I

64 8 2
                                    

Mijałam stary magazyn, kiedy znów usłyszałam to znajome powarkiwanie. Zatrzymałam się i spojrzałam w ciemność, lecz zobaczyłam tam tylko parę czerwonych ślepi, które wpatrywały się we mnie z niecierpliwością.

-Witaj Max.-Powiedziałam i schodząc na brukową drogę, udałam się w dalszą podróż.

Wiedziałam, że to był on. Gdyby tak nie było, już dawno leżałabym w kałuży krwi pożerana przez małe, krwiożercze stworzonka. Ciągle idąc, spojrzałam w niebo. "Słońce zajdzie na kilka godzin" pomyślałam i ponownie patrząc przed siebie, przyśpieszyłam kroku. Było bardzo ciepło, wiał letni wietrzyk, który był na tyle słaby, że moje związane w kucyk włosy wygrywały z nim walkę i pozostawały w bezruchu. Przypominając sobie, że zaledwie kilka dni temu, było straszliwie zimno, uśmiechnęłam się do siebie. Poruszałam się na tyle szybko, by dojść do mojej bazy wypadowej w niecałe dziesięć minut, więc nieco się relaksując, postanowiłam zejść na pobliską łąkę, by zerwać kilka kwiatów i zanieść je do domu. "Nawet podczas apokalipsy domy muszą ładnie wyglądać" przeszło mi przez myśl, po czym schyliłam się i zerwałam kilka dzikich róż. Starałam się to robić tak, by kolce żadnej z nich nie zatopiły się w mojej skórze. W tym świecie jest to bardzo niebezpieczne. Wystarczyłaby jedna kropla świerzej krwi, by zawołać na posiłek bestie z kilkudziesięciu najbliższych metrów. Wolałam tego uniknąć, więc czym prędzej schowałam zerwane kwiaty do plecaka i ruszyłam na wschód, gdzie znajdowała się moja kryjówka. Idąc, starałam się wsłuchać w śpiew ptaków, jednak ciągły strach przed atakiem ze strony zwierząt skutecznie mi to uniemożliwiał. Zamiast skupić się na tej wspaniałej melodii wydobywającej się z tych pierzastych stworzeń, oglądałam się ciągle wokół siebie, starając się wypatrzeć to, co może znajdować się niedaleko mnie. Na szczęście moje oczy nie wypatrzyły potencjalnego zagrożenia. W oddali zauważyłam moją chatkę. Był to mały domek, wykonany z drewna. Miał jedno piętro i potężną podziemną piwnicę. Okna na parterze były zabite deskami a drzwi zamykane na siedem spustów. Przystawiałam je też czasem komodą, tak dla pewności. Łąka się skończyła, a ja wkroczyłam na polną drogę. Dopiero tutaj, w zasięgu mojej kryjówki poczułam się bezpiecznie, i olewając zagrożenie, zaczęłam się przyglądać co chwila przelatującym nade mną ptakom. Bardzo intrygowały mnie te zwierzęta. Jako jedyny gatunek na naszej planecie przetrwały. Ciągle latają, zjadają mniejsze osobniki, noszą jaja i bombardują co ciekawsze cele. Od wybuchu apokalipsy jest ich zdecydowanie mniej, ale jako ostatni w pełni zdrowy gatunek powinny trzymać fason. Ponownie przyśpieszyłam kroku, by jak najszybciej znaleźć się w pełni bezpiecznym miejscu. Nie miałam już siły, by martwić się ciągle o to, że coś może wyskoczyć mi na twarz. Nagle usłyszałam, jak coś podąża za mną, więc postanowiłam się odwrócić. Była to dorodna sarna, o długich i cienkich nogach. Miała poobgryzane ciało, a z pyska toczyła czerwono-krwistą pianę. Nie myśląc dłużej, ruszyłam biegiem przed siebie i jak wskazywały na to odgłosy-bestia za mną. Z każdym krokiem plecak robił się cięższy a ja coraz bardziej zmęczona. Wyciągałam nogi, jak najbardziej mogłam, by móc robić jak największe kroki. Chyba podziałało, bo jeleniowata najpierw zaczęła wydawać z siebie okropne dźwięki, po czym odwróciła się na racicy i pobiegła w stronę lasu, który znajdował się na północ od miejsca, do którego właśnie biegłam. Ja jednak nie miałam zamiaru zwalniać, więc z całym impetem wbiegłam w drzwi. Nacisnęłam klamkę, po czym niczym ninja runęłam do środka. Szybko się podniosłam, zamknęłam wszystkie możliwe zamki oraz zatrzasnęłam każdą z przykręconych zasuwek. Po chwili oddechu do drzwi dosunęłam także komodę, ot tak dla pewności. Odetchnęłam z ulgą i opadłam na ziemie, sapiąc jak pies. Nie jestem w stanie stwierdzić, ile tak siedziałam, jednak na pewno trwało to dłuższą chwilę. Już miałam wstawać, kiedy na górze usłyszałam niepokojące mnie dźwięki. Było to warczenie przeplatane ze skomleniem. Szybko podniosłam się z podłoża i łapiąc za nóż, który miałam przypięty do paska, podniosłam się. Dopiero teraz poczułam, że jestem spocona jak dziki knur podczas polowania, jednak olałam to i zbliżyłam się do schodów, by móc zorientować się, co właśnie znajduje się w moim bunkrze. Kiedy postawiłam stopę na pierwszym stopniu, zwierze zaczęło niesamowicie wyć, jakby ktoś je obdzierał ze skóry. Nie zastanawiając się dłużej, ruszyłam przed siebie, by stawić czoła bestii, która najwidoczniej świetnie się tam bawiła.

Nowy Początek [W TRAKCIE POPRAWEK ROZDZIAŁÓW]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz