Deja Vu

207 30 11
                                    

Mimo, że dzień dopiero się zaczął, Dean zdążył powtórzyć sobie „nie bój się" już około dwadzieścia razy. To nie tak, że on dosłownie bał się Castiela – chodziło raczej o sam Cichy Dom, musiał po prostu w to uwierzyć. Nie potrafił wytłumaczyć sobie własnego zachowania. Obiecał Castielowi, że wróci, był tego pewny, tak samo jak był w tamtej chwili pewny siebie, ale teraz ma wątpliwości. Znów. Nie warto było tam wchodzić. Nie powinien był tego robić.

Ale co, jeśli Castiel będzie na niego czekać? Co jeśli już teraz na niego czekał, był głodny czy było mu zimno? Może nawet się pochorował. W końcu żyje jak neandertalczyk, pomyślał Dean. Brak jedzenia, ubrań... szyb w oknach i koca w marcu. Po dłuższym przemyśleniu sytuacji nowego znajomego, Dean stwierdził, że nie ma pojęcia, jak ten jeszcze utrzymuje się przy życiu.

Sporządzanie listy „za i przeciw" wracaniu do tego domu (miał trzy motywy do rubryki „za" i pięć do „przeciw") przerwała mu myśl, przez którą cały jego wysiłek psychiczny włożony w wymyślanie argumentów nie był już ważny. Wziął jego portfel. Szykował dla niego nawet niespodziankę. Wróci tam jeszcze tylko jeden raz. Nie jest już ważne, że tego nie chce – on po prostu musi to zrobić. Tylko raz, tylko ten jeden raz...

W drzwiach pojawił się Sam. Dean dostał od niego matczyną reprymendę:

- Dean, wiewiórze! Wołam cię, nie słyszysz?

Słyszał. Po prostu był zbyt zajęty, żeby wyrywać się z przemyśleń.

- Co chcesz?

Sam spojrzał na niego poważnie.


- Ktoś do ciebie przyszedł.

Przez sposób, w jaki Sam wypowiedział to zdanie, Dean od razu przed oczami miał wątłego Michaela. Mały Sammy jakoś nigdy specjalnie nie przepadał za tą pretensjonalną, wywyższającą się chudzinką.

- I ubierz się, na litość Boską – jęknął młody Winchester na widok starszego brata w samych slipkach.

Dean uśmiechnął się zadziornie i powoli wstał z łóżka kręcąc biodrami. Nie mógł powstrzymać śmiechu, gdy zobaczył zniesmaczoną minę Sama i jego szybką ucieczkę z pokoju. Wciągnął na siebie pierwsze lepsze, dresowe spodnie i ruszył na dół, do salonu.

W tamtym momencie zapomniał o wszystkim, o czym wcześniej myślał – zapomniał o Castielu, o prezencie, jaki dla niego szykował; zapomniał nawet o tym, że poza nim i jego gościem w pomieszczeniu byli jeszcze Bobby i Sam. I, och, ile był w stanie w tamtej chwili dać, żeby zobaczyć w swoim salonie Michaela – nie przepadał za nim, ale zdawało mu się, że to i tak lepsza opcja od psychiatry sądowego.

- Cześć, Dean.

- Witam, panie...-

- Paul Wakefield. Wybacz, nie przedstawiłem się wtedy. No wiesz, na komisariacie...

- Tak, wiem.

Dean nie miał pojęcia ani cienia podejrzeń możliwego powodu odwiedzin psychiatry, ale wyglądało na to, że chyba było dobrze. Wakefield wydawał się być przyjaźnie nastawiony, jakby w dobrym humorze. Jednak Jacob Talley – policjant, który jakiś czas temu przesłuchiwał Deana i ostro przesadzał z prowokacją – również wydawał się być w porządku, a wyszedł z niego taki skurczybyk.

- Mogę w czymś pomóc? - spytał zmieszany.

- Właściwie, to tak. - Wakefield zajął miejsce na kanapie i poprosił o szklankę wody, nim zaczął mówić. - Zadam ci teraz kilka pytań, dobrze?

- Ta, pewnie.

- Wolisz odpowiadać przy członkach rodziny czy na osobności?

Sam ściągnął brwi i przyjrzał się bratu. Całą sytuację obserwował ze zdziwieniem – nic nie rozumiał, bo nikt nie wtajemniczył go w ostatnią sytuację – nie miał pojęcia, że Dean był na komisariacie, ani że jest podejrzany o atak na Bennego. Nastawiał uszu, jednocześnie udając, że wcale go to nie obchodzi. Bobby natomiast nie musiał udawać. Martwił się o syna, oczywiście, ale jego zdaniem ile piwa Dean sobie naważył, tyle musiał wypić, a jemu nic do tego – w końcu, jeśli to coś naprawdę poważnego, i tak się o wszystkim dowie.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 02, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Cichy Biały DomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz