Nieważne, że minął już rok, nie umiał pogodzić się z tym co się stało i każdego dnia obwiniał się o śmierć Batmana tak samo. Czasem wydawało mu się, że nigdy nie odzyska władzy nad swoim życiem, by się tego pozbyć. Jednak nauczył się z tym funkcjonować, starał się jak mógł by nie zakłócało to jego codziennych obowiązków, rutyny, która była jedynym możliwym sposobem na oderwanie się od niespokojnych myśli.
Spojrzał na zegarek stojący na szafce nocnej i westchnął. Nie opłacało mu się znowu kłaść, bo niedługo miał zajęcia. Swoją drogą bardzo lubił te studia, programowanie to był temat, który zawsze go fascynował, a teraz miał możliwość rozwijania swoich umiejętności. Czasami jednak przyłapywał się na zastanawianiu się do czego właściwie mu się to przyda i doskonale to wiedział, ale nigdy nie przyznał się przed sobą do tego, że tęskni za byciem Robinem, ale uważał, że bez Batmana to już nie to samo.
Pomimo tego, że odziedziczył cały majątek Bruce'a Wayne'a to nie zamieszkał w ich rezydencji. Wszystko w niej przypominało mu o nim, a na dodatek bał się, że batgrota będzie dla niego zbyt kusząca. Postanowił się od tego odciąć i powierzył wszystko w ręce Alfreda, który nadal sprawował nad nim pieczę i pojawiał się czasem niezapowiedzianie w jego skromnym mieszkanku w centrum Gotham. Raz na jakiś czas Tim musiał pojawić się też w Wayne Enterprise, by z dziedzictwem ojca nie stało się nic złego, a często zdarzały się tam jakieś nieporozumienia spowodowane na przykład gniewem pracowników, którzy mimo upływu tylu lat odkąd Bruce adoptował Tima, nadal nie mogli się pogodzić z tym, że to do niego należy firma.
Szedł przez mały, wyłożony boazerią korytarz kierując się do łazienki. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się dobrze, w końcu po dwóch tygodniach spokojnego snu, znów nawiedziło go to okropne wspomnienie. Przeszedł przez próg jednocześnie zdejmując z siebie granatowy t-shirt, w którym spał. Rzucił go na pralkę, przetarł dłońmi oczy i stanął przy zlewie. Sięgnął po szczoteczkę, nałożył pastę, wetknął ją do ust, a potem wyprostował się patrząc w lustro i zamarł. Na jego tafli znajdował się wielki czerwony napis mówiący "to twoja wina, maluchu." Jego oddech przyśpieszył, pierwsze co przyszło mu do głowy to Joker, ale przecież to było niemożliwe. On zginął razem z Batmanem tamtej nocy, czego Robin bardzo żałował, bo kiedy wrócił do zdrowia ogarniała go czysta złość, z którą nie potrafił nic zrobić, nie potrafił się wyładować, bo osoba odpowiedzialna za śmierć ojca była martwa, nie było na kim się mścić. Cofnął się kilka kroków do tyłu, upuścił na podłogę szczoteczkę, którą trzymał już w dłoni i jednym, szybkim ruchem uderzył pięścią w lustro. Zastygł bez ruchu wpatrując się w odłamki lustra, które trzymały się w ramie po uderzeniu. Dyszał ciężko, a z jego zaciśniętej jeszcze dłoni kapała krew barwiąc jasnoniebieski dywanik. Był wściekły. Jak to wszystko mogło być możliwe, przecież Joker był martwy. Na pewno, tak samo jak Batman. Oboje nie żyli, a to musiały być głupie żarty. Tim próbował to sobie wmówić, ale w głębi siebie miał wątpliwości. Tylko ten szalony klaun nazywał go maluchem i wątpił w to, że ktoś o tym wiedział. Poza Batmanem oczywiście, którego udział w tym był jeszcze bardziej nieprawdopodobny.
Po nieudanej nocy i tym incydencie nie wiedział co ze sobą zrobić. Miał ochotę krzyczeć w szale i uderzać pięściami o wszystko co napotka na swojej drodze, ale wiedział, że to nie ma sensu. Zrobiłby sobie tylko jeszcze większą krzywdę, a to nic by nie wniosło. Jednocześnie było mu naprawdę przykro, pomijając fakt, że człowiek, który był mu ojcem nie żyje, to ktoś poza nim również uważał, że to jego wina. Postanowił, że weźmie się w garść, po raz kolejny, a wieczorem odwiedzi Alfreda, bo poczuł, że potrzebuje rozmowy. To było dla niego za dużo, a on był jedyną osobą, która wiedziała o obydwu aspektach wszystkich wydarzeń związanych z Batmanem i Robinem w Gotham. Bał się, że to spotkanie pogorszy sytuację, ale nie mógł już dłużej udawać, że nic się nie dzieje i starać się to ignorować. Tym bardziej po takim zdarzeniu.
