Donośny okrzyk, zwiastujący wyruszenie w dalszą drogę, skutecznie spędził sen z moich, znużonych powiek. Wstałem z twardego, lecz o dziwo wygodnego podłoża ziemnego i wprawiłem swoje obolałe ciało w ruch, który jednocześnie sprawił, że moje kości wydały z siebie charakterystyczny trzask. Założyłem na rozgrzaną głowę ciężki hełm, odbezpieczyłem swojego M1 Garand'a i ruszyłem do grupki żołnierzy, jaka zebrała się przy jednej z drabin.
-Chłopaki!-Niski, męski i pełen ambicji głos, rozdźwięczał mi w uszach. Wszystkie rozmowy nagle ucichły. Nawet ptaki przestały wydawać z siebie jakiekolwiek odgłosy. Tylko drzewa poruszały się z wolna do rytmu, jaki zagrał im wiatr. Wszyscy w skupieniu wyczekiwali ponownych słów, wychodzących z ust nieco już posiwiałego mężczyzny. Pięćdziesięcio czteroletni generał Creighton Abrams. Osoba, która traktuje nas jak rodzinę. Jak swoich braci na tej Zimnej Wojnie.-Zostało nam niespełna półgodziny wędrówki w tym piekielnym skwarze!-Jego donośny głos, roznosił się po ścianach okopu. Dogłębnie brązowe oczy mężczyzny, spoglądały na każdego z osobna z niebywałą czułością. Niczym matka puszczająca swoje dziecko z bezpiecznego zacisza domowego do nieznanego i groźnego świata.-Wnioskując po rozmowach jakie, chcąc nie chcąc, podsłuchałem rozumiem, że większość z was jest cholernie niezadowolona naszym aktualnym celem, bo niby dlaczego mamy narażać własne życie dla kogoś kto źle dowodził swoim oddziałem i skazał go na śmierć?-Wykrzyknął robiąc dość długą pauzę, która sprawiła, że każdy z nas zaczął zastanawiać się nad pytaniem dowódcy. Byliśmy pogrążeni we własnych myślach dopóki mężczyzna nie przemówił po raz kolejny-Właśnie dlatego. Dlatego, że ten jeden człowiek zawinił i skazał na śmierć swój oddział, ale nie oznacza to, że nie ma dla nich ratunku. Jest. Tym ratunkiem jesteśmy my, panowie. Jak myślicie, dlaczego to akurat nas wysłano?-Cisza. Nikt nie śmie wydać z siebie choćby najmniejszego dźwięku. Gdzieś z tyłu słychać tylko ciche kaszlenie jednego z chłopaków.-Bo sztab wie, że to właśnie my poradzimy sobie z tym zadaniem!~Mężczyzna wykrzykując te słowa przelatywał wzrokiem po każdym z osobna(?)-Więc jak będzie panowie? Pokażemy żółtkom gdzie jest ich miejsce?!-Po chwili pełne zaangażowania okrzyki, rozniosły się po okolicy. Zawtórowałem im.-Co tak stoicie?! Ruszamy na ratunek!-Donośne głosy, wydobywające się z kilkunastu gardzieli, zagłuszały muzykę natury, która znów wróciła do swojego dawnego trybu, i która jako jedyna nie stała po żadnej stronie konfliktu.
Ruszyliśmy w stronę dwóch drewnianych i nieco spruchniałych drabinek, którymi wydostaliśmy się z okopu. Żwir na powierzchni wbił się w moje dłonie, zostawiając na nich dość widoczne otarcia. Odgłos wydobywany przez równy chód żołnierskich butów, był jednym z tych, które wytwarzały w umyśle tę nieuzasadnioną trwogę. Oczy widziały jedno, a umysł wytwarzał zupełnie inny obraz. Aktualna rzeczywistość, jaka roztaczała się naokoło mnie była jak z bajek, które matka opowiadała mi jako dziecko. Soczyście zielone liście znajdujące się na wysokich, zdrowych drzewach. Leśna ściółka i małe gałązki wydawały pod podeszwami ciężkich butów, charakterystyczne dla siebie dźwięki. Typowy zapach leśnego królestwa, wdzierał się do moich nozdrzy, wprawiając mnie tym samym w stan sennego odurzenia. Wszystko piękne i kolorowe. Na razie. Gdy dojdziemy do naszego-od kilku dni-upragnionego cel, piękny, baśniowy krajobraz zniknie i odejdzie w zapomnienie jakgdyby go nigdy nie było. Jakgdyby był to tylko nierealny i nie mający prawa bytu, wytwór mojego ogarniętego przez wir wojny, umysłu.
