Ravel

121 7 5
                                    

Była 9 wieczór. Kelly siedziała na ławce obok przystanku. Czekała na autobus. Miał przyjechać za jakieś 6 minut.Nie było zimno, jednak Kelly przezornie założyła rękawiczki i cienki szalik kompletnie nie pasujący do żadnej z części ubioru. Była biedna.Zdawała sobie z tego sprawę.Ubrała się w rajstopy podarte w kilku miejscach,połataną sukienkę do kolan i coś na kształt żakietu. Tego wieczora miała pojechać w miejsce gdzie nie przypuszczała że kiedykolwiek pojedzie,a mianowicie, do opery.Zawsze o tym marzyła ale jej stan finansowy nigdy jej na to nie pozwalał a jednak zdarzyło się coś intrygującego. Dwa dni przed premierą „don Giovanni" dostała kopertę z jednym biletem i listem od tajemniczego jegomościa. W liście pisał żeby Kelly od razu po wejściu do Opery zgłosiła się do jednego z kasjerów i powiedziała że przysyła ją Ravel, oraz napisał że bardzo chce się z nią skontaktować. Dla niej samej obie te rzeczy były równie intrygujące jak sam fakt że premiera odbywa się dokładnie w dniu jej urodzin.Lecz czas nadejścia premiery był jeszcze daleki. Na razie znajdowała się na przystanku oddalonym o jakieś 30 minut drogi od miejsca docelowego. Gdy w końcu nadjechał autobus Kelly wsiadła niepewnie na pierwsze jego stopnie a gdy oswoiła się na dobre z ciepłym powietrzem,co trwało z chwile, usiadła koło starszego mężczyzny wyglądającego na człowieka obejmującego wysokie stanowisko. Uśmiechnął się do niej przesadnie i miał się tak uśmiechać aż do końca tej monotonnej podróży.Kelly odwzajemniła tylko pierwszy uśmiech a potem zajmowała się tylko na zmianę tym co mijał autobus a tym co działo się w autobusie.Początkowo oślepiało ją światło tak jasne że pojazd w którym wszyscy się znajdowali mógłby służyć za żarówkę.Stopniowo jednak przestała zwracać na to uwagę ponieważ jej wzrok skupił się na młodzieńcu który stał zaraz obok drzwi. Miał ciemne blond włosy, rozczochrane, pół długie, był średniego wzrostu, troszkę zgarbiony, ubrany był elegancko ale nie sprawiał wrażenia wyniosłego. Wyglądał na roztargnionego, będącego aktualnie gdzieś zupełnie indziej, w zupełnie innym miejscu i w zupełnie innej sytuacji. Miał smutny wyraz twarzy. Zaniepokoiło to Kelly , i w tym samym momencie poczuła sympatie i jednocześnie zrozumienie. Z nieznanych jej powodów wiedziała o czym chłopak myśli. Chciała podejść ale chłopiec odwrócił się w jej kierunku i szczerze się uśmiechnął po czym dodał -nie warto-.Tajemniczość tej sytuacji zaczęła krążyć w jej głowie.Dziwne było również to że nikt w autobusie nie podzielał zainteresowania tą sytuacją oprócz Kelly i chłopca.Jakby byli w tym autobusie zupełnie sami. Kelly usiadła.Rozejrzała się wokoło w poszukiwaniu bliźniaczych spojrzeń.Nikogo nie uchwyciła.Nikogo kogo zainteresowanie skupiło się na dziwnej wymianie spojrzeń chłopca z nią sama.Dalszą drogę spędziła na wgapianiu się w chłopca. Wydawał się dla niej niesłychanie przystojny, i szczerze mówiąc nigdy nie miała styczności z niesłychanie przystojnymi ludźmi. Wokół niej krążyło przeczucie że spotka owego młodzieńca, i to w niedalekiej przyszłości. Niestety wraz z nadejściem najważniejszych myśli nadszedł koniec podróży. Spodziewała się że chłopiec wysiądzie na tym samym przystanku zresztą, spodziewała się że cały autobus wysiądzie przy operze. Tak też się stało. Wszyscy pasażerowie wytoczyli się na brudny chodnik pełen nie dopałków. Kelly wysiadła ostatnia chcąc uniknąć krzątaniny przy drzwiach. Kiedy jej prawa stopa dotknęła chodnika od razu chciała się cofnąć bowiem przez 33 minuty jakie spędziła w autobusie temperatura na dworze zmalała o 6 stopni. Ale nie było rady, Kelly