****
Po drodze na zajęcia nawet nie zdążył zajść gdzieś i zjeść śniadania. W domu zajął się sprzątaniem bałaganu, który narobił i nawet się nie zorientował, kiedy musiał wychodzić. W zasadzie zdołał tylko ubrać się, zrobić sobie opatrunek na rękę i chwycić za torbę z książkami. W takich momentach cieszył się, że ma samochód i prawo jazdy, które czasem bardzo się przydawało. Zaparkował przed uniwersytetem dosłownie w chwili, w której rozpoczynały się zajęcia. Wszedł do sali i ignorując machanie, jednej z niewielu dziewczyn na tym wydziale i jednocześnie dobrej koleżanki, usiadł w kącie oddalony dosłownie od każdego.
Na początku starał się jeszcze słuchać i przyswoić cokolwiek z wykładu, jak dotąd nie miał z tym szczególnych trudności nawet jeśli miał zły dzień. Teraz jednak nie mógł wyrzucić z głowy obrazu z dzisiejszego ranka, nie potrafił dać temu spokoju i szczerze nie był zdziwiony. To przecież był znak na to, że Joker może żyć, jakaś szansa przecież zawsze była. I było nieuniknione, że Tim będzie myślał o możliwości powrotu również Bruce'a.
Nie zorientował się, kiedy ludzie zaczęli wychodzić z sali. Spojrzał na zegarek. Przerwa. Świetnie, nie chciało mu się opuszczać pomieszczenia. Nie mógł pozbyć się tych natrętnych myśli i wydawało mu się, że nie może zrobić nic, żeby zniknęły. Rozsiadł się wygodnie i rozejrzał. Zostało na miejscu kilku osób, również Artemis, która przyglądała mu się uważnie od czasu, kiedy postanowił nie usiąść obok niej. Widział jak zastanawia się czy podejść i zapytać co się stało, ale wahała się.
Jeszcze kilka dni po śmierci Batmana, Tim zastanawiał się nad tym co zrobić ze swoimi przyjaciółmi "po fachu." Co prawda było ich niewielu, a tylko jeden z nich mieszkał w Gotham. Była to właśnie Artemis. Łuczniczka, której mentorem był Arrow za nim jeszcze przyjęli ją do Ligi Młodych. Od reszty odciął się, całkowicie, nie odezwał się do nich słowem od ośmiu miesięcy. Trudno było unikać i jej skoro uczęszczali razem na te same studia. Dlatego postanowił się z nią zaprzyjaźnić od nowa, udając jakby nigdy wcześniej się nie znali. W końcu ona żyła w takim przeświadczeniu. Batman zawsze zabraniał mu przedstawienia im swojej prawdziwej tożsamości, dlatego właśnie Artemis poznawała Robina jeszcze raz tym razem jako Tima Wayne'a. Czasem wydawało mu się, że wie o tym kim był. Miał nawet wrażenie, że opiekuje się nim mówiąc reszcie co się z nim dzieje. Nie miał na myśl tylko samej Ligi Młodych, ale również Ligę Sprawiedliwych, którzy tak samo jak on stracili Batmana, ale dla nich był on dobrym przyjacielem, przywódcą, obrońcą Gotham, a dla niego był przede wszystkim ojcem, którego zyskał i tak zbyt późno.
Westchnął dość głośno i wyjął z torby jedną z książek, które miał oddać do biblioteki po zajęciach. Myślał, że to pomoże, pogrąży się w lekturze i przestanie rozmyślać. Otworzył ją na przypadkowej stronie i zauważył słowo "wyniki" zakreślone na czerwono. Nie przypominał sobie, żeby sam to zrobił albo widział to wcześniej. Okazało się, że takich wyrazów było więcej. Wyciągnął kartkę i coś do pisania, a potem uważnie przekartkowywał całą książkę szukając czerwonych linii. Spisywał każde kolejne na kartce dziwiąc się jak dużo ich jest. Odrzucił lekturę i drżącą dłonią uniósł skrawek papieru na wysokość oczu. "Jakie był wyniki? Które uderzenie bolało najbardziej?"
Przez dosłownie kilka sekund siedział bez ruchu, a potem zgniótł kartkę i cisnął ją gdzieś między krzesła. Trzęsąc się i dysząc spakował do torby wszystkie swoje rzeczy i wybiegł. Kątem oka dostrzegł jak Artemis wstaje widząc co się dzieje, ale nie idzie za nim, zostaje w sali. Był pewien, że podniesie kartkę i zapozna się z jej treścią, a jeżeli wszyscy z Ligii wiedzieli, że był Robinem nie zostawią tego w spokoju. Przez chwilę żałował, że tak zrobił i zrzucił sobie na głowę taką możliwość, ale był zbyt wściekły, żeby się tym przejmować. Wsiadł do samochodu stojącego przed uniwersytetem, rzucił torbę na tylne siedzenie po czym z całej siły uderzył pięścią w maskę rozdzielczą. Oparł głowę o kierownicę zanosząc się płaczem.