Głośne dyszenie moich kompanów wydawało się być teraz tak odległe, a nie powinno. Powinienem się zająć tym co najważniejsze-przeżyciem. Zamiast tego ja rozmyślałem o tak mało istotnych sprawach. Równie dobrze mógłbym sobie teraz powspominać swoje dzieciństwo, które co prawda do łatwych nie należało i było wiele rzeczy, które powinienem sobie przemyśleć, lecz tego nie robię. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Gdyż nie jest to dobry czas i miejsce na tego typu wspomnienia. Teraz moje myśli powinny zajmować pytania typu: Co czeka nas u celu? Czy uda nam się przeżyć te misję? Ale przemyślenia te nie powinny mnie w żaden sposób rozpraszać.
Uderzenia mojego serca były tak mocne jakgdyby chciało mi ono wyskoczyć z piersi. Zmęczenie coraz bardziej dawało mi się we znaki. Nogi zaczęły opadać z sił, kiedy to ręka dowódcy, dająca znak natychmiastowego zaprzestania biegu, w mgnieniu oka wstrzymała cały nasz oddział. Wszystkie płuca wstrzymały oddech, czekając na dalszy ciąg wydarzeń. Ja nie zaliczyłem się do wyjątków. Z niecierpliwością i narastającą ekscytacją, czekałem na kolejne, nieme rozkazy ze strony plutonowego. Stał on w bezruchu, wpatrując się w jeden punkt przed nami. Po kilku minutach, które dla mnie trwały w nieskończoność, dał nam znak, który wykonaliśmy bez większego ociągania się. Wszyscy jak jeden mąż sturlali się z małego zbocza i zalegli w rowie, który najprawdopodobniej miał być przeznaczony jako okop, lecz z jakiegoś powodu zaniechano pracy tworzenia prostego, lecz skutecznego sposobu obrony. Kolejne nieme rozkazy zostały wydane przez dowódcę. Ruszyliśmy prawym korytarzem, bacznie stawiając kroki aby nie wydać żadnego niepożądanego dźwięku, który mógł sprowadzić wroga na nasz trop. A gdzie owy nieprzyjaciel się znajdował? Jakieś dwieście stóp od nas. Widać już było bunkier, z którego musieliśmy oswobodzić ludzi. Nim zdążyłem się zorientować, już byliśmy u końca tunelu okopu. Łopaty były jeszcze powbijane w mokrą ziemię. Hełmy, skórzane rękawice i kilka wojskowych kurtek także znajdowało się w miejscu, w którym aktualnie byliśmy. Przed nami, około stu stóp, rozciągał się widok, na który każdy z nas czekał. Piętnastu nieprzyjacieli siedziało w najlepsze przy ognisku, żywo gestykulując przy każdym wypowiedzianym i niezrozumiałym dla mnie słowie. Mieliśmy przewagę liczebną. Małą, ale jednak, lecz nie to jest najważniejsze. Najważniejsza jest strategia. Bez niej misja nawet najlepiej wyszkolonego wojska, z żołnierzami w oddziale, kilkukrotnie przewiększającymi liczebność wrogów, może zakończyć się fiaskiem. Dlatego zanim przystąpimy do wykonania jakiegokolwiek ruchu, będziemy musieli wymyśleć naprawdę dobry plan, jak przejąć wrogi bunkier.
CZYTASZ
This is war
PovídkyWojna. Nieludzki sposób dążenia do władzy. Nieludzki sposób do chęci poszerzenia terytorium swojego kraju. Nieludzki sposób do wymordowania cywili, którzy w tej nieludzkiej wojnie nie biorą udziału. Chociaż nie. Cywile są głównym punktem każdej wojn...