bloody mary.

268 40 2
                                    


Walka z samym sobą jest najtrudniejsza bitwą, na jaką jesteśmy skazani.



Siedzę samotnie i jest mi smutno. Spoglądam przed siebie i nie widzę nic, prócz głębokiej samotności.

Stoję pośród ludzi i czuję się cholernie źle. Bo najgorsze uczucie to samotność, kiedy znajdujesz się pośród tłumu.

Wszystko czego potrzebuję to odrobina nadziei. Chęci życia, motywacji. Spojrzenia w przyszłość i dojrzenia w niej sensu.

Poniżam się z przyjemnością. Czuję ulgę, zadając sobie ból.

Jestem zmęczona oczekiwaniem na to najgorsze. Na koniec świata.

Nie wierzę już w nic. Nie wierzę w światło dnia i nie wierzę w ciemność nocy. Nie wierzę w bicie własnego serca i każdy dech, który chwytam trochę zbyt zachłannie. Nie wierzę w marzenia, w sny ani szczęście. Nie wierzę w żadne wyższe uczucie. No, może poza nienawiścią. Nienawiścią do samej siebie.

Czasem, siedząc samotnie na parkowej ławce, spoglądam na ludzi i ogarnia mnie paląca ochota na zmienienie świata. Zaraz potem uświadamiam sobie, że pierwszą istotą jaka powinna ulec zmianie, jestem ja sama. Nie można przecież liczyć na cud. Trzeba zacząć zmiany od samego siebie.

Nie poczuwam się do roli wielkiej męczennicy. Przecież nie o to tutaj chodzi. Nie poczuwam się do roli niewyobrażalnie bardzo skrzywdzonej przez los, nierozumianej egoistki, która uwielbia narzekać na wszystko, choć z pozoru ma wszystko. No właśnie – z pozoru. Bo chociaż mam tak wiele, nie mam niczego.

Bo po co świetnie płatna, wspaniała praca jeśli nie masz nikogo, z kim mogłabyś podzielić się wynagrodzeniem, swoimi przemyśleniami lub zwykłymi uwagami na temat natrętnej asystentki szefa?

Kręcę się w kółko, oddychając coraz szybciej. Kręci mi się w głowie, moje serce bije zbyt szybko. Chcę się zatrzymać, ale nie potrafię. Wpadam na ścianę, upadam i dopiero wtedy trzeźwieje. I po co? By znów uświadomić sobie, że wszystko co robie jest zwykłym pozorem szczęścia, utkanego z przeźroczystych nici kłamstw i wspaniałego alibi dla mojej bezwartościowej duszy.


Donośny śmiech w jej głowie oderwał myśli blondynki od zniszczonego notesu. Wywróciła oczami i pokręciła dyskretnie głową.

- Och świetnie. Znów udajesz, że jesteś normalna?

- Zamknij się. – prychnęła przez zęby, zaciskając chude palce na długopisie.

- Ja tylko sugeruję, byś w końcu przestała oszukiwać samą siebie. Mnie i tak nie okłamiesz.

- Nikogo nie oszukuje. Mam dość tej bezczynności. – wbiła paznokcie drugiej reki w nadgarstek i próbowała skupić się na poprzedniej czynności.

- Mój ty skrzywdzony aniołku. Nic nie sprawi, że się zmienisz. Nie istnieje na świecie nic, co mogłoby zrobić z ciebie wartościową osobę. Nie okłamujmy się, nie rozumiem po co wciąż to ciągniesz.

- Proszę, nie rób mi tego. – pisnęła blondynka, a z jej dłoni wypadł długopis. Oparła łokcie o skrzypiący, zniszczony blat biurka i schowała bladą twarz w dłoniach. – Nie chce znów próbować. To boli. Tak cholernie mnie to boli. – powtarzała błagalnie piskliwym głosem.

Szyderczy i donośny śmiech był jedyną odpowiedzią na jej lament bezsilności. Choć walczyła zawzięcie jeszcze kilka minut, znów przegrała.

Jak gdyby w jakimś transie, odsunęła się powoli od biurka. Leniwym krokiem podeszła do małej wierzy, stojącej na spróchniałych panelach. Nadusiła odpowiedni guzik, a po pomieszczeniu rozniósł się tak znajoma, tak wspaniała melodia jej ulubionej piosenki.

Zmrużyła oczy i bawiąc się leniwie włosami, poruszała biodrami. Stając się na kilka sekund jednością z cichymi dźwiękami muzyki.

Otworzyła gwałtownie oczy i ponownie podeszła do biurka. Z szuflady wyjęła nożyczki i uśmiechnęła się. Wyjątkowo szeroko. Wyjątkowo słodko. Dokładnie tak, jak za każdym razem, gdy prowadził ją jedyny głos w głowie.

Opadła na łóżko, odsunęła rękaw swetra i zwilżyła wargi. Kosmyk blond włosów opadł na poraniony już nadgarstek. Pokręciła głową, odrzuciła włosy i podsunęła rękaw wyżej.

Bez namysłu czy jakichkolwiek wątpliwości, wbiła ostrą końcówkę nożyczek w skórę. Syknęła cicho, ale nie wycofała się. wręcz przeciwnie. Czując coraz większy ból, brnęła dalej. Przesuwała ostrze wzdłuż reki, pozostawiając jedynie krwisty, długi ślad. Kolejny do kolekcji.

- Och świetnie, skarbie. Jestem z ciebie dumna. Wspaniała robota, moja krwawa Mary.

Stróżki szkarłatnej krwi skapywały leniwie na spróchniałe, podłogowe deski. Przedziwna fala ciepła bardzo powoli ogrzewała jej wnętrze. Spoglądała zamglonym wzrokiem na swą zranioną rękę. Nie czuła nic. Jedynie fizyczny ból, który z jakichś względów tak bardzo ukochała. Dlaczego? Bo choć na kilka sekund pozwalał jej zapomnieć o tym okrutniejszym, permanentnym bólu, jaki mieszkał w jej sercu. 

Wonderwall.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz