3$

10.1K 1K 649
                                    

     Do mieszkania wróciłem zdecydowanie później, niż bym tego chciał, dlatego nie byłem zdziwiony faktem, iż po połowie godziny wymyślania na temat tego, czego byśmy nie zjedli, Brooklyn spowił się mrokiem. Lampy uliczne, poniszczone przez typowych bywalców najbardziej zapyziałych zakamarków tanich klubów, rzucały żałosną, świetlną poświatę na wilgotne chodniki. Dobrze, że popadało, bo szczerze mówiąc czerwiec i maj były takim szokiem termicznym po mrożącym krew w żyłach kwietniu. Nie żebym narzekał, jako osobnik ciepłolubny nie potrzebowałem zimy w swoim życiu. 

    - Dlaczego jest tak gorąco?! - Oto jest przykład żywego kontrastu mnie. Luke wtulał policzek w podłogę, która jego skromnym (lol?) zdaniem zdawała się dziwnie wygodniejsza od mojej kanapy. 

    Zajmował ją prawie dwa tygodnie, dlatego dziwiłem się, że sprężyna nie wystawała z jego boku, a sam w sobie chłopak miał jeszcze choć odsetek motywacji, by w ogóle się prostować. Jestem złym człowiekiem, nie odstąpiwszy mu łóżka (lol?). 

    Rozebrany do bokserek, mokry od potu, trzymając wodę z lodem w ręce. Bawił mnie. 

   - Pierwszą wypłatę wydam na załączenie nam klimatyzacji. 

   - Najpierw musisz mieć pracę, blondi. - Polubiłem nazywanie go blondi. Właściwie... Polubiłem fakt, że kręcił się w moim mieszkaniu. 

   - Próbuję, to nie moja wina, że nie wynaleziono jeszcze zawodu adekwatnego do moich kompetencji. - Podniósł głowę, patrząc, jak podkręcam głośność Cherry Pie w radiu. - Niebieski. 

   - Jeden komentarz i obudzisz się z ksywą Zielony. - Wywrócił oczami, sącząc ekskluzywną kranówę przez maleńką słomkę, którą zachował po soczku w kartoniku, który natomiast koniecznie musiał wypić, wypatrzywszy go wcześniej w Walmartcie. 

   - Wal się. 

   - Będę.  - Rozsiadłem się na kanapie, odsuwając pościel chłopaka na sam skraj kanapy. - Szybka decyzja. Dzwonimy po Caluma, żeby przyniósł nam chińszczyznę... 

   - Swoim dają zniżkę? - Zasłoniłem buzię, chcąc zatrzymać śmiech. 

   - Ile razy mam ci powtarzać, on nie jest z Azji, a te żarty przestały mnie bawić po trzecim dniu, Hemmings. 

   - Watashinonamaeha Luke. - Złożył ręce, skinąwszy. Potem usiadł po turecku i powachlował się dłonią.

   - Czyli telefon do Caluma odpada. - Przeczesałem włosy palcami. - Ugotowałbym coś, ale jak odpalę kuchenkę, staniesz w płomieniach. 

   - Nie, Mike. Ja już stoję w płomieniach. 

   - Dobra, szybka decyzja, ubieraj ten blady brzuchal, zabiorę cię gdzieś, gdzie na pewno jeszcze nie byłeś. - Podniosłem się jak oparzony, szukając numeru w komórce. 

   - Wypraszam sobie, mam piękny abs!

   - Cokolwiek pozwoli ci spać, blondi. 

   - Już rozumiem czemu nikt inny nie chce z tobą mieszkać. Jesteś wredny!

   - Chiński zapłon. - Spojrzeliśmy po sobie porozumiewawczo i nagle, jak oparzeni wybuchnęliśmy śmiechem. 

   - Calumiński! 

   - Lucas Robert Hemmings, skończ, bo to nie jest zabawne!

   - Tak trochę jest. - Zniknął w mikroskopijnym pokoiku, a kładąc się na moim cudownie mięciutkim łóżku, rękoma sięgnął do szafki, w poszukiwaniu jakiejś lekkiej koszulki. - Ja nawet nie mam na imię Lucas. 

2 broke boys {muke} ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz