1&
Okapturzony szedłem ciemnymi ulicami tego cholernego miasta, oczywiście z fajką między zębami. Trujący dym pozwalał mi się w jakiś sposób odprężyć. Ale co mi z tego. Depresja i tak zostanie ze mną na zawsze. Chciałem zmian. Spróbować odpocząć, zdala od dawnego życia. Los Feliz dobijało mnie jeszcze bardziej. Gubiąc się w jego ulicach mijałem jej ulubione miejsca, restauracje, kluby, sklepy... Gdzie się nie obajrzałem widziałem jej piękny obraz. I dalej widzę. Ale tu jest mi minimalnie, lepiej. Najpierw przesniosłem się do San Frasisco, jednak nie wytrzymałem tam zbyt długo. Sam nie wiem dlaczego. Po prostu chyba zmiana nie była aż tak drastyczna, a ja właśnie takiej potrzebowałem. W końcu postanowiłem porzucić Californię, której kiedyś obiecałem się tutaj zestarzeć. Zostawić moje kochane zachodnie wybrzeże. Miałem nadzieje, że chociaż ono ze mną zostanie, że palmy na tle zachodzącego słońca będą czymś w rodzaju światła w tunelu, jednak wręcz przeciwnie. Mimo, że tak daleko od dawnego domu, wciąż widywałem tę samą plaże, na której spędziliśmy razem tyle godzin, i ten sam ocean, w którym razem przełyneliśmy tyle kilometrów. To nie tak, że chciałem o niej zapomnieć. Nigdy o niej nie zapomnę, bo jak można zapomnieć kogoś, dla kogo było się gotowym oddać życie? Nawet dalej się jest... Po San Fransisco obrałem kurs na wschód. Najpierw Chicago, potem Filadelphia, aż w końcu wylądowałem tutaj - na obrzeżach Nowego Yorku. Nie wiem czy tego szukałem, ale perspektywa życia po zupełnie drugiej stronie stanów wydawała mi się jedyną opcją. Choć było tu cholernie zimno, i musiałem zaopatrzeć się w parę sztuk nowych, a raczej pierwszych w moim życiu puchowych kurtek czułem, że po prostu innego wyjścia nie ma. I tak, odkąd opuściłem LA minęły prawie 2 lata.
Szedłem tak, mijając tysiące kałuży, odbijających światła starych, ledwo dyszących już latarni. Właśnie. Deszcz. Ten skurwiel w ostatnim czasie pojawiał się tutaj przynajmniej raz w tygoniu. Dla mnie to o raz za dużo. W Californii prawie nigdy nie padało i każdy był zadowolony. ,, To tam wracaj'' – skarciłem się w myśli. Nie powinienem narzekać. Przecież zrobiłem to z własnej woli.
Widząc stary neon sklepu monopolowego postanowiłem uzupełnić swoje zapasy. Ostatnio mój daniel's w zatrważającym tępie zaczął się kończyć. Kupiłem dwie butelki i opuściłem lokal z zamiarem udania się do domu. Dom. Jedyny prawdziwy dom jaki mam to ten w LA. California jest moim domem, więc uznajmy że zamierzałem udać się do loftu na Brooklynie, który tanio wynajął mi jakiś miły staruszek.
Szedłem główną ulicą zmierzając w kierunku jednej z linii metra. Schodziłem spokojnie w dół, kiedy zobaczyłem jak mój pociąg zamyka drzwi i odjeżdża.
Kurwa. Niby następny będzie za 10 minut, ale to 10 minut wydaje się być wiecznością, kiedy musisz czekać w tym śmierdzącym, pełnym bezdomnych i tanich dziwek tunelu. Oparłem się plecami o ścianę wzrok wbijając w zegar wiszący naprzeciw mnie. 8 minut. Oprócz mnie na peronie były jeszcze 3 osoby. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta, a raczej dziewczyna, miała może z 20 lat, nie więcej. Siedziała parę metrów ode mnie na małej ławeczce, a faceci stali nad nią co chwilę głupio się śmiejąc. Kątem oka przypatrywałem się całej sytuacji. Nagle jeden z nich położył jej rekę na kolanie, zaczynając przenosiś ją ku górze.- Zostawcie mnie! - rozległ się krzyk. Teraz już nie kryłem tego, że się im przyglądam. Po mimo jej próśb ten w ogóle nie zareagował, i chodź dziewczyna strąciła jego rękę ten z powrotem położył ją w tym samy miejscu. Jeden z nich najwyraźniej odpuścił, bo odwrócił się i gdzieś sobie poszedł. Przecież nie mogłem tam stać i się po prostu patrzeć. Świetnie. A przecież chciałem tylko w spokoju dostać się do mieszkania.
- Powiedziała, że masz ją zostawić – odparłem spokojnie, ale twardo, nie odrywając wzroku od zegaru. Typ znów nie zareagował. W oczach dziewczyny powoli zaczęly zbierać się łzy.- Jesteś głuchy? - parsknąłem trochę głośniej. Tym razem udało mi się zwrócić jego uwagę. Zaprzestał ruchów, i odwrócił się do mnie.
CZYTASZ
LET'S GET DRUNK | Jesse Rutherford (book2)
Fanfiction- Czemu nie żyjemy w świecie bezinteresowności i wzajemnej życzliwości? Czemu ludzie nie mogą pomagać sobie, od tak, po prostu? Dla samej satysfakcji z pomocy i ulżeniu drugiej osobie? - lamentowałem teatralnie, kątem oka lustrując jej powątpiewając...