Witam! Pierwszy raz coś piszę, więc nie oczekujcie fajerwerków. Mam nadzieję, że da się to czytać. A więc zapraszam! ;)
____________________________Był niedzielny poranek, kiedy poczułem, że znów zbiera mnie na wymioty. Zerwałem się z łożka, na którym leżałem obok Harry'ego i pobiegłem po raz enty do łazienki. Byłem już zmęczony tym żyganiem. Codziennie rano to samo. Klecząc nad muszlą klozetową usłyszałem ciche kroki, zbliżające się coraz szybciej. Wiedziałem, że to Harreh.
- LouLou to już za długo trwa, to napewno nie jest zatrucie.
Na początku myślałem, że to zatrucie pokarmowe, ale teraz boję się, że to może być coś gorszego, poważniejszego. Moje rozmyślania przerwał zmartwiony głos mojego narzeczonego.
-Skarbie, idziemy do lekarza. Martwię się o ciebie.
Zwróciłem całą zawartość żołądka, a że nie było tego za wiele to wymiotowałem głównie samą żółcią.
- Masz rację Hazz - Przyznałem mu rację, uśmiechając się słabo.
- Chodź, ubierz się Loueh, ja zadzwonię do przychodni i pojedziemy - powiedział spokojnie z delikatnym, ledwo zauważalnym uśmiechem. Wstałem z klęczków, opukałem usta, obmyłem twarz i wyszedłem z łazienki. Wszedłem powolnym krokiem do naszej wspólnej sypialni i zacząłem się ubierać.~~~~~~~~~~~~~~
Godzinę później byliśmy już w samochodzie, jadąc do szpitala. Harbear oczywiście prowadził, bo ja jeszcze bym zemdlał za kierownicą. Po 20 minutach byliśmy już na miejscu. Czuję się okropnie i słabo. Mam nadzieję, że nie mam raka? A co jeśli tak?! Nie chcę umierać.
- Louis, wszystko w porządku? Zbladłeś, kochanie - usłyszałem zaniepokojony głos loczka.
- Boję się Hazza. A jeśli to coś poważnego? Jeśli umrę? Ja nie chcę umierać. Mam przed sobą całe życie. - Zacząłem panikować, byłem na skraju płaczu.
- Nie martw się, Boo. To napewno nic groźnego. Nie pozwolę Ci umrzeć. Nie bój się, księżniczko. - powiedział i objął mnie ramieniem w tali, głaszcząc uspokajająco po biodrze. Wkroczyliśmy do dużego, przestronnego i białego budynku. Podeszliśmy do recepcji, za którą siedziała kobieta w średnim wieku. Harry zaczął coś do niej mówić, a ja odpłynąłem, zatracając się w swoich myślach. Ocknąłem się po chwili kiedy Harry pociągnął mnie przed jakieś drzwi. Czekaliśmy z jakieś 5 minut, zanim otworzyły się drzwi i wyszła stamtąd młoda para. Weszliśmy do środka po tym jak Pani Doktor wywołała moje nazwisko. Zrobiło mi się niedobrze, prawdopodobnie ze stresu.
- Dzień dobry! - Powiedziała wesoło pani Camryn - sądząc po plakietce, która była przyczepiona nad jej lewą piersią - podchodząc do nas.
- Dzień dobry - odparliśmy równocześnie, bez krzty wesołości. No bo jak tu się cieszyć, jak codziennie rzygam? Po prostu jesteśmy już tym zmęczeni.
- Proszę usiąść - pokazała na dwa krzesła przy biurku, po tym jak uścisneliśmy sobie dłonie na powitanie.
- A więc, który z panów to Louis Tomlinson? - Spytała po tym jak usiadła na krześle za biurkiem.
- To ja - odparłem ponuro.
- Dobrze. W takim razie co panu dolega? - zerkneła na jakieś dokumenty.
- Źle się czuję, boli mnie brzuch, ciągle wymiotuje - skrzywiłem się, mówiąc to.
- Przeważnie rano - wtrącił się Harreh. Wyglądał na udręczonego.
- Dobrze, proszę położyć się na kozetce. Zbadam pański brzuch - odparła z lekkim uśmiechem. Położyłem się i podwinąłem koszulkę do góry. Pani doktor podeszła do mnie i zaczęła ugniatać mi brzuch z widoczną delikatnością. Syknąłem z bólu, gdy mocno przycisneła mi podbrzusze.
- Hmm. Twardy i lekko zaokrąglony - mamrotała cicho z rozkojarzonym wyrazem twarzy, mówiąc jakby do siebie - Zrobię panu USG brzucha.
Przytaknąłem głową na zgodę, niewiedząc nawet kiedy Harry znalazł się przy mnie. Trzymał mnie za rękę i ściskał w uspokajającym geście. Pani Camryn wzięła głowicę ultrasonografa i nałożyła na nią trochę specjalnego żelu. Pisnąłem na zimny kontakt z moją ciepłą skórą. Zaczęła jeździć nią po moim brzuchu patrząc w skupieniu na monitor. Po kilku minutach szukania - sam nie wiem czego - wykrzyknęła radośnie:
- Jest! O tu, widzicie? - Pokazała coś na monitorze ultrasonografa, uśmiechając się szeroko. Patrzyłem się na to trochę skołowany, bo ja tam nic nie widziałem. Mała kropka, ot co.
- Ale co? Ja nic nie widzę. Jakaś plamka. Co to? - pytał się Harry.
- Jak to co? Dziecko!
- Co?! - wykrzyknęliśmy razem.
- To żart? - Spytałem przerażony, płaczliwym głosem. - Prawda?! Pani nie jest poważna! - krzyknąłem z łzami w oczach. Nie mogę być w ciąży! Nie chcę, żeby Harbear mnie zostawił, ja go kocham.
- Nie, mówię jak najbardziej poważnie, panie Tomlinson - odpowiedziała, widocznie zdziwiona moją reakcją. Ale co się dziwić?! Jestem facetem i jestem kurwa w ciąży! To nieludzkie!
- A-ale jak t-to możliwe? To możliwe? Przecież to nie jest MOŻLIWE! Jestem pieprzonym FACETEM! - Krzyknąłem załamany - J-ja nie mogę być w ciąży. Jestem dziwadłem - ostatnie zdanie wypowiedziałem głosem wypranym z emocji - Zrozumiem jeśli mnie zostawisz Ha-arry - głos mi się załamał. Spojrzałem na Hazzę. Tak bardzo go kocham. Nie wiem co ja bez niego zrobię. Nie dam rady. Łzy spływały mi po policzkach. Harry ocknął się z szoku, schylił się i bez zastanowienia przytulił mnie mocno. Po chwili oderwał się ode mnie i wycisnął całusa na moim czole. W jego oczach lśniły łzy.
- Nie mów tak, Loueh. Jesteś wyjątkowy. To błogosławieństwo. Nigdy Cię nie zostawie, rozumiesz? Za bardzo Cię kocham, Boo bear. - Uśmiechnął się przez łzy. Przez następne pół godziny Pani Camryn wszystko nam tłumaczyła. Miło wiedzieć, że nie jestem jedynym mężczyzną w ciąży. Do domu dojechaliśmy w 25 minut. Harry zrobił obiad, więc zjedliśmy i zmęczeni całym dniem położyliśmy się do łóżka. Chłopak pocałował mnie mocno w usta, uśmiechnął się i odparł:
- Śpij księżniczko, to było męczące południe - objął mnie ramieniem, a ja wtuliłem się w niego bardziej, układając głowę na jego klatce piersiowej. Niedługo później odpłynąłem do krainy snów.~~~~ 6miesięcy później ~~~~
- Harry, pomoż mi! - krzyknąłem z przed pokoju, próbując założyć buty, lecz na próżno.
- Już się robi, skarbie - Wsunął mi buty na stopy i cmoknął w usta.
- Wyglądam jak balon - marudziłem.
- Nie narzekaj - splótł nasze palce i pociągnął w stronę wyjścia z mieszkania - I tak wyglądasz pięknie.
- Od dzisiaj używasz prezerwatyw Harreh, a jeśli nie to koniec seksu - odparłem.
- Och Lou, oboje dobrze wiemy, że ty nie wytrzymasz bez seksu dłużej niż dwa dni - popatrzył na mnie wyzywająco.
- Ugh. Dobra, ale i tak używasz gumek - próbowałem udawać naburmuszonego.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, księżniczko - zachichotał, a ja po krótkiej chwili do niego dołączyłem, całując go w usta.
_________________________
Dziękuje za przeczytanie moich wypocin. Piszcie co o tym sądzicie w komentarzach lub w prywatnych wiadomościach!
CZYTASZ
Miracle, Sweetheart! [Larry]
FanfictionKrótki One Shot o Larrym. Ostrzeżenie: Mpreg. Miłość męsko-męska. Dużo fluffu.