Rozdział 2

55.6K 1.7K 57
                                        

Dostałam reprymendę... No wiecie co ? Już drugą w ciągu dnia, a jest dopiero czternasta. Dzisiejsze motto brzmi: byle do jutra. Tylko czy warto czekać na jutro? Czy on jest wart czekania? Wstukuję w międzyczasie w przeglądarce hasło Wade. Jak na zawołanie wyskakuje strona „Wade Exclussiv". Aż boję się ją otworzyć. Wydaje mi się, że dziś miałam przyjemność zobaczyć pana Wade'a w najlepszym wydaniu. Zresztą zdjęcia które znajduję, zdecydowanie to potwierdzają... i nie tylko to. Z przykrością stwierdzam, że pan Wade jest miłośnikiem pięknych kobiet i chętnie fotografuje się w ich towarzystwie. Po ilości wyszukanych fotografii stwierdzam, że na każdym z nich jest z inną, równie atrakcyjną kobietą. Nie jestem więc jedyną, która mogłaby stracić dla niego głowę. Mogłaby... ale nie straci. Będę tym wyjątkiem - staram się do tego przekonać, mimo że na myśl o nim, mam gęsią skórkę. Jestem elegancką kobietą robiącą karierę w wielkim mieście. Czekam na księcia z bajki z pełnym sercem, a nie portfelem. Czy tak trudno zrozumieć, że my kobiety pragniemy być kochane? A tymczasem zjawia się ważny prezes, który uśmiecha się bezczelnie i spojrzeniem zaprasza do łóżka. Och ? A gdzie czas na pierwsze randki ( tak, to dziecinne, ale romantyczne i urocze, przecież bezwarunkowo to kochamy!) ? Wspólne spacery, śniadania, zakupy, wyjazdy. A propos wyjazdy... Co z nim ?
- Tutaj jest plan wyjazdu. Wszystkie szwalnie i sklepy, które musicie odwiedzić. - sterta kartek ląduje na moim biurku.
- Zwariowałeś? Doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny. - mówię ironicznie. Dwanaście różnych miejsc oddalonych od siebie o kilkaset kilometrów.
- Pięć dni i ani minuty dłużej. Zrobisz wszystko, żeby ta umowa została podpisana pod koniec następnego tygodnia. - cóż za stanowczość pobrzmiewa w jego głosie. - I proszę cię, wróć stamtąd w jednym kawałku... Potrzebuję cię. - a to mi dopiero nowina. Potrzebuje... Nie może być inaczej. Raporty i wyliczenia nie zrobią się same. - Będę do Ciebie dzwonił. Codziennie. - to zakrawa o mobbing.
- Nie jestem dzieckiem. - mówię. Bo właściwie nie jestem. Tak naprawdę śmiało mogę powiedzieć, że już jestem dorosła. Bynajmniej mam dowód osobisty. Czy to wystarczające potwierdzenie tego, że mam ukończone osiemnaście lat? Powiedzieć mu o tym, czy się domyśli ?
- Ufam, że w związku z tym, jesteś także rozsądna.
- Panie prezesie, czy kiedykolwiek pana zawiodłam ? - uśmiecham się słodko.
- Do tej pory nie mam zastrzeżeń do pani pracy. Oby tak dalej. - mówi tematem pożegnania, kierując się w stronę wyjścia. - Wade skontaktuje się z tobą osobiście. - dodaje, po czym zamyka za sobą drzwi. Super... Robię dobrą minę do złej gry, bo co ja jestem specjalistą od czarnej roboty czy jak ? W ogóle gdzie Ci ludzie mają dobre maniery ? Może wypadałoby powiedzieć „do widzenia", głupie „cześć", albo chociaż „spierdalaj", wiedziałabym co jest grane.
O piątej wychodzę do domu. Muszę się spakować. Potrzebne mi będą co najmniej dwie torebki i kilka par butów ( nie wiadomo co się przyda), sukienka koktajlowa, wieczorowa, bielizna od Victorii Secret, pończochy... No i oczywiście płaszcz. Kosmetyki ! I worek, żeby to wszystko upchnąć. To jest niesprawiedliwe, że mężczyźni z reguły mają mniejszy kłopot z doborem ubrań. Garnitur, koszula, jakiś krawat, ewentualnie dwa, a kobieta...!
Idąc przez New Bond Street, nie potrafię nie zahaczyć o butik Chanel. Oglądam z zainteresowaniem płaszcze z najnowszej kolekcji. Są piękne, Haute Couture w pełnej krasie. Z całych sił staram się wmawiać sobie, że nie potrzebuję kolejnego płaszcza, ale nie mogę się oprzeć. Zabieram ze sobą dwa wieszaki do przymierzalni. Jeśli nie kupię, to chociaż przymierzę. Zdejmuję swój płaszcz, żeby założyć ten od Chanel, gdy nagle rozlega się dźwięk telefonu. Odbieram, nie patrząc nawet na wyświetlacz. O tej porze może dzwonić do mnie albo mama, albo Jimmi, wiec bez wahania rzucam:
- Cześć. - po czym przytrzymuję telefon ramieniem - Zapinam guziki - mówię entuzjastycznie, widząc w lusterku pięknie skrojony płaszcz. - Daj mi chwilę.
- Znowu każe pani na siebie czekać...
O cholera! Aż podskakuję. To nie matka! Odrywam wyświetlacz od ucha i widzę nieznajomy numer telefonu. Jasny gwint! I nagle uzmysławiam sobie, że Wade miał się ze mną skontaktować w sprawie wyjazdu. Moją twarz oblewa rumieniec. Po raz kolejny daje się poznać z fatalnej strony. I co on sobie o mnie pomyśli?
- To pan, panie Wade - mówię już dużo poważniej - Przepraszam, myślałam, że to ktoś...inny... - tłumaczę się. - Właśnie przymierzam płaszcz i ...
- Rozumiem. Mam nadzieję, że go pani kupi.
- Dlaczego ? - pytam szczerze zaintrygowana.
- Bo aż ręce mnie świerzbią, żeby go rozpiąć...
- Doprawdy ? - pytam oburzona! Znamy się zaledwie od pięciu minut, a on zachowuje się jak totalny dupek. Czy to, że zaliczyłam dziś kilka gaf i pracuję w domu mody, oznacza, że mam na czole napisane „przeleć mnie na pierwszej randce"? Czy on ma o mnie właśnie takie zdanie ? Dlaczego czuję się przy nim głupia i tania...?
- O tak. - mówi chrapliwym głosem. Wyczuwa odrobinę... no właśnie, czego ? Drwiny, śmiechu ? - Ale do rzeczy, najpierw praca, potem przyjemności.
- W naszym przypadku ograniczyłabym się wyłącznie do pracy, panie Wade. - pozwalam sobie na śmiałe sprostowanie, mimo że dodaję to niechętnie, mając nadzieję, że podczas tych pięciu dni, uda mi się miło spędzić czas z kulturalnym inwestorem, a nie totalnym dupkiem!
- Proszę mi powiedzieć, gdzie po panią jutro przyjechać ? - odpowiada, zupełnie pomijając moją uwagę. On rzeczywiście sądzi, że przez łóżko, będę starała się załatwić podpisanie tego cholernego kontraktu.
- Już jutro ? - aż niedowierzam w to co słyszę.
- Jutro. Proszę mi wybaczyć, ale bardzo się niecierpliwię. - Tak widziałam, dopowiadam to w myślach. To niestety oznacza, że nie będę mieć nawet chwili, żeby ochłonąć po dzisiejszym spotkaniu.
- Pod firmę, w końcu to wyjazd służbowy, prawda ? - staram utrzymać się dystans.
- Sądziłem, że będzie wygodniej jeśli przyjadę po panią pod mieszkanie. Piąta rano to dobra godzina na poranny jogging w dresie, a nie przebieżkę z walizkami pełnymi butów i torebek.- wcina sardonicznie, ponownie wypominając mi poranną wpadkę.
- Według planu, który otrzymałam, powinniśmy się spotkać pod firmą o dziesiątej.
- Według mojego planu to o pięć godzin za późno.
- Ale... - staram się w jakiś sposób wyegzekwować swoje rację, ale brakuje mi argumentów, poza tym ta rozmowa trwa już tak długo, że aż się gotuję w tym cholernym płaszczu.
- Nie chcę słyszeć żadnego ale... została pani oddelegowana, więc bardzo proszę wypełniać moje polecenia. W ciągu najbliższych pięciu dni jest pani do mojej dyspozycji i dlatego proszę mi się nie przeciwstawiać i robić to co każę, dobrze ? - mówi wzburzonym głosem, czym wprawia mnie w zakłopotanie.
- Dobrze, proszę po mnie przyjechać do rezydencji Wschodnio- Zachodniej przy alei Lincolna. - mówię drżącym głosem. Oberwało mi się, a ja nawet nie wiem za co. - Mam nadzieję, że to nie będzie dla pana kłopot.
- Nie będzie, do zobaczenia. - a później słyszę tylko dźwięk odkładanej słuchawki. Czuję się zażenowana i wystraszona. Ten mężczyzna nie jest wcale idealny. Ma swoje drugie, gorsze oblicze, które właśnie pokazał.
Ta rozmowa sprawiła, że przeszła mi ochota na zakupy. Zostawiam płaszcz. Nie kupię go. Nie dam mu tej satysfakcji, mimo że na pewno żartował, kiedy mówił o rozpinaniu... Czy nie?
Szybko podążam do mieszkania. Jest już po szóstej. Muszę się ogarnąć, a później spakować. Po drodze obmyślam, co mogłoby mi się przydać i dochodzę do wniosku, że nie mam pojęcia. Pierwszy raz zostaję postawiona w takiej sytuacji. Właśnie ! To jest bardzo dobrze powiedziane: postawiona, bo czy ktoś mnie zapytał o zdanie? Co to jest moja firma ? To Jimii powinien się martwić, na których guzikach pan Wade ma ochotę położyć swoje paluszki.
Kiedy otwieram drzwi do mieszkania, zegarek pokazuje dokładnie szóstą czterdzieści trzy, a to oznacza, że powrót do domu zajął mi dużo czasu, którego nie mam. Powinnam wcześniej położyć się spać, skoro jutro obowiązkowo muszę zerwać się wcześnie rano. A nie daj Boże, żeby ktoś na mnie czekał... Rozbieram się i nalewam sobie kieliszek wina. Chyba należy mi się po tak ciężkim dniu. Zabieram go ze sobą do łazienki, nalewam wodę do wanny i zanurzam w lawendowej pianie. Czuję, że moje ciało w końcu się odpręża. O tak, to zdecydowanie nie był łatwy dzień.
Najpierw spóźnienie, później poznanie pana ważnego... Czy uda mi się w ciągu tego wyjazdu odkryć jaki on naprawdę jest ? Do tej pory, sprawiał wrażenie bogatego, odrobinę nadętego i bardzo pewnego siebie. Nadal moją twarz zalewa rumieniec na myśl o guzikach i dyscyplinie... Powinnam odczytać to jako aluzję i z góry przesądzać, że chodzi mu wyłącznie o seks, a nie biznes? Leżę w wannie dobrą godzinę i rozmyślam o nim. Nie dochodzę do żadnego wniosku - człowiek zagadka - a czasu mam coraz mniej.
Do godziny jedenastej udaje mi się spakować najpotrzebniejsze rzeczy w walizkę. Jedną walizkę. Nadal nie mogę uwierzyć, że mi się to udało. Przygotowuję ubrania na jutro rozkloszowaną spódnicę i koszulę w kratkę, czyli out fit elegancko, ale na luzie. Później w końcu kładę się spać. Nie wyobrażam sobie jutrzejszej pobudki, nie wyobrażam sobie dzisiejszej nocy, ponieważ tak bardzo stresuję się tym wyjazdem. Tak bardzo, że zasypiam w najmniej oczekiwanym momencie, wykończona rozmyślaniem o dzisiejszym dniu.
Budzi mnie dzwonek do drzwi. Patrzę na zegarek, druga jak w morę strzelił. Budzik powinien zadzwonić za co najmniej dwie godziny! Przecieram zaspane oczy. Dzwonienie ustaje. Mam paranoje, albo omamy słuchowe... Nie mam, dzwoni ponownie. Wstaje niechętnie i zakładam na krótką koszulę nocną, równie krótki, czarny szlafrok w słoneczniki. Kto do cholery dobija się do mnie o tej porze ? Gdy otwieram drzwi, moim oczom ukazuje się on- Wade - seksowny, z roztarganymi włosami, w rozpiętym płaszczu. W ręce trzyma tacę z jedzeniem? O kurwa...
- Nie mamy zegarka w domu? - pytam poirytowana.
- Na przeprosiny nigdy nie jest za późno. - uśmiecha się niepewnie.
- Raczej za wcześnie - opowiadam pod nosem, udając nieco naburmuszoną. W głębi serca czuję przyjemne ciepło i cieszę się, że mam na sobie taki ładny jedwabny szlafrok. Jestem zawstydzona, zaskoczona, oczarowana i mam ochotę rzucić mu się na szyję. Te myśli sprawiają, że na mojej twarzy pojawia się nieśmiały uśmiech. - No dobrze, zjedzmy to śniadanie. Mam nadzieję, że przyniosłeś kakao.
- Przepraszam, sądziłem, że duże dziewczynki piją kawę. - udaje zasmuconego.
- Racja, bez kofeiny raczej się nie obędzie. Zapraszam.
