Zjedliśmy śniadanie i wyszliśmy z budynku zostawiając za sobą zgaszone ognisko, ostatnie źródło ciepła i światła na tym pustkowiu. Słońce było co prawda już nad horyzontem, ale niemożliwością było odgadnięcie jego położenia. Mgły podniosły się na tyle, że tworzyły teraz kożuch tuż nad naszymi głowami. Oblepiały swoją wilgocią drzewa, płoty, mury i rozpraszały światło słoneczne odbierając mu ostatnią cząstkę ciepła. Słyszałem tylko oddech swój i dziewczyny, niosące się echem nasze kroki i trzęsący plecak pełen dobytku. Trochę mnie martwił brak psów, które widziałem wczoraj, niemniej na wszelki wypadek broń trzymałem w ręku.
Doszliśmy do szkoły nie zamieniając słowa po drodze. Dziewczyna była chyba głęboko zamyślona bo z lekko opuszczoną głową wpatrywała się nieobecnym wzrokiem, gdzieś w nieskończoność poza kurtyną gęstego oparu. Powrót do miejsca przebudzenia pewnie nie jest dla niej miłym wspomnieniem, ale nie widzę innego sposobu, żeby dowiedzieć się czegoś o niej niż udając się tam.
- Dalej ty mnie musisz poprowadzić, nie zdążyłem wczoraj zejść do piwnic, bo...Zresztą... Mam nadzieję, że to nie problem dla ciebie tam wrócić ? - Zagadnąłem specjalnie trochę głośniej, jakbym obawiał się, że w przeciwnym wypadku mnie nie usłyszy.
- Tak, znaczy... Nie, nie ma problemu, chodźmy. Wejście jest obok tamtego budynku. - Wskazała ręką na część administracyjną.
Obeszliśmy szkołę szybkim krokiem. Dziewczyna prowadziła nie oglądając się za siebie, ja przeciwnie, nieustannie rozglądałem się na boki wypatrując jakiegoś urojonego zagrożenia. Czułem dziwny, nieopisany niepokój, jakby coś zaczajało się na nasze głowy i czekało tylko dogodnego momentu, żeby wyskoczyć z ukrycia. Ale nic nie wskazywało, żeby był tu ktokolwiek poza nami. Zatrzymaliśmy się przed parą blaszanych drzwi umiejscowionych w asfalcie przy ścianie budynku, jedno ich skrzydło otwarte odsłaniało prowadzące w mrok strome betonowe schody.
- Tędy.. - powiedziała zatrzymując się i widocznie czekając aż pójdę przodem. Przełknąłem ślinę próbując ukryć zdenerwowanie. Założyłem i włączyłem latarkę czołówkę i otworzyłem drugie skrzydło drzwi. Odpowiedziało okropnym piskiem i skrzypieniem zawiasów po czym z łomotem opadly na asfalt rozsypując wokół rdzawy pył. Spojrzałem w ciemną otchłań i zwątpiłem w to, czy na pewno chcę tam schodzić...
Schody były śliskie od wilgoci, na betonowych ścianach spływały kolorowe wzory zacieków, rude od rdzy, zielone od glonów, białe od soli. Strop zdobiły ciągnące się, włochate girlandy pajęczyn. Pod nogami cmokała brunatna warstwa cuchnącej ziemi z gnijącą materią organiczną ze sterczącymi gdzieniegdzie ostrymi kawałkami bladego gruzu, przypominającego połamane kości. Światło latarki niechętnie oświetlało ten ponury widok, jakby chciało oszczędzić mi oglądania go.
Schody prowadziły do krótkiego niskiego korytarza, a ten kończył się ciężkimi drzwiami jak od schronu przeciw lotniczego. Zatrzymałem się, żeby się im lepiej przyjrzeć. Były uchylone. Zgarnięte błoto na podłodze wskazywało, że były niedawno otwierane, w przejściu zobaczyłem ślad buta dziewczyny i… Jakiś inny? Złapałem się za głowę i westchnąłem nad swoją głupotą. Teraz, jak już wszystkie ślady zadeptaliśmy, to mogę zgadywać kto to mógł być. Trzeba było od razu zwrócić na to uwagę. No nic, może nikogo nie spotkamy. Oby…
Weszliśmy do przestronnego pomieszczenia, którego podłoga i ściany wyłożone były białymi kafelkami przywodzącymi na myśl łazienkę, szpital albo rzeźnię. Na wprost prowadził korytarz ginący gdzieś w ciemności, przed nim od ściany odchodził kontuar przypominający portiernię czy recepcję. Na prawej i lewej ścianie zauważyłem parę zamkniętych drzwi.
- Zaczekaj. – Poleciłem. Dałem dziewczynie zapasową czołówkę i chwilę się zawahałem. Gdy sięgnąłem po pistolet wyraźnie się przestraszyła, bo cofnęła się o pół kroku i wbiła wzrok w broń.