Jest 20.00 . Słońce dopiero co zaszło a ja miałem pomóc rozstawiać rekwizyty na scenie. O 22.30 miał się rozpocząć koncert na którym wszyscy będą chlali tego Powera. Ja zamiast bawić się będe sprzątać puszki.
Wszyscy się bawią Dj-owi chyba się zaraz podłoga zapadnie tak skacze a ja latam z koszem na śmieci jak głupi.
Chyba skoczę na zaplecze te śmieci wyrzucić..
Już miałem wyrzucić śmieci gdy nagle za mną idzie jakiś rudzielec i żygając prosi mnie o pomoc.Zmienił się w jakiegoś żółto-pomarańczowego mutanta twarzą przypominający Voldemorta z Harry'ego Pottera.
[Chyba trzeba spadać... tak trzeba spadać.]
Jakaś drabina po mojej lewej no to wchodze i uciekam tak jak osoby w podeszłym wieku do Lidla po przecenione Crocsy.
Już prawie byłem w domu gdy nagle za mną pojawia się wielki, masywny potwór... . Wziął złapał mnie i wydarł mi się prosto w twarz.
Jak może walić tak komuś z japy?
Próbuje się wydostać z jego łap ale on chciał mnie zjeść... już odmawiałem paciorek gdy jakiś łysol na sterydach wpakował mu dwie kulki w łeb. Wydostałem się, uciekłem do domu, zabarykadowałem drzwi i okna.