Nagle czuję się bardzo pobudzona świadomością, że w moim mieszkaniu jest pan Wade we własnej osobie. Wpada do mnie jak gdyby nigdy nic w środku nocy, a ja mam na sobie krótki szlafrok. Czuję jego samcze spojrzenie na moim ciele. Wiem, że ma ochotę rzucić się na mnie i wziąć w posiadanie moje ciało. Jestem tego pewna i ta świadomość bardzo mnie podnieca. Siadamy przy stole, wpatrując się w siebie.
- Jesteś milcząca. - zauważa.
- Niemożliwe, przecież codziennie prowadzę ożywione konwersacje o godzinie drugiej w nocy.
- Zbyt często czynisz zgryźliwe uwagi. To zupełnie nie pasuje do takiej słodkiej dziewczynki.
- Nie jestem słodką dziewczynką. - ripostuję natychmiast. Oscar wstaje, pochyla się nad stołem opierając ręce na blacie i przybliża swoją twarz, patrząc mi głęboko w oczy. Nieruchomieję, gdy uświadamiam sobie, że dzieli nas dosłownie kilka centymetrów. Czuję się odurzona jego delikatnym zapachem perfum oraz głębokim spojrzeniem.
- Masz rację, nie jesteś dziewczynką. Jesteś kobietą. Najsłodszą jaką kiedykolwiek było mi dane spotkać...
- Nie znasz mnie. - wypowiadam te słowa niemal szeptem, opuszczając nieśmiało wzrok na stół. Natychmiast chwyta mój podbródek i zmusza do ponownego kontaktu naszych spojrzeń.
- Pragnę poznać.
Przestaje oddychać. Jestem w szoku, oszołomiona i podniecona jak diabli, a on jak gdyby nigdy nic, podnosi się z gracją i ściąga płaszcz. Robię głęboki wdech, starając się nie dać po sobie poznać jak bardzo działają na mnie jego słowa. Podnoszę się z krzesła, czując, że moją twarz nadal oblewa rumieniec. Staję pewnie, jak prawdziwa dama.
- Oscarze, być może cię to zaskoczy, ale zazwyczaj śniadanie jadam odrobinę później, a w tym momencie marzę o tym, żeby pójść do łóżka...
- Ja też o tym marzę. - posyła do mnie lubieżny uśmiech.
- To nie miało tak zabrzmieć! - wściekam się za to dwuznaczne przejęzyczenie- Chodziło mi raczej o stwierdzenie pójść do łóżka w znaczeniu spać, a nie...
- A nie co ?
Cholerny dupek! Robi to specjalnie. Chce mnie pogrążyć, bardziej niż sama się pogrążyłam. A przecież chciałam dobrze.
- A nie pieprzyć się, zadowolony ?! To chciałeś usłyszeć?! - odwracam się, nie zwracając uwagi na jego reakcję. Idę prosto do sypialni. Nie będę dalej prowadzić tej dyskusji, bo czego bym nie powiedziała, to i tak wszystko jednoznacznie sprowadza się do łóżka. Nic nie poradzę, że ten mężczyzna tak bardzo na mnie działa! Mój wewnętrzny głos podpowiada mi, żebym przestała z tym walczyć. On jest zniewalająco przystojny i zdaje się, że to prędko się nie zmieni.
W sypialni ściągam szlafrok i zostaję w samej jedwabnej halce. Jestem jeszcze bardziej rozebrana, ale w tym akurat momencie mam to gdzieś. Skoro on może ze mną pogrywać, to ja z nim też. Ten kij ma dwa końce. Oscar staje w drzwiach i uważnie mnie obserwuje, kiedy pochylam się nad łożem i poprawiam pościel. Nie czuję się ani trochę skrępowana, mając świadomość, że prawie widać mi tyłek. Ot co, niech sobie popatrzy i marzy, żeby dotknąć.
- Fiu, fiu. Ładne nogi. - mówi, a ja wyczuwam w jego głosie podziw i ekscytację.
- Dziękuję.
- Tylko tyle? Żadnej zgryźliwości?
Piorunuję go wzrokiem, a on podnosi ręce w geście kapitulacji. Chyba zauważył, że jestem wściekła i już nic więcej nie ugra, mimo że się uśmiecha. Czy to jest sposób na niego ? Nie wdawać się w zbędne dyskusje ?
- Powinniśmy położyć się spać. Jutro oboje będziemy nieprzytomni, a ty nie powinieneś prowadzić w takim stanie. - przemawia mój rozsądek.
- Proszę się tym nie martwić panno Law.
- Martwię się... Na przykład o siebie. Wyłącznie o siebie..
- Ała - chwyta się za serce - To bolało. Rani mnie pani, panno Law. - marszczy czoło z udawanym cierpieniem.- A tak w ogóle, to nie przejmuj się, ze mną jesteś bezpieczna... To znaczy na razie. - ponownie wyczuwam ten specyficzny ton głosu. Ten, który brzmi jak zaproszenie do lóżka. Co ma znaczyć to „na razie" ?
Staje naprzeciwko niego w delikatnym rozkroku i kładę ręce na biodrach.
- Jesteś bardzo pewny siebie. - mówię arogancko, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. To jest święta wojna i to nie ja ją rozpoczęłam. Bez wątpienia jest to dziecinne.
- Ja po prostu wiem czego chcę i zawsze to dostaję, panno Law. - robi krok do przodu i dzieli nas już tylko metr. Mam ochotę uciec... zostać. Nie wiem. To takie deprymujące, że nie wiem czego chcę. On jest uzależniający. Z minuty na minutę pragnę go coraz bardziej, mimo tego, że jestem pewna, że takich jak ja, miał już na pęczki. Nie jestem pierwszą kobietą, która rozpływa się na jego widok, w końcu to bardzo przystojny mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany i ma w sobie coś tajemniczego. Jego spojrzenie sprawia, że nie potrafię się ruszyć, podczas gdy on robi kolejny krok i stoi tuż przy mnie. Unosi prawą dłoń i gładzi nią policzek. Ani drgnę. Zachowuję kamienny wyraz twarzy, co go wyraźnie dezorientuje. Robi głęboki wdech i zamyka na chwilę oczy, jak gdyby potrzebował chwili na zastanowienie. Później powoli przybliża swoje usta, wplatając jedną rękę w moje włosy, a drugą kładzie na talii i powoli zsuwa ją na biodro. Stoimy tak blisko siebie, że stykamy się ciałami. Jego wargi w końcu odnajduję moje. Wstrząsa mną przyjemny dreszcz i wiem, że on to poczuł, ponieważ czuję jego uśmiech na moich ustach, kiedy nadal niespiesznie mnie całuje i wsuwa mi do ust swój chłodny język. Z mojego gardła wyrywa się cichy jęk, który napędza go jeszcze bardziej i sprawia, że całuje mnie jeszcze intensywniej. Ta chwila, choć nie trwa długo, jest dla mnie wiecznością. Jakby czas się zatrzymał w miejscu i za wszelką cenę nie chciał ruszyć. W końcu odrywam się od niego. Ja od niego, a nie on ode mnie... Biorę głęboki oddech, który przywraca mój zdrowy rozsądek. Jeśli Jimmi się o tym dowie, to z całą pewnością stracę pracę. Poza tym flirtowanie z potencjalnym inwestorem, to nikczemność postępowania.
- Potrzebuję wziąć zimny prysznic, w przeciwnym razie za chwilę wydarzy się coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. - mówię nadal oszołomiona jego pocałunkiem. Patrzę przed siebie, bo nie potrafię spojrzeć mu w oczy. To co się wydarzyło kompletnie wyprowadziło mnie z równowagi. - Możesz sobie pójść lub położyć się spać. Jak wolisz. - kieruję się w stronę drzwi - Zawsze śpię po lewej stronie łóżka. - dodaję, po czym pędzę szybko do łazienki, zanim się rozmyślę. Staję pod prysznicem, a strumień zimnej wody zalewa moje płonące ciało. Dzięki Bogu, mój rozsądek wrócił bardzo szybko, w przeciwnym razie, leżałabym teraz na nim naga. Och, nie myśl o tym.. O wszystkim tylko nie o tym - powtarzam sobie w myślach.
Cholera, co ja najlepszego zrobiłam? Co on najlepszego zrobił ?! Kiedy wchodzę do sypialni, on smacznie śpi. Nie poszedł sobie. Sądziłam, że tak właśnie zrobi. No cóż, została mi jeszcze godzina snu. Nakrywam go kocem, a sama wślizguję się pod chłodną pościel i przykładam głowę do poduszki. Jeśli po tym wszystkim usnę, to będzie cud. Świadomość, że on jest tak blisko, nadal mnie rozpala mimo, że dopiero co wylałam na siebie dwa wiadra zimnej wody i mam wilgotne włosy. Staram się nie wiercić, żeby go nie obudzić. Odwracam się do niego plecami, żeby choć przez chwilę o nim nie myśleć. Czuję, że materac delikatnie opada niżej, kiedy jego ciało przybliża się do mojego. Zastygam nieruchoma.
- Przepraszam. - szepcze i otula mocno ramieniem.
Odpływam w spokojny sen, czując się przy nim bezpiecznie. Tak, bezpiecznie.

InwestorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz