Najcenniejszy skarb

1K 54 9
                                    

  Biegłam powoli warszawską uliczką, co chwilę obracając się do tyłu, poprawiając przy tym lekko związany warkocz, aby szybko wypatrzyć czyhające zagrożenie. Po kilku minutach biegu stanęłam i oparłam dłonie na kolanach przypominając sobie słowa dowódcy skierowane do mnie: musisz przekazać im meldunek. Uliczką w prawo, w lewo i prosto. Zmrużyłam oczy i zaczęłam się zastanawiać, gdzie mam teraz skręcić, lecz z zamyślenia wyrwał mnie przytłumiony huk, dobiegający gdzieś z tyłu. Szybko zerwałam się ponownie do biegu.

Tak! Tam jest schron, pomyślałam i łapiąc hausty powietrza coraz szybciej przebierałam nogami. Byłam już blisko, gdy nagle usłyszałam huk i jedyne co później widziałam to ciemność. Coś przygniotło mnie i nie mogłam się wydostać. Próbowałam krzyczeć, ale jedyne co się ze mnie wydawało to cichy jęk.

  - Chłopaki! Tu ktoś leży - usłyszałam głos.

Po chwili, kilkanaście rąk odgrzebało mnie z kopicy gruzu i pozostałości po murze. Na szczęście trafiłam w jego wnękę. Widząc radosne twarze młodych chłopaków, aż sama się uśmiechnęłam, czego nie robiłam od dawna. W międzyczasie podałam im kartkę z meldunkiem.

  - Proszę - powiedział jeden z nich wyciągając do mnie dłoń, którą złapałam i wstałam, jednak za szybko. Tak, że prawie się przewróciłam.

  - Spokojnie, panienko - rzekł uśmiechając się i ukazując swoje zadziwiająco białe zęby.

Chłopak miał czarne, zmierzwione włosy lekko opadające na czoło, piwne oczy skrywające zadziwiającą głębię. Był wyższy ode mnie tylko o kilka centymetrów, może dlatego, że sama byłam wysoka.

  - Jestem Marianna, pseudonim Lilka - cicho się przedstawiłam, poprawiając przy tym spleciony warkocz.

  - A ja Antoni, pseudonim Czarny - uśmiechnął się zawadiacko. Tak, że przeszły mnie dreszcze.

Nagle coś sobie przypomniałam. Czy to nie on? Chłopak obok którego przechodziłam codziennie, gdy szłam do gimnazjum? Zawsze spoglądałam na niego, ale on nawet na chwilę nie zawiesił na mnie wzroku.

  - Czy ty... tu niedaleko mieszkałeś i chodziłeś do Gimnazjum im. Stanisława Staszica? - spytałam.

  - Tak, jestem Antoni Szybowski.

Nagle poczułam cieknącą strużkę krwi po moim kolanie. Spojrzałam na nogę. Faktycznie, zraniłam się. Czarny spojrzał na początku na ranę, a później na mnie, po czym stwierdził:

  - Chodź do nas - złapał mnie za dłoń. - Opatrzymy to.

  - Ale... - chciałam wymyślić pretekst, aby uciec od niego, bo czułam się jakoś nieswojo.

   - Nie, nie! Nie ma żadnego "ale" - zaśmiał się.

Weszliśmy do ponurego, z szarymi ścianami schronu. Wszędzie można było zauważyć mężczyzn i chłopców w różnym wieku oraz walające się przedmioty, broń, od czasu do czasu kawałki jakiegoś jedzenia.

  - To Lilka - przedstawił mnie, a ja wykrzywiłam usta w lekkim uśmiechu.

Widząc jakąś dziewczynę w kącie, podbiegł do niej, a ja stałam w miejscu.

  - Czarny nie zaprasza tu często dziewczyn - rzekł jeden chłopak. - Musisz być wyjątkowa.

  - Nie, nie - zaprzeczyłam. - To przez kolano.

  - E tam, to tylko wymówka - chłopcy wybuchli śmiechem.

  - Lilka! - usłyszałam głos Antka. - Chodź tu.

Posłusznie podeszłam do kąta, gdzie stał Czarny z jakąś rudowłosą dziewczyną. Musiałam patrzeć pod nogi, aby o nikogo się nie przewrócić.

Smutne historieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz