6&

101 6 1
                                    

6&

Poczułem ogromny ścisk w sercu. Nie słyszałem jej imienia od cholernie długiego czasu, i już zapomniałem jak brzmi. Wspomnienia, które powoli zaczęły usuwać się w kąt, powróciły ze zdwojoną siłą ogarniając cały mój umysł. Przed oczami widziałem ją w stanie takim jaki widywałem niezwykle rzadko. Uśmichniętą i całą roześmianą.

- Wiesz.. g-gdzie ona jest? - wykrztusiłem w końcu drżącym głosem. Zach uśmiechnął się triumfalnie i założył ręce na piersi. Zaraz go zabije, przysięgam.

- To nie jest miejsce na taką rozmowę. - odparł spokojnie.

Nie wiedziałem co robić. W głowie przewijało się tysiące myśli. Wszystkie sytucje z tego wieczoru zaczęły kumulować się w jeden wielki chaos, nad którym nie potrfiłem zapanować. Za dużo nowych informacji, za dużo pytani do zadania, za dużo alkoholu. Zakręciło mi się w głowie. Podparłem się ściany żeby nie upaść, po czym osunęłem się po niej bezwiednie.

- Jesse co się dzieje? - zaniepokoiła się Vie.

Po chwili obraz zaczął mi powoli zanikać. Jak przez mgłę widziałem nachylonych nademną Zacha i Vie. Mówili coś do mnie, chyba pytali czy wszystko w porządku. Zamknąłem oczy i potem już niczego nie słyszałem.

*

Obudziłem się cały obolały w lofcie. Poniosłem ciężkie powieki i rozejrzałem się dookoła i albo oślepłem, albo po prostu w całym pokoju było cholernie ciemno.

- Nie, od trzech godzin nic.

- Cholera. Co się mogło stać..?

- Zach... nie mam pojęcia.

- Może za dużo wypił..?

- Napewno nie, wypił tylko dwa kieliszki.

Słyszałem głowy dopiegające z sąsiedniego pomieszczenia. Ostrożnie podniosłem się z łóżka próbując pohamować zawroty głowy. Doczłapałem się do drzwi i otworzyłem je, z miejsca zostając zaatakowanym oślepiającym światłem. Przymrużyłem oczy i szedłem dalej szukając źródła głosu. Stanąłem w wejściu do kuchni, opierając się o framugę.Vie siedziała na krześle barowym a Zach z założonymi na piersi rękami opierał się o blat. Oboje wpatrywali się w mało znaczące punkty, lekko zaniepokojeni, i zawzięcie pochłonięci myślami. Westchnąłem ciężko chcąc zwrócić na siebie uwagę. Oboje niemal podskoczyli ze strachu wbijając we mnie wzrok.

- Jesse? - odezwała się Vie. Jak się czujesz?

- Nie istotne. - odparłem obojętnie sięgając po paczkę papierosów leżącą na blacie. - Zach. - kiwnąłem na niego wyciągniętą przed chwilą fajką. - Mów co wiesz na temat Dev. - próbowałem brzmieć jak najbardziej stanowczo, jednak tak naprawdę z trudem powstrzymywałem łamiący się głos.

- Jesse, niedawno straciłeś przytomność... może to nie najlepsza p...

- To zajebiście idealna pora. - przerwałem mu.

Zach westchnął ciężko przecierając twarz dłońmi. Wpatrywałem się w niego wyczekująco. Próbowałem to ukryć, ale tak naprawdę cholernie bałem się tego co zaraz powie.

- Żyje. - doparł w końcu, a ja poczułem delikatne ciepło napływające do mojego serca.

Mimowolnie uśmiechnąłem się lekko czując cholerną ulgę, jednak Zach ani Vie nie wyglądali na zadowolonych. Czy oni są nie normalni?

- Co... o co wam chodzi? Przecież to chyba najlepsza rzecz jaką mogłes teraz powiedzieć!
Devon żyje, jest gdzieś i czeka na mnie, a ja zrobię wszystko żeby ją znaleźć i sprowadzić w bezpieczne miejsce.

- Tak tylko że... - zaczął nerwowo oblizując usta.

- Co...? - zaniepokoiłem się. Wymienili między sobą przygnębione spojrzenia. - O co chodzi do cholery?

- Jesse... - rzuciła Vie smutno kładąc mi rękę na ramieniu. Coraz bardziej zaczynąło mnie to nie pokoić.

- Zach? Co z nią...? - przełknąłem nerwowo ślinę.

- Chodzi o to, że... - zaczął patrząc na mnie z politowaniem. - Ona wcale nie chce żebyś jej szukał...

Jego słowa jeszcze przez chwilę obijały się o ściany mojej świadomości próbując w pełni się do niej dostać, jednak ta odrzucała je brutalnie głuchym echem. Poczułem jak wszystkie moje kości robią się miękkie i zupełnie nie użyteczne. To co powiedział, brutalnie wrżarło się do mojej krwi rozprzestrzeniając trującą substancje w każdym milimetrze mojego ciała. Powiedział cos tak dla mnie nie zrozumiałego że nie byłem w stanie nawet tego poprawnie powtórzyć, bo podobno mojej szczęście nie chce żebym je odnalazł. Wplotłem dłoń we włosy mocną ją na nich zaciskając. Nie wiem czy mógłbym usłyszeć cos gorszego. Nie mam pojęcia, bo jeszcze w życiu nie usłyszałem niczego gorszego.

- Jesse... - szepnęła żałośnie Vie obejmując mnie ramieniem. Zapomniałem o wszystkim co dzieje się dookoła. Przed oczami miałem Dev, całą zapłakaną, która krzyczała do mnie że mnie nienawidzi i żebym jej nie szukał. Potrzebuje psychiatry... i alkoholu. Właściwie tylko alkoholu, bo nie stać mnie na przychiatre. Gdzie mój American Dream? Tracę zmysły i poczucie rzeczywistości. Zaczynam się śmiać.
- Devon! - krzyczę przez śmiech. Boże jakie to wszystko jest zabawne. - Dev! - wołam próbując przestać śmiać. Śmieszne jak Vie i Zach patrzą po sobie zupełnie zdziwieni. Przestaje się śmiać, na rzecz płaczu. Zaczyna się niegroźnie. Opadam na kolana wpadając w histerię. - Devon! - krzyczę krztusząc się łzami.

- Jesse, spokojnie! - Vie zamyka mnie w uścisku. Wtulam się w nią rycząc jak pieprzona pizda. Słone łzy cholernie pieką moją poranioną twarz. Czuję, że już gorzej być nie może. Resztki gruntu zapadają mi się pod nogami i spadam w jeszcze głębsze dno. Grzęznę w mule i nie mam szans na wypłynięcie na powierzchnie. To za mało. Czuję napływ zgubnej energii. Odsuwam się od niej i wstaję na równe nogi. Wolno podnoszę głowę i patrzę na Zacha.

- Znajdę ją. - mówię czując drżenie w głosie. - Znajdę ją i spojrze jej w oczy. Chodźby miała to być ostatnia rzecz jaką zrobię w życiu.

Co z tego że jestem jej to winny, i byłoby dla niej lepiej jakby trzymała się ode mnie z daleka? CO z tego, że jak tylko znów ją zobaczę automatycznie stanie się zagrożona? Za dużo za nią wypiłem. Za dużo za nią wypaliłem. Za długo za nią tęskiłem. Za długo jej szukałem, żeby teraz po prostu przestać. Pojadę wszędzie, gdzie tylko będę musiał. Mogą skończyć mi się pieniądze i jedzenie. Mogę nawet umrzeć z wycieńczenia, byleby tylko najpierw poraz ostatni na nią spojrzeć i  przeprosić.

- Jesse...jest bezpieczna i ma się dobrze... ale ty musisz o niej zapomnieć. - mówił Zach. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy słyszałem, że muszę o niej zapomnieć. Teraz tym bardziej nie mogę, jeżeli wiem że dalej gdzieś jest i jestem w stanie ją odszukać.

- Będę jej szukał dopóki nie zdechnę. Z twoją pomocą czy bez. - warknąłem. - Dopóki nie powie mi tego patrząc mi w oczy.

W głębi serca czułem, że to nie prawda. Że Zach sobie to wymyślił tylko po to żebym o niej zapomniał. Nie wiem, cokolwiek, byleby to tylko nie była prawda.

- Ale nie chcesz uszanować jej decyzji? - spytała Vie. Przełknąłem nerwowo ślinę.

- Uszanuję, jeśli usłyszę jak mówi mi to prosto w twarz.

- Dalej tak cholernie ją kochasz? - wtrącił się Zach.

- To nie jest kochanie... To jest... coś zdecydowanie większego niż jakaś tam miłość... Czuję, że bez niej jestem niekompletny i nieużyteczny. Jakby była jakąś częścią mnie... - próbowałem skleić w głowie prawdziwą odpowiedź.

- Sercem?

- Nie...  - uśmiecham się lekko - Chyba każdą.

LET'S GET DRUNK | Jesse Rutherford (book2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz