, a skoro nie potrafiłaś się zdecydować, postanowiłam, że zrobię to za ciebie.
     - Jesteś nie w porządku. Sama decydujesz, o niczym mnie nie informując. Nie wiem co się dzieje w królestwie. A za kilka tygodni mam usiąść na tronie i rządzić, a kompletnie jestem nie w temacie. Dobrze, znam wszelkiego rodzaju rozporządzenia, ustawy - w końcu przeanalizowałam już je z chyba milion razy. Jednak praktyka czyni mistrza, a ja prócz paragrafów nic nie wiem. 
     - Jeszcze będziemy obok was. Weź teczkę i odejdź już. - niechętnie wzięłam teczkę pod pachę i ruszyłam do swojego pokoju.

     Nigdy nie czułam, aby moja matka była dla mnie kimś wyjątkowo bliskim. Zawsze sprawy kraju były ponad wszystko. Doskonale pamiętam jak byłam mała. Były moje ósme urodziny. Wspaniały tort, balony i prezenty. A jedynymi gośćmi byli George, mój ochroniarz z żoną i Danielle. Ojciec przyszedł jedynie na pięć minut. A matka w ogóle się nie pojawiła. Dostałam tylko kartkę z życzeniami od niej. Było mi wtedy strasznie smutno.
     Dużo bliższy był mi ojciec. Zawsze mimo sporej ilości pracy, gdy potrzebowałam, miał dla mnie choćby chwilę czasu. Potrafił sprawić, że zamiast łez, na policzkach pojawiał się słodki rumieniec, a gdy brakło towarzystwa do zabaw, potrafił przyjść i choćby kwadrans poświęcić na zabawę lalkami. Oczywiście im bliżej byłam pełnoletności, tym moje kontakty z nim były słabsze. Ale gdy go potrzebowałam, zawsze był.
     Tego zawsze się bałam, bo mimo iż go mocno kochałam jak i ufałam, to nie mogłam mu powiedzieć o Tommim, a moje nagłe zniknięcie, rezygnacja z tronu mogły by być katastrofalne w skutkach. Mój ojciec był już starszym człowiekiem z problemami krążeniowi-oddechowymi. Po prostu bałam się o jego zdrowie.

***

     Kolejny dzień. Dzień, który miałam spędzić z Wilhelmem. Moja matka stwierdziła, że zbyt mało czasu poświęcam przyszłemu mężowi i powinnam zadbać o relacje, które nas łączą. Tak więc oboje wybraliśmy się na przejażdżkę.
     - Uwielbiam jeździć konno. - powiedział niemal obcy mężczyzna, kiedy pędziliśmy poprzez las baobabów w stronę małego jeziorka. Niby obcy, a jednak miał zostać moim mężem. 

     - Jest całkiem...okej. - skwitowałam krótko.

    Na koniu wyglądał niesamowicie. Jeździł zawodowo i było to widać. Jego wyrafinowane ruchy, prosta postawa i spokój. 
     Dojeżdżając do miejsca, gdzie mieliśmy spędzić trochę czasu, zeszliśmy z koni i przyczepiliśmy je do palmy. Wilhelm zajął się rozkładaniem koca pod wielkim daktylowcem, a ja napawałam się pięknem tego miejsca. Daleko od zgiełku ulic, od królestwa, jedynie natura.
     Gdy towarzysz wszystko przygotował, usiadłam na kocu i oboje wpatrywaliśmy się w małe wodospady. To miejsce było piękne. Nieco przypominało wodospady Kravica, jednak tutaj woda była błękitna, niemal przeźroczysta. A zamiast zwykłych, europejskich drzew liściastych,  rosły palmy.

     Najpiękniejsze miejsce Amber Island. I jedyne miejsce do którego miała wstęp jedynie rodzina królewska.

     - Pomyśleć, że już niedługo się tutaj przeprowadzę... - w końcu odezwał się Wilhelm po długiej ciszy.

     Był widocznie zrelaksowany, a ja jedynie na jego słowa zadrżałam. Nie mogłam sobie tego wyobrazić.

     - Nie będzie ci tęskno za Luksemburgiem? - spytałam, będąc nieco zamyśloną, wpatrując się w oślepiające słońce i opuszkami palców gładząc delikatny piasek.

     - Pewnie trochę tak. Ale nie ma co żyć przeszłością. Staram się patrzeć pozytywnie. A tutaj jest tak pięknie. Plaże jak na Seszelach, te wodospady, no i oczywiście dojście do wód, w tym wypadku oceanu, czego Luksemburg nie ma. - leżał, opierając się na łokciach.

     - To prawda, tutaj jest pięknie, ale chyba nie zdajesz sobie sprawy w co się pakujesz. Będąc tutaj, nie będziesz całymi dniami przesiadywał w takich miejscach. Praktycznie w ogóle nie będziesz wychodził z królestwa, mając na głowie dużo ważniejsze sprawy. - odparłam, starając uświadomić mu jakim brzemieniem jest władza. - Nasz ślub równa się z końcem wolności, a zajęciem się sprawami ważniejszymi. 

     - Mimo wszystko. Przecież będziemy mieli trochę czasu dla siebie. Nie ma co dramatyzować. Dla nas zawsze znajdę czas. Obiecuję. - uśmiechnął się cwaniacko, a mnie jedynie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Nic nie odpowiedziałam, a on jakby zmienił teraz wyraz twarzy. - Nie traktuj mnie jak wroga. Naprawdę chcę dobrze. - tym razem spojrzał na mnie, a jego uśmiech był już jakby szczery i delikatny. - Nie mogę pojąć co cię tak w nim pociąga. Co on ma, a czego ja nie mam? Naprawdę się staram. Tak jak rok temu. Popełniałem błędy, ale to właśnie na nich człowiek się uczy. Dopiero wtedy doceniłem to co straciłem. - czułam jak się do mnie przysuwa, a jego oczy coraz intensywniej się we mnie wpatrywały. - Spójrz na mnie. Proszę. - zrobiłam o co poprosił. - Daj mi szansę. Naprawdę chcę naszego szczęścia. - jego delikatna dłoń chwyciła moją brodę, a ja oniemiałam. Tak intensywnie na mnie patrzył. Te jego tęczówki jak ocean w których bałam się, że zatonę. Nagle jego usta stykające się z moim policzkiem, niemal kącikiem ust. I w końcu moja reakcja. Oprzytomniałam. Mimo, iż jego wargi były na tyle delikatne i subtelne, co sprawiło, że chciałam więcej, o tyle uświadomiłam sobie, że nie mogę. Nie z nim.

    Gwałtownie wstałam, spojrzałam na wodospady i uświadomiłam sobie, że jestem kompletną egoistką.

Amber IslandWhere stories live. Discover now