Rozdział piąty

91 6 0
                                    

<Vanessa>
- Czy możesz się pośpieszyć z łaski swojej?

Juliette jak zwykle pomału, powoli sunęła szkolnym korytarzem, jakby podziwiając pęknięcia w ścianach. Pomimo swoich niebotycznie wysokich szpilek, które codziennie przemysam na teren kampusu, wyprzedzałam ją o dobre trzydzieści metrów. Nie jestem w stanie kontrolować, kiedy się odłącza i pozostaje w tyle.

- Przecież idę! - wykrzyknęła, przebierając swoimi malutkimi stópkami.

Jej głos rozbrzmiał się po budynku, docierając z zawrotną prędkością do potencjalnego słuchacza. Oj, będzie...

- Juli! Dokąd idziesz? - podreptała do niej niska dziewczyna z innej klasy.
- Może Cię zanieść księżniczko? -prawdopodobnie jeden z szkolnych sportowców, już był w gotowości do wzięcia jej na ręce.
Zaczeło się.

- Kiedy...
- Zaprosisz...?
- ...I włosy...
-...Słyszałaś...
Okrążył ją dość pokaźny tłumek kilkudziesięciu osób z pierwszych,drugich i trzecich klas, a inni jeszcze przybywali.

Musiałam wziąść sprawy w swoje ręce. To nienormalne, nieetyczne i zupełnie nie higieniczne, żeby tak pastwić się nad człowiekiem, nawet tym bardziej znanym. No, dobrze tym mega sławnym. Kogo to uprawnia do ganiania za Madonną czy Lady Gagą? Czy ci ludzie mają mózgi?

Zrobiłam artystyczny w tył zwrot i udałam się w kierunku nagłego zlotu miłośników łyżwiarstwa figurowego. Podejrzewam i mogłabym się założyć z całym przekonaniem, że gdyby na początku roku szkolnego nasz dyrektor nie napisałby specjalnie ułożonej w ten dzień przemowy, na temat talentów naszej szkoły, nikt nawet by na nią nie spojrzał. Nie mówię, że jest nieładna, czy mało inteligentna. Ona nie szuka rozgłosu i lubianego towarzystwa. Cała ta sprawa wygląda trochę groteskowo.

- Wszyscy jesteście na tyle głusi, że nie słyszycie dzwonka? - wzięłam dziewczynę pod rękę, mimo iż jeszcze nie do końca wiedziała co się z nią dzieje i zostawiliśmy tą bandę, daleko za sobą.

Zacisnęłam usta w prostą, cienką linię. Sprawnie omijaliśmy kolejne osoby, nie odzywając się do siebie ani słowem.

- Męczące, co ? - zagadnęłam w końcu, gdy pokonaliśmy już pół szkoły i prawie doszliśmy pod salę lekcyjną. -Mogliby nam chociaż windę wybudować.

- Taką która jeździ w poziomie? Ukradłybyśmy lepiej jakiś wózek z pracowni chemicznej, zabierzmy nauczycielkę i obijajmy się przez cały dzień! - uśmiechnęła się, zacierając ręce.

Zawtórowałam jej. Nasz śmiech ucichł tak szybko, jak się pojawił, gdy uświadomiłyśmy sobie, że właśnie stoimy przed ową salą. Wzięłam głęboki wdech i mimo pokaźnego spóźnienia, pewnie nacisnęłam klamkę.

Starsza, około czterdziestoletnia,  ciemno-włosa kobieta, która przed chwilą tłumaczyła coś klasie, przerwała swoje rozważania i ostro skierowała wzrok w stronę intruzów.

- Proszę, proszę, proszę, kogo my tu mamy? - zaczęła, w swoim stylu, inspirowanym aktorami z hiszpańskich seriali. -Panno Brown proszę usiąść na swoje miejsce i więcej się nie spóźniać. - gładko oddelegowała blondynkę.

- Przepraszam proszę pani. -wymamrotała pod nosem, kierując się do swojej ławki.

W ostatniej chwili posłała mi współczujące, pełne napięcia spojrzenie.

- Vanesso, do tablicy. - zarządziła, choć już stałam w wyznaczonym miejscu. -Hmm...-zastanowiła się przekartkowując podręcznik. - Ustal stopień utlenienia siarkowodoru. -odparła zadowolona z siebie.

- Yhm. - spojrzałam na nią jak na przybysza z innej planety.

Jak ja nienawidzę szkoły. Nienawidzę tej baby, a z całą pewnością nie polubię chemii. Już miałam się jakoś wymigać, powiedzieć wymówkę, czy zwięzłe kłamstwo, w którym zawarłabym największe tajemnice wszechświata, nawet pastor byłby ze mnie dumny, kiedy wypaliła:

On Ice ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz