Natychmiastowa zagłada

233 17 5
                                    

Trust no one ...

Wędrówka przez las jest przyjemna z Flattershy u boku, ale nie z Cadence.  Cisza i cisza, nie rozumiem zawsze gada jak najęta. Obawiam się jednego faktu. Czego nie użyły przy mnie magii? Jest coś nie tak. Nagle błysk. Wnet. Uderzam z impetentem w drzewo. Pięć kroków ode mnie stoi Cadence z złośliwym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Jej magia i oczy są koloru zielonego. Staję na kopyta i w tej samej chwili rzucam zaklęcie tarczy. Krąg łacińskich znaków pojawia się przede mną, obraniając mnie przed rzuconymi klątwami przemieńca. Jest na wygranej pozycji, gdyż z mojego boku spływa krew. Uważam, że zaatakowanie przeciwnika z zaskoczenia jest w walce nie fair. Przybywają jego dwaj przyjaciele tego samego gatunku. Uciekam, przeklinając w myślach. Nie nawidzę przegrywać. Lękam się użyć skrzydeł czy magii, by nie zwrócić ich uwagi. Biegnę przez gęsty las, raniąc swe nogi o krzaki i kamienie. Nie wytrzymam dłużej. Staję, rozglądam się. Nikogo nie ma. Zaniechali pościgu. Chyba myślą, że się tak łatwo mnie pozbyli. Ja nigdy się nie poddaję. Zmierzchu nie da się zabić.

Dawno, ale to bardzo dawno nie było z tej opowieści. Bardzo przepraszam. Po prostu nie miałam veny. Opowiadanie zostało z lekka zmienione.

Do zobaczenia wattpadziaki !

Wybór?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz