Rozdział 1

93.7K 2.1K 209
                                    

Stoję zdenerwowana w windzie przestępując z nogi na nogę. Jestem spóźniona ! Jestem bardzo spóźniona! Na co dzień nie robiłabym z tego tak wielkiej afery, ale dziś jest bardzo wyjątkowy dzień. W Benso House pojawi się najłaskawszy prezes, który być może zechce uratować naszą firmę przed całkowitym wyparciem z rynku. Będzie to też oznaczać, że utracimy samodzielność... jednak w obliczu utraty wszystkiego to rozwiązanie wydaje się być dużo korzystniejsze.
Cholera... Dlaczego musiało mi się to przytrafić akurat dzisiaj? Nie mogło jutro lub pojutrze? I jakby tego wsztkiego było mało, musiałam wybrać szpilki, w których co prawda wyglądam apetycznie jak diabli, ale pokonanie drogi do firmy zajmuje mi niemal o połowę dłużej... 

Nic mnie dzisiaj nie usprawiedliwi. Nawet moje smukłe nogi nie będą wystarczającym argumentem obronnym. Oprócz długich kozaków za kolano od Emilio Pucci, mam na sobie eleganckie spodenki, również z jego kolekcji i czarną, zwiewną, lekko prześwitującą koszulę z kolekcji Yves Saint Laurent. Sądzę, że wyglądam jak najlepsza asystentka prezesa upadającego domu mody.

Z ulgą wbiegam w ostatniej chwili do windy, patrzę na zegarek i widzę, że jestem solidnie spóźniona. Opieram czoło o lustrzaną ścianę. Kiedy mój oddech odrobinę się uspakaja, spoglądam w lusterko. Przez tą poranną przebieżkę nie wyglądam już tak perfekcyjnie jak przed wyjściem z domu. Moja twarz nabrała rumieńców, a w oku pojawił się błysk. Poza tym moje nogi zdecydowanie odmawiają posłuszeństwa. Nie miałam okazji biegać w szpilkach od pokazów w Mediolanie, czyli prawie od dwóch lat. Jestem przyzwyczajona do wysokich obcasów i życia w ciągłym biegu, jednak nieprzespana noc daje o sobie znać. Na domiar złego mój prezes, Jimmi, już na mnie czeka. Wiem, że jest na mnie wściekły i z całą pewnością to odbije się na mnie. Cóż, to odpowiedni moment, żeby wcielić plan obronny. Nie zastanawiając się długo, pochylam głowę w dół i roztrzepuję włosy, żeby nabrały objętości. Rozpinam guzik koszuli, eksponując dekolt i szyję. To powinno nieco załagodzić sytuację. W każdym bądź razie na pewno nie zaszkodzi. Wydymam usta do lusterka i poprawiam szminkę, która teraz prezetuje się o wiele lepiej. Później odrwacam się w stronę drzwi i cierpliwie czekam, aż dojadę na swoje piętro. 

W tym całym zamieszaniu dopiero teraz zwracam uwagę na mężczyznę, który wsiadł do windy razem ze mną. Czuję lekkie zakłopotanie. Moje wejście do windy musiało wyglądać bardzo prostacko, co zupełnie nie pasuje do eleganckiej kobiety, która pracuje w jednym z niegdyś najlepszych domów mody. Dlaczego czuję się tak bardzo nirzręcznie? Może dlatego, że mężczyzna, który stoi obok ma buty wyczyszczone na błysk. Wykorzystując moje doświadczenie zawodowe sądzę, że są to buty nie byle jakiej marki... I złoty zegarek na lewym nagarstku. Zresztą droższy niż buty. Tylko tyle udało mi się zaobserwować kątem oka. W przeciwieństwie do tego faceta, staram się być o wiele dyskretniejsza, podczas gdy on poddaje moją sylwetkę bardzo szczegółowym oględzinom. Staram zachowywać się naturalnie, jednak napięcie, które panuje miedzy nami jest bardzo silne i wywołuje we mnie nowe, zupełnie nieznane dotąd uczucie dziwnego przyciągania. Przyznam, że jest to przyjemne, lecz trochę krępujące... do tego stopnia, że w myślach liczę piętra. Jeszcze tylko dwa. Jedno. Drzwi się rozsuwają, a moim oczom ukazuje się główny korytarz Benso Hause. Od razu dostrzegam Jimmiego, który stoi przed drzwiami sali konferencyjnej. Jest wściekły. Jego oczy płoną. O cholera... 

Idę niepewnie, kołysząc biodrami. Nie łudzę się jednak, że to wystarczy. Boję się jego reakcji. Jestem w pełni świadoma tego, że dałam ciała. Może na mnie nakrzyczeć, bo to właśnie byłoby wskazane w tej sytuacji... ale będę się bronić! Ot co. Owszem jest moim szefem. Jest również właścicielem firmy, w której pracuje. Płaci mi pensję co miesiąc, ale na Boga, przecież nie za nic! Siedziałam nad tą umową pół nocy, wtedy kiedy on sobie smacznie spał, albo spędzał upojny wieczór z kimś...
Kiedy staję przed nim, od razu wchodzę mu w zdanie nie pozwalając dojść do głosu.
- Przepraszam. Wiem spóźniłam się... Nasz megalomański inwestor się wścieknie! To będzie moja wina, wiem wszystko! - mówię prawie błagalnie. Najlepiej zrobić z siebie idiotkę i obrócić wszystko na moją korzyść. To się zazwyczaj sprawdza. Słodka idiotka plus długie nogi i ładny uśmiech, zawsze brzmią lepiej od wyszczekanej i niepunktualnej asystentki.
- Co tym razem ? - pyta skupiając na mnie intensywne spojrzenie, po czym dębieje.
- Nie mogłam dobrać torebki do butów ? - rzucam zupełnie bez namysłu, uśmiechając się słodko.
- Może powinna mieć pani więcej torebek? - słyszę za plecami.
A to kto do cholery ?! Moje ciało przeszywa dreszcz, gdy o moje uszy obija się tak męski i seksowny głos. Sposób w jaki to powiedział... Tonacja... O Boże! Mogłabym zasypiać i budzić się przy mężczyźnie, który szeptałby mi do ucha czułe słówka takim aksamitnym głosem.
Odwracam się i spostrzegam młodego mężczyznę o czarującym uśmiechu. Rozpadam się. Patrzę rozmarzona na jego cudowne... wszystko... Nie potrafię skupić wzroku na jego twarzy, tylko błądzę po jego apetycznym ciele, widząc go już oczami wyobraźni w moim łóżku.
- Alice, poznaj proszę Oscar Wade. Nasz... inwestor.
Pan Wade wyciąga w moją stronę dłoń, a ja nieśmiało unoszę swoją, pozwalając jej dotknąć w uścisku przywitalnym. Nie jestem w stanie wydusić z siebie ani słowa. Nadal jestem w kawałkach i nie potrafię się pozbierać. Uciekam wzrokiem od jego spojrzenia, byle nie zatracić się w jego cudownych błękitnych oczach. Patrzę to tu, to tam, starając się zachowywać profesjonalnie, do czasu gdy dostrzegam na jego lewej dłoni złoty zegarek, ten sam który w windzie miał... O cholera! Cóż za nietakt z mojej strony nie poznać potencjalnego współwłaściciela firmy, w której pracuję. Akcja w windzie... I jeszcze palnęłam z torebką jak głupia... Cholera do kwadratu. Chyba gorzej być nie może...
Myślę co powiedzieć w tej sytuacji. Przeprosić czy błagać o przebaczenie? Jak postąpić w stosunku do megalomańskiego prezesa, który podobno jest gburowaty i niezbyt lubiany? Jak donosi prasa, to jeden z najbogatszych mężczyzn na kuli ziemskiej. Ja raczej napisałabym, że jeden z najseksowniejszych, bo wygląda jak milion dolarów. I tak prawdę mówiąc sama czuję się jak milion dolarów, stojąc pomiędzy dwoma przystojniakami, którzy samczo wgapiają się we mnie. Jestem podniecona i zażenowana. W końcu biorę się w garść wmawiając sobie, że to tylko wygląd zewnętrzny. Czy to ważne, że pod idealnie skrojonym garniturem, kryje się piękne umięśnione ciało, z wyrzeźbioną klatką piersiową i twardymi bicepsami... Stop!
- Witam panie Wade - uśmiecham się lekko.
- Moja asystentka, Alice Law. - Wtrąca Jimii, wtedy gdy już miałam ochotę dodać coś jeszcze do swojej autoprezentacji.
- Oskar Wade, megalomański prezes. - przedstawia się uprzejmie, nadal ściskając moją dłoń. Nie dostrzegam na jego twarzy nawet krzty uśmiechu. Natychmiast wyrywam rękę, wyczuwając niebezpieczeństwo. Ten mężczyzna wywołuje we mnie intensywną reakcję, odbijającą się echem w całym moim ciele.
- Panie Wade, zapraszam do sali konferencyjnej. Mamy chwilowe opóźnienie spowodowane torebką mojej asystentki - Jimii uśmiecha się do mnie z ironią - Mam nadzieję, że nie przeszkadza panu, to że będzie pan musiał chwilę poczekać ? - mówi z lekkim uśmiechem, starając się ukryć swoje rozbawienie. Cholerni faceci!
- Zazwyczaj to ja każę czekać na siebie, ale zważywszy, że chodziło o sprawę życia lub śmierci - wlewa w swoje słowa tyle ironii, ile może - zrobię ten jeden wyjątek. - na końcu posyła do mnie lekki uśmiech, który od razu wywołuje nieoczekiwany rumieniec na mojej twarzy.
- A więc świetnie. Zapraszam. - Jimmi otwiera drzwi do sali konferencyjnej, zapraszając gościa do środka. Jednocześnie mruga do mnie, starając się dać mi do zrozumienia, że powinnam pójść do jego gabinetu natychmiast! Bez ociągania wykonuję to polecenie. Już chyba wystarczająco dzisiaj nabroiłam.
W gabinecie przekazuję mu wszystkie umowy, wyliczenia, zestawienia i inne potrzebne dokumenty, nad którymi pracowałam. Ja ! Bo on oczywiście zajmuje się prezesowaniem i pretensjami do mnie, dlaczego nie przyszłam wcześniej, żeby dać mu chociaż czas zapoznać się z dokumentacją. Właśnie... dlaczego? Zadaje sobie w głowie to sarkastyczne pytanie, szukając jednocześnie odpowiedzi. Może dlatego, że musiałam przebrnąć przez całą masę wyliczeń i zajęło mi to całą, pieprzoną noc?!
- Wiem, dałam ciała. - moje sumienie się broni! Przecież poszłam spać nad ranem, tylko dlatego, ze musiałam ślęczeć nad tym... czymś. Wypowiadam te słowa wbrew sobie, mówiąc to co on chce usłyszeć, a nie to co sądzę ja... To nie ja jestem tutaj od prezesowania.
- Zajrzyj do tego, a ja zajmę się przez chwilę tym Twoim Wadem.
- Zrobisz to dla mnie ? - mówi uwodzicielskim głosem i przyciąga do swojego ciała. Co za zmienność nastroju! Po raz kolejny czuję się zakłopotana, jednak tym razem nie uciekam i patrzę mu prosto w oczy. Jesteśmy tak blisko siebie, że czuje jego oddech na swojej twarzy.
- Wade czeka. Poczuje się zlekceważony - wyduszam z siebie, starając się jakoś zakończyć tę absurdalną wymianę spojrzeń.
- Masz rację. - odpowiada, nie zmieniając swojego tonu. - Nasze zachowanie jest bardzo nieprofesjonalne, zaważywszy na okoliczności. - Jakie nasze ? Nie mam z tym nic wspólnego!
Kieruję się niechętnie do wyjścia słysząc na pożegnanie:
- Nie skończyliśmy jeszcze. Ta ucieczka z pewnością nie oznacza końca.
Z pewnością oznacza! Czy on musi nawet w takim momencie musi wyprowadzać mnie z równowagi? Wychodzę, czując pod sobą drżące kolana. Moje serce wali jak oszalałe i nie wiem czy jest to spowodowane zachowanie mojego prezesa, czy faktem, że muszę ponownie zobaczyć mężczyznę, który samym wyglądem zwala mnie z nóg.
Przez szybę dostrzegam jego poirytowaną minę. Nigdy nie należałam do osób, którym brakuje pewności siebie, jednak ten mężczyzna kompletnie mi ją odebrał. Otwieram powoli drzwi, jakbym zakradała się do czyjegoś mieszkania! Weź się w garść! Jesteś u siebie, na swoim terenie - recytuję ten tekst w głowie. Gdy staję w progu, on natychmiast podnosi na mnie swoje obłędne spojrzenie, którym przenika mnie prawie na wylot. Czuję się obnażona. Z ubrań, z prywatności... Jakby ten facet miał w oczach rentgen. Nie potrafię zrozumieć dlaczego w jego towarzystwie czuję się tak bardzo onieśmielona... Przecież pracuję z równie przystojnym mężczyzną. Przywykłam do takiego widoku. Czasami nawet do czegoś więcej niż zwykłego wgapiania...
- Czy mogę dotrzymać panu towarzystwa, panie Wade ? - pytam cicho. Cholera! Jak nie ja.
- A czy to należy do pani obowiązków? - odpowiada szorstko.
- Istotnie, proszę pana.- mimo wszystko nie daję wprowadzić się z równowagi.
- Zatem zastanawiam się, dlaczego kazała mi pani czekać na siebie tak długo, panno Law? Przecież udało się pani nienagannie dopasować do siebie całą garderobę. - ton jego głosu nieco złagodniał. Nabrał erotyzmu?
- Zatem szczerze przepraszam. Jestem zdegustowana swoją postawą. Tą w windzie również, panie Wade. I tą na korytarzu... - dodaję, po czym od razu tego żałuję.
- Gdybym był pani szefem, nauczyłbym panią dyscypliny. - uśmiecha się promiennie.
- Mam nadzieję, że mój przełożony będzie łaskawszy i nie zwolni mnie z pracy - mówię nieco opryskliwie, nie zważając na to, że jeśli podpiszemy umowę, to on będzie współwłaścicielem tej firmy.
- Ja też mam taką nadzieję. Nie chciałbym, aby kobieta, która wyraźnie zna się na butach i torebkach, straciła z mojego powodu pracę. Tego typu umiejętności są wysoko cenione w domu mody, jak sądzę... - mówi sarkastycznie. Dupek! - Jednakże, gdyby pani szef okazał się być jakimś megalomańskim prezesem i wyrzucił panią za ten uroczy incydent, proszę być pewną, że zrobię wszystko, aby podjęła pani pracę dla mnie. Wtedy zaprosiłbym panią do mojego gabinetu i z miłą chęcią przełożył przez kolano.- O cholera! Co za palant! On jest bardziej niepoprawny niż Jimmi ! W co on gra...?
- A wiec z przykrością stwierdzam, że żałuję, że nie jest pan moim szefem. - odpowiadam w podobnym stylu. Sądzę, że pan Wada spodziewał się zupełnie innej odpowiedzi. Po jego minie wnioskuję, że ta podoba mu się dużo bardziej, niż zgryźliwość, na którą czekał. Jeden jeden panie Wade !- Napije się pan kawy, proszę pana? - przekierowuję rozmowę na inny temat.
- Jeśli to nie będzie kłopot... - posyła mi czarujący uśmiech.
- Będzie, ponieważ będę musiała zostawić pana na chwilę samego, co jednocześnie będzie kolidowało z zakresem moich obowiązków. Nie uwierzy pan, ale w mojej umowie nie ma najmniejszej nawet wzmianki na temat kawy. - mówię z ironią.
- Zatem proszę zostać ze mną i przekazać innej osobie przygotowanie kawy.
- Panie Wade, niestety jestem w tej firmie wyłącznie mało znaczącą jednostką i nie sądzę, żeby ktokolwiek zechciał wypełnić moje polecenie. - przysiadam na stole, eksponując długie nogi. - Poza tym, chciałabym, aby spróbował pan tego, co ja mam do zaoferowania.
Spoglądam na niego z dziwną wyższością, mimo że to on jest bogatym prezesem. Flirtuję z mężczyzną, który niebawem zostanie współwłaścicielem i współszefem. I jemu wyraźnie się to podoba, ponieważ nie potrafi oderwać ode mnie wzroku. Patrzy z taką namiętnością i pożądaniem, że zrobiłam się wilgotna. Mam ochotę pocałować go, albo chociaż dotknąć. Moja pewność siebie chyba wróciła, więc najwyższa pora, żeby się ewakuować.
- To ja pójdę po tą kawę. - podnoszę się i wychodzę.
Och, Drżą mi ręce. Usta. Boże, cała się trzęsę jak galaretka. Mam nadzieję, że nie dałam tego po sobie poznać... Nawet nie zapytałam jaką kawę pije ten cały Wade, więc przygotowuję taką jaką ja lubię najbardziej. Może mamy takie samo zamiłowanie do latte. Napełniam filiżankę do połowy, wypełniając resztę pianą. Będzie łatwiej mi ją donieść w moich trzęsących rękach.
Ponownie staję przed nim i ponownie spoglądam na jego piękną twarz. Jest taki seksowny, taki... Cholera, taki jak nikt inny wcześniej. Bo się uśmiecha, bo w jego oczach tańczą zmysłowe iskierki, bo ma takie ładne usta. Och!
- Kawa. - mówię tytułem wyjaśnienia... Jak jakaś blondynka. Nie kurwa, herbata z pianą na pół kubka ! Gdzie moja wrodzona inteligencja ?
- Dziękuję panno Law. Mam nadzieję, że warto było na panią czekać.
- Na mnie zawsze warto czekać, panie Wade. - uśmiecham się uprzejmie. Gdzie ten Jimmi! Czy on specjalnie się nie spieszy? Przecież nie mogę dłużej flirtować z tym facetem, bo co on sobie o nas pomyśli ? To znaczy wiem, co sobie pomyśli, ale to wcale nie postawi nas w dobrym świetle. Szybko opracowuję w głowie inną taktykę.
- Zapoznał się pan z ofertą jaką przygotowała dla pana nasza firma ? - tym razem staram się wykazać zainteresowaniem o losy Benso House i dzięki temu przesuwam rozmowę na inne tory.
- W rzeczy samej, Panno Law. W przeciwnym razie nie byłoby mnie tutaj.
To logiczne... jednak nie dla mnie, nie dzisiaj i nie przy tym mężczyźnie.
- Czy to oznacza, że niebawem zostanie pan współwłaścicielem i tym samym moim szefem? - mówię głosem pełnym napięcia. Wtedy będziemy widywać się częściej. Nie wiem dlaczego, ale pragnę tego całą sobą.
- Niestety państwa oferta nie przekonała mnie, właśnie dlatego tutaj jestem. Chciałem sprawdzić co jeszcze mają państwo do zaoferowania. - bierze kolejny łyk kawy. Chyba mu smakuje ! - Im dłużej tutaj jestem, tym bardziej utwierdza mnie pani w przekonaniu, że chciałbym zostać właścicielem aktywów państwa firmy.
- Ja ? - pytam niemal szeptem.
- Owszem. Chciałbym codziennie dostawać taką pyszną kawę. W moim gabinecie. - dodaje szeptem, przybliżając usta w moją stronę. Odruchowo wyciągam w jego stronę dłoń i kciukiem wycieram pozostałości piany na jego ustach. Dopiero gdy uświadamiam sobie, co zrobiłam zastygam w bezruchu, chcąc odsunąć dłoń, którą on niespodziewanie chwyta i całuje. Oboje jesteśmy zaskoczeni. Oskar wygląda na równie zakłopotanego jak ja,a mi serce wali mi jak oszalałe.
Natychmiast łapię dystans. Usadawiam się wygodnie na krześle, opierając łokcie o boczne oparcia. Tu będą bardziej bezpieczne.
- To niedorzeczne... Kupować firmę dla kawy... - udaje oburzenie.
- Skoro to jedyny sposób. Proszę uwierzyć, że jestem do tego zdolny. - Jego spojrzenie jednoznacznie daje mi do zrozumienia, że jest do tego zdolny !
- Nie wątpię. A może tu nie chodzi o kawę, tylko prelekcję na temat dyscypliny w pańskim gabinecie ? - pytam zaciekawiona. I co teraz panie Wade ?
- Przyjemne z pożytecznym, panno Law.. - mówi pewnie.
- Panie Wade... - rozpoczynam, i nie kończę bo jak na złości do sali wchodzi Jimmi z dokumentami. Dlaczego akurat teraz ?
- Mam nadzieję, że moja chluba i ulubienica miło wypełniła panu czas oczekiwań.
Chluba i ulubienica... o proszę awansowałam. Jestem kimś więcej niż jego asystentką od cyferek... Teraz jestem chlubą.
- W rzeczy samej. - mówi życzliwie i nie dodaje nic więcej. Czuję niedosyt! Sądziłam, że jakoś to skomentuje. Powie, że świetnie się ze mną rozmawia... Albo, że jestem czarującą kobietą. Mądrą i uroczą. Dlaczego tak mało o mnie !? - Czy to umowa ? - pyta rzeczowo.
A więc proszę. Zamienia się w prawdziwego prezesa... Pan formalny. Pan seksowny ! Kiedy zakłada czarne okulary i przeskakuje wzrokiem po tych wszystkich cyferkach jest tak niesamowicie... zakazany ! Nieskazitelny pan prezes, w białej koszuli, w perfekcyjnie zawiązanym krawacie, drogich Ray Banach, ze złotym zegarkiem na lewej ręce. Całość wygląda jak wycięta z magazynu o dżentelmenach. Od czasu do czasu spogląda na mnie spod okularów. Ha! Na mnie! Nie na Jimmiego, prezesa Benso House, tylko na asystentkę prezesa.
- Panno Law, co pani sądzi o ofercie, którą mi państwo proponują ? - wyrywa mnie z rozmyśleń o jego cudownym wszystkim...
- Eee, słucham ? - pytam zszokowana.
- Zapytałem co sądzi pani o państwa ofercie. - powtarza pytanie.
Czuję, że Jimmi gestami chce mi coś przekazać. Czuję jak szturcha mnie pod stołem, zaciskając rękę na moim udzie. Opuszczam wzrok na kserokopię dokumentów i niepostrzeżenie zsuwam jego dłoń z moich nóg, udając że intensywnie myślę.
- Uważam, że nasza oferta jest dosyć... dobra, choć przypuszczam, że ma pan mnóstwo innych, równie korzystnych... Te wszystkie zestawienia - wskazuję palcem - to tylko cyfry i tak naprawdę nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy za miesiąc... rok, będą wyglądały podobnie do tego co przedstawiamy na chwilę obecną. Myślę, że po naszej stronie stoi fakt, że branża odzieżowa zawsze znajdzie nabywców. Od nas i naszych projektantów zależy, jak dużo ich będzie. - mówię ogółem wprowadzenia i widzę, że Oskar siedzi wyraźnie zadowolony i zaintrygowany. Nareszcie powiedziałam coś mądrego... - Panie Wade, jeśli byłabym na pana miejscu, to przed podpisaniem umowy, zrobiłabym mały rekonesans po szwalniach oraz salonach. Dzięki temu, mógłby pan sprawdzić czy przedstawione prognozy zysków są realne w realizacji.
- Słuszna uwaga, panno Law. Podpiszę tę umowę, dopiero wtedy, gdy zrobimy objazd po szwalniach i sklepach. - mówi rzeczowo, nie spuszczając ze mnie wzroku - Panie Benso, proszę o oddelegowanie pańskiej asystentki. Chciałbym jak najszybciej zapoznać się z tym co mają mi państwo do zaoferowania poza siedzibą firmy.
Jimii wgapia się we mnie, wyraźnie wkurzony. Nie wiem o co mu chodzi. O moją odpowiedź, czy reakcje pana Wade'a? Przecież zachowałam się profesjonalnie! Gdybym powiedziała, że przedstawiamy mu ofertę nie do odrzucenia, od razu pomyślałby, że coś jest nie tak... Bo kto mądry z własnej woli inwestuje własną gotówkę w upadający dom mody, sądząc że przyniesie mu to niewyobrażalny zysk zaraz po zainwestowaniu! Ale zaraz, zaraz czy on powiedział: proszę o oddelegowanie asystentki ? O cholera ! Wyjazd służbowy? To nie mieści się w zakresie moich obowiązków! Przecież ja nie mogę z nim zostać sam na sam. Nie potrafię się opanować w biurze, a co dopiero mówić o jakimś innym miejscu.
- Oczywiście panie Wade. Przekażę Alice wszystkie potrzebne dokumenty i wydam upoważnienia.
- A więc panno Law, proszę dopasować torebki do butów, spakować bagaż i oczekiwać na mój telefon. - Podnosi się, podaje rękę najpierw mi, później Jimmiemu, który wparuje się w niego z czym ? Pogardą ? Zazdrością ? Wade odwzajemnia się takim samym spojrzeniem. Nawet spoglądając na mnie go nie zmienia. Zabiera dokumenty i wychodzi... Tak po prostu, jak na megalomańskiego prezesa przystało. Zaraz za drzwiami czekają członkowie jego ochrony, którzy prowadzą go do windy. I to by było na tyle... Patrzę na Jimmiego, a on na mnie. Nic nie mówimy. Jestem w szoku, a on nie wiem w czym, ale nie wygląda dobrze. Ale bardziej martwi mnie to, że będę musiała po raz kolejny stawić czoła temu ważnemu prezesowi, który podobnie jak ja, nie potrafi trzymać rąk przy sobie, co udowodnił nieoczekiwany pocałunek w gabinecie! Czuję, że grunt pod moimi właśnie nogami się osuwa.
- Do mojego gabinetu ! - warczy mój szef, co zdecydowanie nie wróży nic dobrego. Widać taki już jest ten dzień. Dziś już raczej nic dobrego mnie nie spotka

InwestorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz