Wieczorem byliśmy już w hotelowym pokoju.
Podczas gdy Carmen brała prysznic, ja przeglądałem strony plotkarskie na nasz temat.
Widać było, że nikt nie jest zdziwiony, że jesteśmy razem, ale ludzie nie szczędzili sobie komentarzy odnoście naszego związku.
Znudzony odłożyłem laptopa i położyłem się na dużym łóżku z aksamitną pościelą.
Byłem zmęczony, ale wiedziałem, że jeszcze dziś czeka nas show Carmen. Zawsze gdy byłem na jej koncercie targały mną emocje, a nogi same poruszały się w rytm muzyki.
Tak było dawniej, a teraz?
Dużo się zmieni i to nie ze względu na nowe piosenki, ale ze względu na nas.
Kocham ją co raz bardziej i tęsknie gdy nie ma jej przy mnie. Czuję się chory!
Z miłości.
- Zmęczony? - spytała Carmen z błogim dla mnie uśmiechem.
- Troszkę.
- Jeśli chcesz, możesz zostać w pokoju. - powiedziała, choć wiedziałem, że z grzeczności.
- Oszalałaś?! - roześmiałem się podchodząc do niej. - Wiesz kiedy ostatni raz byłem na twoim koncercie? Nie mogę tego przegapić!
- Kochany jesteś. - szeroko się uśmiechnęła całując czubek mojego nosa.
- To o której jest koncert?
- Za dwie godziny, dlatego muszę się spieszyć. - jęknęła nerwowo biegając po pokoju i pakując 'potrzebne' rzeczy do torebki.
Przed hotelem stał czarny samochód do którego weszliśmy i udaliśmy się na stadion gdzie miał odbyć się koncert.
Carmen od razu pobiegła do swojej garderoby gdzie czekała na nią Dee i Julie, więc postanowiłem coś zjeść w towarzystwie Kennego.
- Wiesz, że wszyscy w ekipie myślą, że zwariowałeś? - Kenny roześmiał się biorąc gryza hamburgera.
- Co? Dlaczego?
- Nie wiadomo kim byłeś przez ostatnie miesiące, a teraz tak nagle wszystko się zmieniło. Śmiejesz się częściej niż wszyscy razem wzięci. - wzruszył ramionami, patrząc na mnie cwaniacko.
- Głupoty.. - nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu.
- Dobra, dobra. Wszyscy wiemy, jak Carmen na ciebie wpływa. Jesteś niezłym szczęściarzem, że masz taką laskę. - Kenny poklepał mnie po ramieniu z uznaniem.
- Wiem. Jestem niezłym szczęściarzem. - powtórzyłem ciszej patrząc na przyjaciela.
- Ah.. Co ty zrobisz bez niej przez te kilka miesięcy. - westchnął ponownie pakując do buzi kanapkę.
- Wiesz Kenny... Pewnie tego nie zrozumiesz, ale czasem myślę o zakończeniu kariery, w końcu mam tyle kasy, że wystarczy mi do końca życia. - wyznałem, a Kenny tak jak myślałem zaraz zasypał mnie górą argumentów dlaczego nie powinienem tego robić.
- Chodźmy już, zaraz się zacznie. - rzekł wstając z miejsca.
Gdy tylko weszliśmy za kulisy od razu słychać było krzyki. Po chwili z garderoby wyszła odpicowana Carmen ze swoją świtą.
- Dobra, wszyscy gotowi? Zmówmy modlitwę! - zawołała Nicki.
Zebraliśmy się w kole i otoczyliśmy ramionami.
- Podziękujmy Bogu za to, że szczęśliwie dolecieliśmy do Meksyku, ale w szczególności za to, że możemy pomóc dzieciom poprzez naszą pracę. Więc... Niech ta noc należy do nas, żebyśmy zrobili dla nich jak najwięcej. - Carmen obdarowała każdego szczęśliwym uśmiechem i szepnęła ciche 'amen' a tuż po niej wszyscy.
Każdy udał się na swoje miejsce i koncert się zaczął.
Na ekranie wyświetlono urywek teledysku 'maybe love?' z wielkimi cyframi, które odliczały 10 sekund. Gdy zatrzymało się na zerze, Carmen wyjechała spod sceny i zaczęła śpiewać refren. Wtedy cały stadion wstał z miejsc i zaczął wrzeszczeć z radości.
Serce aż mocniej mi zabiło z podziwu.
- Justin, jest sprawa...
Oczami Carmen
Po czterech utworach, nadszedł czas na piosenkę podczas której dzieci miały wejść na scenę trzymając się za ręce i otoczyć mnie kołem.
Tak właśnie się stało, gdy nagle wrzaski się zwiększyły, a ja nie wiedziałam o co chodzi. Nagle na swoich biodrach poczułam czyjeś ręce. Nawet nie musiałam odchylać głowy by wiedzieć, że to on.
Pocałował mnie w policzek, a ja przyłożyłam mu mikrofon do ust, by zaśpiewał kawałek (piosenka Carmen*).Niedługo potem koncert się zakończył. Podziękowałam publiczności i poinformowałam ich, że zyski z koncertu pójdą na dzieci z porażeniem mózgu.
- Justin! - pisnęłam z udawanym grymasem.
Chłopak nie odpowiedział, tylko roześmiał się słodko składając na moich ustach krótki, lecz słodki pocałunek.
Około godziny 24 dojechaliśmy do hotelu. Od razu wzięłam prysznic i założyłam na siebie szorty oraz bokserkę do spania.
Gdy wyszłam z łazienki zauważyłam Justina, który leżał na łóżku bez koszulki, a na jego klatce spoczywa jakiś wisiorek.
On był taki idealny, seksowny i choć wiem, że pisałam o tym nieraz to on wciąż będzie mnie pociągał.
- To był wspaniały koncert. - szepnął gdy położyłam się koło niego.
- Cieszę się, że jesteś tu zemną. - przyznałam ignorując jego wcześniejsze słowa.
Już po chwili przekręcił się w moją stronę i oparł się łokciem o łóżko.
- Bardzo się za tobą stęskniłem wiesz? -uśmiechnął się łobuzersko.
- Kłamiesz. - roześmiałam się czując na sobie jego dłonie i zagryzioną wargę.
- Udowodnię ci to. - szepnął.
Spojrzałam na jego usta, które po paru sekundach już spoczywały na moich.
Nie przerywając pocałunku przyciemnił lampę i tym samym jego ciężar ciała spoczął na mnie. Jego dłonie zatopiły się w moich włosach, a moje delikatnie gładziły jego rumiany policzek.
Przygryzł moją dolną wargę i delikatnie przyciągną do siebie po czym cicho się zaśmiał, lecz jego czekoladowe oczy z milionem iskierek w środku szalały z radości. Ciepłe dłonie Biebsa już znalazły się pod moją koszulką i powoli jeździły po brzuchu. Pojechały nieco wyżej i zaczęły pieścić moje piersi ponownie się do mnie przysysając, tym razem tak, że aż brakowało mi oddechu. Zjeżdżał co raz niżej...
Tak zachłannie całował mnie po szyj, wycałował dokładnie każdy skrawek obojczyków i złożył milion pocałunków na moim brzuchu.
Nie wiadomo kiedy nie miałam na sobie totalnie nic, a on sprawił, że moje ciało przeszywała fala gorąca. Był tak delikatny i pragnący nie sprawić mi krzywdy.
Był cudowny, był idealny, był po prostu mój.
Wpijałam paznokcie w jego plecy gdy nasz stan doszedł do najwyższego poziomu.
W pokoju słychać było tylko nasze przyspieszone oddechy i głośne dudnienie serc, które wypełniało moją głowę. Czułam jak motylki szaleją z moim żołądku.
Patrzyłam w jego przejęte, a zarazem radosne oczy i nie mogłam uwierzyć, że to wszystko się dzieje.
Że on znów należy tylko do mnie.
Przecież niedawno przeżywałam kryzys, umierałam...
A teraz?
Nic nie było w stanie przekupić mnie, aby zamienić się z kimś życiem.
Moje było najcudowniejsze, najszczęśliwsze i jakże rozpieszczane przez Justina.
Widać, że to wszystko go zmęczyło, ale uśmiech nie znikał z jego twarzy. Patrzył na mnie chwilę z uśmiechem po czym mocno mnie przytulił. Objęłam go równie mocno i uśmiechnęłam się do siebie.
- Kocham cię kochanie. - szeptał mi do ucha tak czule, że na ciele aż miałam gęsią skórkę.
- Ja ciebie też Jus. - roześmiałam się tuląc go jeszcze mocniej.
Trwaliśmy w uścisku bardzo długo, tak, że oboje zasnęliśmy wtuleni w siebie.
Nastał błogi spokój, odpływałam...
To było takie cudowne.
Ja należałam do niego, a on do mnie i nie musiał mnie zapewniać, że będzie tak zawsze. Ja wiedziałam, że nie pozwoli już nas rozdzielić, zresztą... Sama bym na to nie pozwoliła.
Po raz kolejny udowodniliśmy sobie, że szczęście to nie kasa i sława, ale my.
♥ ♥ ♥
Cześć moje najukochańsze maluszki!
Zacznijmy od tego, że przepraszam. Nie wiem który raz, ale przepraszam.
Wiem, że nie poświęcam Wam tyle czasu ile poprzednio, ale uwierzcie mi, że mam powody. :)
Zauważyłam, że tracę wenę, lecz nie chęci, trudno mi, ale staram się jak tylko mogę.
Dziękuję Wam za wszystko moje kochane, mam nadzieję, że rozdział pojawi się szybciej niż ten.