To tylko głupie zaklęcie

1K 98 29
                                    

Wpadłem do szatni i stanąłem.

Nigdy jeszcze nie miałem sytuacji, bym nie użył kotaklizmu, a potem i tak się zamieniałem z powrotem. Tymczasem niezbyt wiedziałem, jak się zmienić z powrotem w zwykłego, aczkolwiek przystojnego nastolatka o imieniu Adrien.

- Może powinienem coś rozwalić i problem załatwi się sam? - mruknąłem do siebie. Rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiegokolwiek bądź najmniejszego papierka, ale jak na złość przed chwilą była tu sprzątaczka, więc ta opcja odpadała.

Plagg rzecz jasna nigdy nie powiedział, jak zmienić się na odwrót, a ja nie pytałem. A powinienem.

Może jest jakaś formułka wsteczna?

No tak! To jest to! Tylko hak ona może brzmieć?

Eee...

- Plagg, wysuwaj Adriena! - powiedziałem, ale nawet w moich uszach brzmiało to głupio.

- No to może... pazury wysuwaj, Plagg!

No tego to by się sam mistrz Yoda nie powstydził.

Ech.

Może od tyłu?

- Yruzap... eee... jawu...syw... Ggalp?

"Tak" - pomyślałem. - "A inteligencja zniknęła gdzieś po drodze.".

W nagłym olśnieniu krzyknąłem:

- Plagg, schowaj pazury!

Poczułem wir wokół siebie, a z mojego pierścienia wyleciał Kwaii.

- Adrien,czemu nie jestem zmęczony - spytał zaspanym głosem kot.

- Bo obeszło się bez kotaklizmu. Co ma też dobre strony, bo nie będę musial dawać ci Camemberta.

Mina Plagga wykazywała jedynie przerażenie.

- Bez camemberta?!

- Wskakuj - wskazałem kieszeń w koszuli. - Idziemy na lekcje.

- Ale... ej, ej, ej, jestem głodny!

- Ty zawsze jesteś głodny!

- Ale teraz... jakieś 14 razy bardziej!

- Przed chwilą mówiłeś, że w ogóle! - krzyknąłem.

- Proszę, mogę ci nawet powiedzieć, kim jest biedronka!

Zamurowało mnie.

- Czekaj... ty wiesz kim jest biedronka?

- Tak! Ale daj Camemberta!

- Powiesz mi jak dostaniesz ten cholerny ser?!

- Tak, tylko proszę...

Drzwi do szatni otworzyły się powoli.

- Adrien? - spytała Marinette. - Co ty tu robisz?

- Ja? - spytałem głupio. Plagg na szczęście w porę się ukrył. - Eee... uciekłem przed panią od Chemii, bo planowała nasz ślub... - podrapałem się po karku. - A ty co tu robisz?

Marinette zaczerwieniła się.

- Ja? - spytała tak samo inteligentnie jak ja. - Właśnie wracałam z toalety...

- Przez szatnię? - uniosłem brwi.

Boże, jak ona się słodko rumieni.

Chwila.

Co?

- Usłyszalam krzyki, to ty...? - jąkała się.

Zupełnie jak biedronka. Co w nie wszystkie dziś wstąpiło? Ja wiem, że jestem przystojny i w ogóle, ale bez przesady.

- Ja? - dość często w jej obecności powtarzam to słowo. To niebiezpieczne. Chyba. - Nieeee... coś ci się musiało przesłyszeć.

- No dobra... - spojrzała na mnie podejrzliwie. - Wracajmy na chemię.

Po schodach szedłem za nią i widziałem tylko jej granatowe kucyki. Nagle coś mi się przypomniało.

- Eee... Mari?

Dziewczyna obróciła się w moim kierunku, uśmiechem próbując ukryć zmieszanie.

- Eee... - zacząłem elokwentnie. Nigdy nikogo o nic takiego nie prosiłem, zdarza się! - A propos chemii... Wiesz, niezbyt radzę sobie z nią. A ty... eee... zdajesz się to w miarę rozumieć, więc możesz proszę... ten... eee... wiesz.

Uśmiechnęła się widząc jak się jąkam.

- Co? - sytuacja chyba ją bawiła.

- Mógłbymproszędziśdociebieprzyjśćisiępouczyćproszę? - spytałem na jednym tchu.

Dziewczyna wyglądała jakby miała zawał. Jej niebieskie oczy rozszerzyły się.

- Do mnie?

- No.

- Ty?

- Ja...

- Dziś?

- Fajnie by było.

Dziewczyna odwróciła się tyłem do mnie i dalej zaczęła wchodzić po schodach, choć jej krok był dużo bardziej sprężysty, a jej oddech brzmiał jakby przedostawał się przez wyszczerzone niczym banan usta.

Stanęliśmy przed drzwiami i w tym samym czasie sięgnęliśmy do klamki.

Nasze dłonie się zetknęły, a ja poczułem przeskakującą iskierkę elektryczności. Mógłbym się założyć, że w tym samym momencie się zaczerwieniliśmy.

Coś często się dziś czerwienię. Podejrzane.

- To może ty otwórz - powiedzieliśmy w tym samym czasie i sięgnęliśmy do klamki.

Znów to samo.

Szybko odsunąłem rękę, dając jej wreszcie otworzyć drzwi.

Wewnątrz była pięknie przystrojona sala weselna i dwidziestka rozchichotanych uczniów, z których niektórzy pokazywali mnie palcami.

Kolejny raz zdobyłem sławę.

Po posprzątaniu wszystkiego wślizgnąłem się na swoje miejsce.

- Stary, gdzie byłeś.

- Ratowałem swoje przyszłe życie.

- Lekcja się znów zaczęła! - przerwała chemiczka.

To ucięło wszelkie rozmowy.

Zamyśliłem się. Tyle się wydarzyło podczas poprzedniej godziny...

Ale i tak widziałem tylko wpatrzone we mnie niebieskie oczy biedronki i jej skromny uśmiech pod rumieńcami, przez tę  chwilę, w której podobałem się jej tak jak ona mi.

"To nie była prawdziwa miłość, Adrien" - pomyślałem. - "To tylko głupie zaklęcie. To nieprawda".

Ale świadomość, że mogłaby mnie kochać...

Coś ścisnęło mnie w brzuchu.

Chyba wolałem mrocznego Amora.

Nienawiść chyba mniej boli od nieodwzajemnionej miłości.

Miraculum: Chyba Wolałem Mrocznego AmoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz