- Adrien, poczekasz tu chwilę? - spytała Marinette, gdy weszliśmy do jej domu. - Mam straszny bałagan w pokoju, zaraz ogarnę...
Nim skończyła mówić, już była na górze.
- Jasne - mruknąłem.
Rozejrzałem się po jej mieszkaniu. Było niewielkie i skromnie urządzone, ale przytulne. I bardziej mi się podobał od mojego pałacu. Bardziej przypominał dom, nie muzeum.
Nagle drzwi się otworzyły i weszła przez nie obładowana zakupami mama Marinette.
- Adrien, kochanie, co ty tu robisz...?
Od razu zacząłem jej pomagać z siatkami. Mama zawsze mi mówiła, żeby pomagać rozmówcy w obowiązkach.
- Przyszedłem się trochę pouczyć. Poprosiłem Marinette, by mi pomogła - odparłem, wyjmując powoli rzeczy z siatki, ale Pani Chang mi przeszkodziła.
- Och, zostaw. Poradzę sobie. Gdzie Marinette?
Odłożyłem paczkę makaronu na blat.
- Poszła posprzątać.
Na górze rozległ się trzask.
- Słyszę - zaśmiała się konieta.
Z góry rozległ się głos mojej koleżanki z klasy.
- Wiem, Tikki, wiem!
Ona z kimś rozmawia?
Odpowiedział jej jakiś cieniutki głosik.
Tak, z pewnością przez telefon.
- Pomóc w czymś pani? - spytałem.
- Mówiłam już, że nie trzeba. Było dziś coś ciekawego w szkole?
Chyba muszę jej powiedzieć o atakującej mnie pani od chemii. W końcu Marinette z pewnością by o tym powiedziała.
- Cóż... dziś władca ciem znów zaatakował i pani od Chemii planowała mój i jej ślub, ale... - "w tym chorym mieście to chyba normalne" - pomyślałem, ale na głos powiedziałem - Czarny kot uporał się z sytuacją.
- Bez Biedronki? - spytała się mama Marinette, wkładając musztardę do lodówki.
- Z biedronką. Ale...
Na dół zbiegła Marinette.
- Mamo? Tak szybko wróciłaś?
- Też się cieszę, że cię widzę.
Dziewczyna zarumieniła się.
- My pójdziemy na górę pouczyć się.
- Dobrze. Chcecie coś do picia?
- Nie mamo, dziękuję.
Marinette uśmiechnęła się nieśmiało.
- Dobra. Chodźmy na górę.
- Tak jest, kapitanie.
- Pani kapitan - poprawiła mnie.
- Pani kapitan - przyznałem jej rację
Wynurzyliśmy się z klapy w jej podłodze, a mnie ponownie trochę oszołomiła ilość koloru różowego w pomieszczeniu. Nie muałem jej za złe posiadania ulubionej barwy, ale... hmm... nie należała ona do moich ulubionych.
- Usiądź... gdzieś - powiedziała Marinette uśmiechając się do mnie.
- A gdzie? - spytałem, patrząc jej w oczy.
Odwróciła wzrok.
Jezu, jej patrzałki były tak piekielnie niebieskie jak u biedronki
- Na łóżku?
- Już do łóżka? - nie mogłem się powstrzymać od dwuznacznej uwagi.
Kurde, już odzywa się we mnie Czarny Kot. A mówiłem sobie by przy ludziach być kulturalnym chłopcem tatusia...
Marinette się zarumieniła. Znowu.
Ale znowu uroczo...
Wzięła głęboki oddech, jakby mówiła sobie "weź się w garść!".
- Uznałam, że będzie wygodniej niż przy stole. Chyba, że masz inne plany.
Uśmiechnąłem się. Tak trzymaj.
- To czego nie rozumiesz? - spytała, gdy usiedliśmy na jej różowej kapie. Boże, chcę mieć taki miękki koc.
- Eee... trudno mi to przyznać, ale... chyba wszystkiego - odparłem, drapiąc się po karku. Chyba zawsze tak robię jak się stresuję. Marinette się rumieni, ja się drapię po karku. Normalka.
- A tak trochę dokładniej? - spytała, wertując podręcznik. - Bo wiesz, nie widzę tu działu pt.: "wszystko".
Z jakiegoś powodu, gdy stała się stanowcza, przypomniała mi się Biedronka.
"Daj spokój, Adrien" - napomniałem się w myślach. - "Po prostu nie."
- No to... nie rozumiem atomów.
Marinette westchnęła i zamknęła podręcznik.
- Widzisz to tutaj? Tę książkę? Ona jest o atomach.
- A ja mówiąc dziś w szkole, że nie rozumiem chemii, miałem na myśli dosłownie wszystko - odparłem, coraz bardziej pogrążając się w jej oczach. Ciekawe, czy opowie wszystkim, że Agreste jest idiotą...
- Będzie trudno... - mruknęła dziewczyna.
- Słyszałem - uśniechnąłem się do niej.
- Bo miałeś. Nauczyć cię chemii będzie trudno.
CZYTASZ
Miraculum: Chyba Wolałem Mrocznego Amora
FanfictionKolejny zwykły dzień. Kolejna zwykła lekcja chemii. No chyba nie. Jak zwykle coś się musi zchrzanić. Tym razem jest to planująca ślub chemiczka. Cały problem polega na tym, że ślub ten w dużym stopniu dotyczy Adriena. Chyba pora wysunąć pazury... Ki...