wyszła, sprawdziła czy temperatura na dworze osiągnęła poziom umożliwiający wypuszczanie pary z ust, i wtulona sama w siebie poszła ulicą Leicester przed siebie. Idąc tak starała się nie myśleć o zimnie i co rusz przyglądała się starej zabudowie lub co gorsza obrzydliwym widokom ulicy. Kamienice były przed wojenne a więc były bogato zdobione bowiem nie były to domy robotników.Farba na nich już dawno straciła kolor a nocą wydawać się mogło że nigdy tego koloru nie posiadały.Co drugie okno w kamienicach było wybite, ale mimo tych wszystkich szkód nadal były ładne."trudno popsuć tak ładną architekturę" pomyślała Kelly ale jej myśl natychmiast rozwiał zimny wiatr. W tym momencie weszła w te część ulicy, która byłą oświetlana nie przez blask księżyca a przez wysokie, szczupłe, szare,zimne,metalowe latarnie. Były one tak obrzydliwe że sam chodnik przyozdobiony w pety dodawał więcej uroku niż one same.
-no cóż, muszę się jeszcze chwilkę przemęczyć, to nie może być daleko-Szeptała do siebie Kelly Ale tak się niestety złożyło że do opery droga była daleka. Widoki się zmieniały, śmierdzący chodnik wraz z przebytą drogą coraz bardziej przypominał „zadbany chodnik" a stare kamienice przerodziły się w nowoczesne osiedla. Patrzyła na nie ze strasznym zainteresowaniem. Może to przez setki małych lampek i lampeczek oświetlających najmniejsze obiekty znajdujące się na osiedlach. A może to przez futurystyczny design. Ona sama nie wiedziała tego do końca, jednak osiedla te przykłówały jej uwagę. Zapewne z powodu żalu do ludzi którzy tak dobrze pokonali styl pięknej ornamentyki starych kamienic. Żalu do ludzi którzy piękną architekturę zamienili na stertę kamiennych bloków połączonych ze sobą w ciekawy sposób.To było bardzo przykre.Ujmowało to Kelly. Wraz z poczuciem obruszenia i żalu przypłynęła do niej myśl którą już znała a o której zapomniała w przeciągu 10 minut.Chłopak. Kelly zatrzymała się. Na końcu ulicy widziała wielki świecący szyld z napisem „Don Giovanni".Cały szyld tryskał żółtym światłem rozlewającym się na połowę jezdni i oświetlającym pobliskie drzewa i śmietniki. Cały czas widziała ten sam tłum ludzi który wytaczał się z autobusu. Poświęciła minute na bliższe przyjrzenie się całemu „zwierzyńcowi", nie dostrzegła niestety chłopca. Musiał skręcić w jakąś uliczkę gdy przyglądała się Osiedlom.
-Cholera jasna. Gdzie on mógł pójść...Uhg...i jeszcze ten cholerny mróz-
-O kim mówisz ?-spytał głos zza jej ramienia. Kelly obróciła się równie szybko jak równie szybko zamrugała oczami z nie dowierzania bowiem dosłownie za nią rozciągał się szeroki, szczery uśmiech kierowany najwyraźniej w jej stronę.
-O JEZU ! PRZESTRASZYŁEŚ MNIE !-krzyknęła Kelly.
-Bardzo cię przepraszam że wcześniej cię nie powiadomiłem że za tobą idę ale przypatrywałem się bardzo ładnej kobiecie-
-ach tak ? a cóż to za kobieta o której mówisz ?- Powiedziała to nieudolnie naśladując bezinteresowność.
-Widzisz, jest nią dama na którą właśnie patrze-Jego szeroki uśmiech poszerzył się, a jeszcze parę sekund temu wydawało się że szerszy być nie może.
-Och...to...bardzo miło z twojej strony...tak myślę przynajmniej-Odwróciła się troszkę bokiem żeby ukryć szerzące się na jej policzkach rumieńce.
-Ale ,ale. Gdzie moje maniery ? Jestem Colin. -w tym momencie skłonił się nisko, wziął rękę Kelly i lekko ucałowa ł-Przepraszam że tak nieudolnie naśladuje księcia z bajki ale tego wieczoru muszę ci wystarczyć- wysunowszy się do przodu gestem głowy wskazał Kelly na jego rękę złożoną na brzuchu. Gest jednoznacznie wskazywał żeby Kelly chwyciła go za zgięcie ręki co też uczyniła nie zastanawiając się długo.

Ravel Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz