Rozejrzał się po grocie, dokładnie wyobrażając sobie jak to wszystko wyglądało jeszcze rok temu. Miał przed oczami każdą kłótnią z Batmanem, każdy moment, w którym Bruce dawał mu do zrozumienia, że jest z niego dumny, każdą chwilę jaką tu spędził trenując, ucząc się, pomagając, po to, żeby zadowolić swojego ojca, spełnić jego wymagania, dać mu powód do dumy, a przede wszystkim po to, żeby pomagać innym. Od początku to było jego celem i do tego celu dążył po mimo trudności, które stawały na jego drodze. Za każdym razem udawało mu się je pokonać, podnieść się z ziemi, dać z siebie wszystko i wygrać z własnymi słabościami. Zastanawiał się gdzie podział się tamten Tim, który nie dawał za wygraną, a każdą porażkę traktował jak kolejną możliwość rozwoju. Pewność siebie, którą miał jeszcze w samochodzie wyparowała z niego do ostatniej kropli. Teraz czuł tylko czystą rozpacz i bezsilność. Nie był w stanie zrobić nic, co zmieniłoby jego sytuację, a przynajmniej tak uważał. Widocznie za dużo razy upadał, przecież nie ma ludzi nieprzezwyciężonych. Każdy kiedyś musi przegrać, każdy ma coś, co może go złamać i tym czymś była śmierć jego przybranego ojca. Z dnia na dzień wmawiał sobie tylko, że to wszystko się ułoży, że potrzebuje czasu na uporanie się z prawdą, ale to były tylko kłamstwa, którymi poprawiał sobie humor każdego ranka, a tak naprawdę czuł, że to wszystko nie ma sensu, bo trudno żyć człowiekowi, który nie potrafi bezsilnie żyć. W końcu robił to przez ten cały czas. Znajdywał sobie masę dodatkowych zajęć, studia, wycieczki, wszystko, żeby nie zostać sam z myślami, a teraz ktoś odgadł jego myśli i nie zostało mu nic innego jak zmierzyć się z nimi. Wiedział jednak z góry, że czeka go przegrana walka, bo nie miał siły by walczyć. Był tak bardzo samotny i bezradny, że nie miał siły oddychać.
Przejechał dłonią po zakurzonych blatach, pościągał folie z krzeseł, sprzętów, gablot, za którymi schowane były ich dawne stroje i oglądał każdy element, każdą rzecz najdokładniej jak potrafił, jakby chciał zapamiętać to pomieszczenie co do milimetra. Wspominał szczęśliwe wydarzenia jednocześnie atakując sam siebie myślami pełnymi smutku i nienawiści do samego siebie. Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy pierwsze łzy zaczęły kapać na podłogę w batgrocie. W końcu zamieniły się w płacz, a po chwili w szloch, który zaburzał mu pole widzenia. Tim i tak nadal i uparcie badał każdy zakątek, jakby go nie znał, starając się ignorować strumienie łez. Przez cały ten czas nie pozwolił sobie na prawdziwy żal, uważał to za słabość, myślał, że ignorowanie tego będzie najlepszym rozwiązanie, ale się mylił, bo z dnia na dzień było tego coraz więcej i w końcu musiał nastać czas, w którym było tego tak dużo, że ochronny mur rozbił się w mak, uwalniając całą gorycz i smutek, które zagnieździły się w jego sercu. Dzisiejsze wydarzenia tylko przyśpieszyły ten proces załamania. Upadł w końcu na kolana, a potem zwinął się w kłębek, będąc całkowicie bezbronnym na otaczający go świat. Chciał, żeby to cierpienie w końcu się skończyło, ale nie był w stanie dojrzeć rozwiązania, które pomogłoby mu się z tym uporać. Zawsze miał problem z radzeniem sobie z emocjami, ale teraz był zbudowany jedynie z uczuć, nad którymi nie potrafił zapanować i które zakłócały mu logiczne myślenie. Nie wiedział, że da radę to przetrwać. Dla niego wszystko skończyło się właśnie teraz. Czuł jak rozpada się na kawałki z każdą sekundą. W końcu przestał płakać, bo wydawało mu się, że już nie jest w stanie. Leżał przez chwilę na brudnej, zimnej podłodze i patrzył w ciemność sufitu. Zrobił się nad wyraz spokojny, jego wzrok wydawał się być pusty, pozbawiony jakiejkolwiek dobrej emocji. Już nic go tu nie trzymało. Wypłakał z siebie cały żal i smutek, ale nadal coś ciążyło na jego klatce piersiowej, co przeszkadzał mu w oddychaniu jeszcze bardziej niż wcześniej. Do głowy przychodziło mu tylko jedno rozwiązanie i nic poza nic nie widział. Przekreślił swoje zwycięstwo i przekreślił swoje życie, bo wydawało mu się, że już nic nie jest w stanie go uratować, a on sam jest zbyt słaby, żeby pozbierać się do kupy. W końcu podjął decyzję, nie miał nic do stracenia, bo nie miał niczego. Był sam na sam ze swoimi myślami, które nie dawały mu spokoju, a on jeden wiedział jak zapewnić sobie spokój. Powoli podniósł się z podłogi, uspakajając jeszcze swój oddech. Był w stu procentach pewny tego co chciał zrobić i nie było mowy, żeby ktokolwiek go od tego odciągnął. Tak przynajmniej mu się wydawało, bo w tej chwili całkowicie stracił nadzieję. Wydawało mu się, że jest tu wieczność i wieczność może tu jeszcze być. W ogóle mu się nie śpieszyło, nie było gdzie. Wytrzymał już tyle, więc mógł jeszcze chwilę nacieszyć się wspomnieniami, które miał z tym miejscem. Problem był w tym, że te wspomnienia już go nie cieszyły, kojarzyły się wyłącznie z bólem i z każdą sekundą coraz bardziej przeszkadzały mu w oddychaniu. A on chciał oddychać. Chciał w końcu poczuć ulgę i wziąć głęboki oddech. Skierował się jednego miejsca, w którym wiedział, że znajdzie to czego szukał. Otworzył jedną z szuflad i chwycił broń, która tam leżała. Przyjrzał jej się dokładnie, obracając ją w dłoni. Nie myślał trzeźwo, chciał zakończyć swoje cierpienie, więc właśnie do tego się brał. Przystawił sobie lufę do skroni. Był całkowicie spokojny. Nie miał żadnych wątpliwości. Wypuścił powietrze ustami i pociągnął za spust._____
Jeżeli ktoś będzie miał ochotę mnie zabić za to, to się w sumie nie zdziwię. XD