Tom II Rozdział 4 - Anioł otchłani

98 7 0
                                    

Kocham, kocham... Jest to kula u nogi, razem z nim idę na dno, lecz ja tę kulę kocham i żyć bez niej nie mogę.Antoni Czechow, Wiśniowy Sad

Dziewczynka weszła chwilę przed tym, jak Karan miała zamykać sklep.

– Proszę pani, zostały jeszcze jakieś mufinki? – zapytało słodkie dziecko o okrągłej twarzyczce; prawdopodobnie nie miało jeszcze nawet dziesięciu lat.

– Serowych już nie ma, ale jeśli wolisz te z rodzynkami, to jeszcze jedna została.

– To ja poproszę.

– Dobrze, Riri. Tylko chwilkę – Karan podniosła babeczkę z tacy i włożyła do torby z dwoma pączkami.

– Pączki masz gratis.

– Dziękuję pani – Riri rzuciła w dłoń Karan kilka drobnych monet. Pewnie ściskała je mocno przez całą drogę, bo utrzymywały jeszcze ciepło ludzkiego ciała, nawet, jeśli nie płynęła w nich krew.

Riri spojrzała do torby, a jej twarz rozjaśniała się coraz bardziej, im dłużej wpatrywała się w dwa wielkie pączki w środku.

– Jesteś jednym z moich stałych klientów, Riri. Następnym razem upiekę trochę więcej serowych mufinek, specjalnie dla ciebie.

– Pani nie przestanie prowadzić tego sklepu, prawda? – Riri uniosła główkę znad torby, pytając Karan z ponurą miną.

– Nigdy w życiu. Skąd ten pomysł?

– Mama powiedziała, że może pani zamknąć. Ale cieszę się, że pani tego nie zrobi – uśmiech ulgi pojawił się na jej twarzy. Karan przykucnęła i objęła dziewczynkę.

– Dziękuję, że się o mnie martwisz, Riri.

Jej miękkie ciało, ciepła obecność... Była taka malutka, a już zapewniała Karan o swojej odwadze.

– I mama, i tata się martwili – powiedziała. – Mówili: „Co jeśli już nie będziemy mogli kupować w tej piekarni"? Bo wie pani, ciastkarnia naprzeciwko stacji jest okropna i wszystko tam mają drogie, i obsługa jest niemiła – powiedziała z irytacją.

– Tak?

– Tak. A któregoś dnia było pełno białych ciast na wystawie i jeden wyglądał jak zamek. A ja i Ei... a, zna pani Ei?

– Nie, nie znam.

– To moja przyjaciółka. Umie dmuchać naprawdę duże bańki. Więc ja i Ei patrzyłyśmy na nie, bo były śliczne.

– Oglądałyście przez witrynę?

– Ehe. A staruszek ze sklepu zaczął na nas krzyczeć. Powiedział, żebyśmy nie dotykały szyby brudnymi rękoma. Ale my tylko patrzyłyśmy. Nawet nie zbliżyłyśmy się do szyby. – opowiedziała Riri.

– To okropne.

– No i Ei odpyskowała mu, że jest starą, głupią sknerą, a ja, że jest głupim, starym łysolem. I potem obie zwiałyśmy.

Karan wybuchła śmiechem. Minęło trochę czasu, od kiedy ostatnio śmiała się na głos. Cmoknęła Riri w policzek.

– Mogę zrobić ci na urodziny nawet coś tak wielkiego jak zamek. Riri, upiekę ci ładne, w białym kolorze ciasto.

– Naprawdę?!

– Naprawdę. Tylko upewnij się, że dla Ei też trochę zostanie.

– Dziękuję pani – powiedziała szczęśliwa. – Najbardziej lubię ciasto wiśniowe.
„Ciasto wiśniowe... Shion też je lubił".

Riri pomachała ręką i opuściła sklep. Karan wpatrywała się jeszcze, dopóki dziewczynka nie zniknęła pośród ulic, po czym opuściła zasłony. Padła na krzesło.

Po tym, jak Shion ją opuścił, zauważyła, że ciężko jest jej znieść każdy wieczór. Zachodzące słońce zamykało ją w klatce rozczarowania faktem, że jej syn nie wrócił do domu. Była tak wykończona, że nie mogła nawet ruszyć palcem.

– Shion...

Chwilami szeptem, a chwilami bezgłośnie; czasem w środku rozmowy, a czasem niemal krzykiem... Zastanawiała się ile razy wzywała jego imię.

Kiedy usłyszała, że Ministerstwo Bezpieczeństwa zabrało Shiona w sprawach rozboju i morderstw, myślała, że oszaleje.

– Proszę się przygotować na to, że prawdopodobnie już nigdy nie spotka się pani z podejrzanym.

Tamtej nocy powiadomił ją tymi słowami jeden z urzędników Ministerstwa, a Karan miała przeczucie, że jej syn może zginąć. Wiedziała lepiej niż ktokolwiek, że Shion nigdy nie wziąłby udziału w morderstwie. Ale zdawała sobie również sprawę, że desperacie krzyki matki raczej nie zrobiłyby wielkiego wrażenia na Ministerstwie. W No.6, gdzie wskaźnik zbrodni był bliski zeru, nie było systemu sądowniczego. Aresztowanie i zabranie podejrzanego do siedziby Ministerstwa oznaczało orzeczenie winy. Rozmyślanie nad tym nie było dozwolone, tak samo jak zgłaszanie sprzeciwów.

Został już przeniesiony do Zakładu Karnego. Niedługo, jako VC klasy pierwszej, miał dostać dożywocie, albo na specjalnych zasadach zostać skazany na śmierć. Słowa Ministerstwa Bezpieczeństwa nigdy nie były przejaskrawione, czy wyolbrzymione – były czystą prawdą. Zawsze tak było. Kiedy ten uniform pojawił się w jej domu po raz kolejny, Shionowi już wyznaczono wyrok. W tamtym momencie Karan doświadczyła znaczenia słowa „rozpacz". Wszystkie dźwięki z otoczenia ucichły, kolory wyblakły. Nie mogła niczego poczuć. Rozciągały się przed nią tylko ciemności. A był to atramentowoczarny mrok, który nigdy wcześniej nie ujrzał światła dnia. Czy to była właśnie beznadziejność, zwana rozpaczą?
„Straciłam wszystko".

Nagle, przez jej myśl przebiegła twarz pewnego człowieka.
„Może gdybym jego błagała o pomoc, mógłby coś zrobić?" – jednak promyczek słońca w jej sercu szybko zmalał i zniknął.
„Nie, nie ma czasu" – nie wiedziała nawet, gdzie on jest. Nie miała czasu na szukanie go i błaganie o życie swojego syna.

Nagle, zostawszy pokonana przez mdłości, Karan pożegnała się z zawartością swojego żołądka. Poczuła na sobie zimny pot. Niemal przeturlała się do piwnicy i rzuciła na łóżko Shiona. Większość jego rzeczy zabrało już Ministerstwo Bezpieczeństwa.
„Mogę po prostu umrzeć w kącie tej piwnicy i do niego dołączyć. Zamknę oczy i za nim pójdę. Od tego brutalnego życia wolę już spokojną śmierć po jakimś krótkim cierpieniu. Nie mam dość siły, by żyć sama w tych ciemnościach".

Pisk. Pisk.

Wydawało jej się, że usłyszała piszczenie. A potem, że to pewnie była tylko jej wyobraźnia. A może nie.
„To i tak nie ma znaczenia, ja już..."

Coś ugryzło ją w ucho. Przebiegł przez nie tępy ból. Podniosła się. Mała myszka biegała w kącie piwnicy.
„Co tu robi mysz?"

Przełknęła ślinę i dotknęła ucha. Odrobinka krwi została na jej palcu. Utracone Miasto może i było starszą częścią No.6, ale nadal rzadko widywano się tu inne zwierzęta niż te hodowane w domach. A zwłaszcza myszy...

– Nezumi – jej serce zabiło głośno.

Nezumi. Czy Shion nie wymruczał kilka razy tego słowa? Kiedy pił kakao, spoglądał na drzewa targane wiatrem, oglądał wieczorne niebo. Od tamtego dnia, gdy wyrzuceni z Chronosa przeprowadzili się do Utraconego Miasta – tego właśnie dnia Shion otrzymał od władz ostrzeżenie za pomoc VC, uznanego za brutalnego przestępcę w No.6. Umożliwienie i ułatwienie ucieczki VC normalnie byłoby poważnym przestępstwem, ale ze względu na młody wiek i stan emocjonalny Shiona, wypuścili go, odebrawszy mu tylko wcześniej wszelkie specjalne przywileje.

Karan z jakiegoś powodu nie czuła specjalnego przywiązania do Chronosu, ani nie uważała życia w Utraconym Mieście za uciążliwe. Mimo że inni uważali działania Shiona za pozbawione zdrowego rozsądku, ona nadal wierzyła, że jego uczucia i wartości doprowadziły go do miejsca, w którym się znalazł. Chociaż miasto propagowało wychowywanie go, jak utalentowanego dziecka, ze względu na poziom jego inteligencji, Karan w pewnym momencie zaczęła rozumieć, że gdzieś w środku jej syn stawia emocje ponad wiedzą i chce przyszłości, w której będzie mógł doświadczyć konsekwencji własnych wyborów. Zamiast tej, którą już mu obiecano. Dlatego postanowiła nie wypytywać go o ten incydent. Mimo iż raz zapytała o Nezumiego.

– To kto to jest Nezumi?

– Eh?

– To czyjeś imię, prawda? – przyszło jej to na myśl przez sposób, w jaki wymawiał to słowo. Nostalgicznie, z miłością, czasem z napięciem – chwilami nawet jakby próbował je przeciągać. Na pewno nie używałby takiego tonu, gdyby chodziło o zwykłą mysz, czy szczura.

– Ta osoba złamała ci serce?

– W życiu. O czym ty mówisz, mamo?

– Cóż, tak to brzmiało.

– Nie, absolutnie nie. Jest zupełnie inaczej.

Wtedy właśnie Shion zaczął robić się dziwnie poruszony, czerwienić się i robić rzeczy takie, jak upuszczanie łyżeczek. Tak, teraz sobie przypomniała. Nezumi...

Wstała. Bicie jej serca wróciło do normy, a jej ciało jakoś zelżało. Zaświecił w niej maleńki promyczek nadziei, choć nie miała pojęcia dlaczego. Mogła oddychać, a siła woli pomogła jej się ruszyć.

Mała myszka skuliła się obok pudełka z mąką. Nawiązała z Karan kontakt wzrokowy, obracając główką na wszystkie strony. Wypluła z pyszczka kapsułkę, po czym zniknęła na tyłach piwnicy. W kapsuli była notatka.

Powieść No. 6Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz