Trzymasz się ścieżki. Idziesz powoli, rozważając każdy krok. Myślisz nad tym, jak można zakończyć tę bezcelową tułaczkę przez życie.
Jesteś jak Odyseusz. Szukasz domu. Jednak on miał szczęście. Po jego stronie stali sojusznicy. I to nie byle jacy! Bogowie!
Ale ty. Ty jesteś sam.
Sam.
Sam.
Sam.
I sam sobie ze wszystkim poradzisz.
Byłeś silny.
Jesteś silny.
Będziesz sliny.
W polu cykają świerszcze. Z zadumą wsłuchujesz się w ich muzykę. Myślisz nad sensem życia. Po co ta podróż, skoro i tak wszyscy zakończymy żwyot wąchając florę od spodu? Czy to wszystko ma jakikolwiek sens? Dlaczego nie zatrzymasz się teraz i nie powiesisz na rzemyku od obuwia? Co za różnica czy skończysz z tym prędzej czy później?
Wzdychasz.
Nie lubisz takich chwil słabości. Powtarzasz sobie, że musisz być silny. Nie dać się rozdeptać. Być kimś więcej niż tylko Podróżującym Przez Życie. Chcesz być zpamiętany. Chcesz zostawić swój ślad.
Wciąż równym krokiem przemierzasz pole z rosnącym zbożem, które szumi na wietrze. Niebo jest już krwistoczerwone. Zostało ci niewiele czasu. W oddali dostrzegasz zarys budowli do której zmierzasz.