Następnego dnia obudziłem się totalnie skacowany. Nic dziwnego, wczoraj wypiliśmy prawie 2 litry... W powietrzu unosi się paskudny, gorzelniany smród. Krzywię się, zdając sobie sprawę, że zapach bije ode mnie.Podjąłem próbę niezgrabnego podniesienia się, ale szybko zrezygnowałem czując jakby moja głowa miała zaraz eksplodować. Przewróciłem się na drugi bok i chciałem po prostu dalej iść spać. Planowałem przespać cały dzień, użalając się nad sobą. Czyli dokładnie to, co zwykle. Jednak oczywiście nie mogło być tak pięknie, i musiał, po prostu musiał zadzwonić telefon. Jęknąłem z niezadowoleniem wyjmując komórkę z kieszeni.
- Rutherford. - chrypię. - Anabel? - gwałtownie podnoszę się do pozycji siedziącej, szybko tego żałując, bo niemiłosiernie zakręciło mi się w głowię. Szturchąłem leżącą obok Vie.
- Czego chcesz krety... - urywa, z ruchu moich warg wyczytując błagalne ,, Anabel''.
Uśmiechnęła się łobuzersko.- Widzisz Anabel... jestem teraz trochę zajęty... - skłamałem. Vie odchrząkęła i przybliżyła się do słuchawki.
- Oh, tak! Szybciej Jesse! Oh! Jesteś świetny! - jęczy, dysząc przy tym głośno. Zagryzam wargę, żeby powstrzymać śmiech. Słyszę oburzony głos Anabel, a zaraz potem urwane połączenie. Rzuciłem telefon gdzieś na drugi koniec kanapy wracając do poprzedniej pozycji. Westchnąłem ciężko.
- Dzięki.
- Wiesz, że uwielbiam to robić. - zaśmiała się. - Ale i tak mi się odwdzięczysz.
Przetarłem twarz dłońmi i wywróciłem oczami.
- Czemu nie żyjemy w świecie bezinteresowności i wzajemnej życzliwości? Czemu ludzie nie mogą pomagać sobie, od tak, po prostu? Dla samej satysfakcji z pomocy i ulżeniu drugiej osobie? - lamentowałem teatralnie, kątem oka lustrując jej powątpiewającą minę.
- Bo gdyby tak było to już dawno wszyscy wyrzygali by tę życzliwość sobie nawzajem do gardeł. - odparła obojętnie przyglądając się swoim paznokciom. Skrzywiłem się zdając sobie sprawę, że ma racje.
Podniosłem się do wygodnej pozycji i zapaliłem papierosa, szybko tego żałując, bo papieros na czczo i to jeszcze na kacu smakuje jakby zjeść trochę czyichś prochów prostu z urny. Fu. Wstaję z kanapy podając fajkę Vie i idę do łazienki. Rozbieram się i wchodzę pod prysznic, spłukując z siebie błędy poprzedniego dnia. Ta... gdyby to było takie proste. Po prostu biorę orzeźwiający prysznic, próbując zmyć z siebie okropny smród starego alkoholu. Nagle zdaje sobie sprawę, że nie wziąłem sobie niczego do ubrania.
- Vie! - krzyczę. Cisza. - Vie! - powtarzam trochę głośniej. Dalej nic. - Violet!
W tym momencie drzwi otwierają się, a do środka wchodzi Vie rzucając we mnie zwiniętymi w kulkę ubraniami. Odwraca się napięcie i wychodzi zamykając za sobą drzwi.
- Dziękuję kochanie! - krzyczę z udawaną serdecznością.
- Goń się! - odpowiada słodkim głosem. Uwielbiam ją.Kiedy w końcu zmusiłem się do wyjścia spod przyjemnie ciepłej wody poczulem doskwierający mi głód. Ubrałem się szybko opuszczając łazienkę. Vie leżała rozwalona na kanapie i oglądała jakiś serial.
- Mamy coś do jedzenia? - spytałem.
- Już zamówiłam pizzę. - odparła nie odrywając wzroku od ekranu.
- Wyjdziesz za mnie?
- W życiu. - śmieje się, posyłając mi przy tym środkowy palec. Wzdycham ciężko i siadam obok niej.
CZYTASZ
LET'S GET DRUNK | Jesse Rutherford (book2)
Fanfiction- Czemu nie żyjemy w świecie bezinteresowności i wzajemnej życzliwości? Czemu ludzie nie mogą pomagać sobie, od tak, po prostu? Dla samej satysfakcji z pomocy i ulżeniu drugiej osobie? - lamentowałem teatralnie, kątem oka lustrując jej powątpiewając...