-Ćwir ćwir! - jak miło, że ptaszki zechciały mnie rano obudzić! - Ćwir ćwir! - ok, to nawet nie jest podobne do ćwierkania ptaków. KTO DO CHOLERY JEST W MOIM DOMU? - Ja jebie no, ćwir Baekki, bo pokażę ci innego ptaka.
-Wtf. - usiadłem na łóżku i przecierając oczy, spojrzałem na osobę, która kucała przy moim łóżku. Ja. Pierdole. - A TY TU CO ROBISZ KURWIU?!
Chan uśmiechnął się dumnie.
-Myszko, drzwi się zamyka.
-Weź mi nie mów, jak mam żyć. - schowałem się pod kołdrą i odwróciłem swoją twarz do ściany.
Poczułem szarpnięcie i teraz leżałem na łóżku bez żadnego okrycia. Co za pajacerka, boże.
-Oddasz mi to czy mam ci wyjebać z łyżki?
-Mówisz o tym? - pomachał mi drewnianym przedmiotem przed twarzą. - 1:0.
-Czy mi grzebałeś w szafkach? - spojrzałem na niego przenikliwie, aby pod presją mojego wzroku wycofał się z mieszkania.
-Pozwoliłem sobie zrobić małą rewizję, tak dla mojego i twojego bezpieczeństwa, rozumiesz?
-Nie.
-To było pytanie retoryczne, mała szmato. Długo mam jeszcze czekać? Jedziemy do wesołego miasteczka.
-Pff, zjebane miejsce na randkę.
-Nie miałem na myśli randki, ale może być.
Popychając giganta, podszedłem do szafki i wyjąłem z niej jeansy i żółtą bluzę oraz świeżą bieliznę.
-Ty tu siedź... - skierowałem się w stronę drzwi. - Albo nie. Wykurwiaj do salonu.
Chłopak podniósł się i dorównał mi kroku. Po chwili znalazłem się pod łazienką, ale jeden czynnik powstrzymał mnie przed wejściem do niej oraz spowodował chęć ujebania mu ręki.
-GDZIE SKURWIELU. UJEBAĆ CI TE RĄCZKI? - jego dłoń przed momentem ściskała MÓJ SUPER ZAJEBISTY POŚLADEK.
-Kręcisz tą dupą na boki, no to co chcesz... - wystawił mi język i zniknął za drzwiami od salonu.
Wścibski, wielki skurwiel.-Ajm redi. - stanąłem w drzwiach i seksownie przeczesałem włosy. Bo przecież przeczesywanie włosów jest w chuj seksowne.
-Soł gut, lets goł to darkrum.
-Rozumiem angielski, pizdo.
-Tak tylko cię sprawdzałem, maj frend. - to od kiedy jesteśmy przyjaciółmi? Nieźle powiem.Wyszliśmy przed moje mieszkanie i zacząłem rozglądać się w poszukiwaniu jego samochodu. Stawiam na ten granatowy. Ale on nawet nie wyjął żadnych kluczyków.
-No i czego jeszcze, jedziemy autobusem. - odparł i zaczął iść w stronę najbliższego przystanku autobusowego.
No ale jak to tak... Randka... Nie no nie randka, no ale autobusem? Uszatek, nie postarałeś się, 1/5 bo się skraca.
Przeszliśmy kilka metrów i tak nagle gigant się zatrzymał.
-Żartowałem. Przecież mam prawo jazdy.
O MÓJ BOŻE ŻART ROKU.
-Skisłem po prostu, śmieszku. - poszedłem za nim. Jak się okazało jego auto było jednak czarne, ale chuj byłem blisko, stały obok siebie, to też się liczy.
Usiadłem z przodu na miejscu pasażera i zapiąłem pasy.
-Grzeczny Baekki. - pogłaskał mnie po włosach i włożył kluczyk do stacyjki. - Jak będziesz taki grzeczny, to kupię ci lizaka albo dam swojego do polizania.
-Jesteś bardzo fu. - oparłem głowę o szybę samochodu, a w tym czasie Chanyeol odpalił autko i zaczęliśmy przemierzać jakieś ulice. Pewnie mnie śmieć próbuje wywieźć gdzieś, a wesołe miasteczko to tylko przykrywka! No to się wkopałem...-Ok jesteśmy, wysiadaj mała szmato. - omajga, chyba jednak przeżyje!
Odpiąłem szybko pasy i wyskoczyłem przez drzwi... No raczej nie przez bagażnik.
Od razu, nie patrząc na skurwiela, pobiegłem przed siebie i zacząłem oglądać wszystkie atrakcje. Bajlando!
-Dobra, ja funduję, także wybieraj. - a funduj sobie, tylko potem nie płacz, że zbankrutowałeś!
-Samochodziki! - pisnąłem podekscytowany, biegnąc w stronę autek.Byliśmy potem na jakieś kolejce, która była bardzo super, po prostu bałem się o swoje życie. Kupiliśmy też żetony na trampolinę, ale pan nie pozwolił wejść Chanowi, gdyż jest za duży. Rzucaliśmy jeszcze piłeczkami w puszki, ale najzwyczajniej na świecie mamy zeza i downa.
-Ok, teraz ja wybieram... Kamikaze. (WIECE CHODZI MI O TEN STRASZNY MŁOT CZY COŚ)
-Ale...
-Baekki się boi? - spojrzał na mnie z góry i uśmiechnął się szatańsko.
-Spierdalaj. - uderzyłem go ramię i pewnym krokiem podszedłem do tego gówna. - Chuj, raz się żyje.Powiem tak. Ostatni raz poszedłem na to śmiercionośne coś, a poza tym to chcę mi się wymiotować i zaraz jebnę na ziemię, staczając się do pobliskich krzaków.
Co ja takiego zrobiłem w tym życiu, że Bóg mnie tak kara?
-Wracajmy... Bo rzygnę... - mruknąłem, podchodząc do Chanyeola.
-Spróbuj rzygnąć w samochodzie, a...
-Nie mam nastroju na twoje zjebane żarty, skurwielu...
Chan spojrzał na mnie.
-Jesteś strasznie blady... Było aż tak źle?
-Nie wiem... - burknąłem. - Może i było.
A może to przez coś innego?Powoli zacząłem chwiać się na nogach, ale jakoś sobie poradzę z dojściem do samochodu. No, chyba że...
-Dobra Baekki, wskakujesz na barana i tylko coś piśnij, to zrobię ci krzywdę.
Yolo, jak to się mówi. Przynajmniej mam podwózkę do drugiej podwózki. Tak żyje król, śmiecie.-Gdzie masz jakieś tabletki?
-W łazience... - położyłem się na kanapie. W sumie to wszystko poza bólem głowy przeszło.
Po kilkunastu sekundach w salonie pojawił się gigant z kubkiem wody i pudełkiem tabletek przeciwbólowych. Podał mi wszystko i patrzył na mnie z troską w oczach. Co się z tobą dzieje, Channi?
Ale muszę to zrobić...
-Chanyeol? - złapałem go za rękę, na co odwrócił się i spojrzał mi prosto w oczy.
-Hm?
-Ja... Ja mam raka.NIE KOMENTUJĘ TEGO.
WIEM, ŻE MIAŁ BYĆ DŁUGI, ALE ODDALI MI TELEFONA W KOŃCU I MUSZĘ GO JAKOŚ OGARNĄĆ JU NOŁ
CZYTASZ
telephone || chanbaek
Fanfic-Tak? -Znalazłeś mój telefon! Dzięki bogu! Jesteś w Pekinie, prawda? -W... Pekinie? -O nie... Czyli Seul? -Seul. -Cholera... główny paring : Baekyeol poboczny paring: Hunhan