Romans

483 23 9
                                    

Pamiętam jak kiedyś dzień w dzień dwoje zakochanych przychodziło przez łąkę pełną kwiatów, później pole całe w śniegu. W każdą porę roku.

Ona - z najpiękniejszym uśmiechem jaki kiedykolwiek widziałam. Młoda, z włosami lekko dotykającymi jej ramion w kolorze kasztanów. Oczy koloru niebieskiego, nie takiego jasnego jak niebo czy woda. Były bardziej jak głębiny oceanu lub już lekko rozjaśnione niebo po nocy. W talli była szczupła. Była ona o głowę niższa od swego wybranka serca.

On - z popielato-złocistymi włosami jak piasek na pustyni oraz z niezwykle małym noskiem rozpromieniał nawet najciemniejsze noce. Jeśli chodzi o oczy miał zielone z malutkimi żółtawymi plamkami. Sylwetka mężczyzny, gdyż miał już z dwadzieścia lat, była dobrze zbudowana. Lekki zarys mięśni był widoczny pod trochę napiętą koszulką.

Siedli jak codzień pode mną na moich korzeniach.

Ah tak. Zapomniałam powiedzieć. Jestem drzewem. Dokładniej wierzbą płaczącą.

- Nie chcę abyś tam jechał - mówi smutna dziewczyna przytulając się do jego klatki piersiowej.
- Ja też tego nie chcę, ale muszę. To jest mój obowiązek.
Gładzi ręką jej lśniące włosy, a drugą trzyma dziewczyne w talli.
- Ucieknijmy. - Odsuwa się od niego nagle i patrzy błagającym wzrokiem.
- Aniu, proszę cię. To było by nie sprawiedliwe wobec nich wszysykich.
- Nie obchodzą mnie oni tylko ty. Boję się, że - załamał się jej głos.

Pierwszy raz od ponad roku widziałam ją taką smutną i zrozpaczoną. Gorąca łza leciała jej powoli po policzku. Nie zdążyła jednak nawet dopłynąć do połowy, ponieważ mężczyzna wytarł leciutko ją bez słowa i przytulił dziewczynę z całej siły.

- Po wszystkim odnajdę cie - mówi gdy Ania się uspokaja.

Po półgodziny widzę ich oddalających się łąką w stronę wsi.

***

Od tamtego czasu minął już rok. Słyszałam od ptaków różne historie, że zaczęła się wojna. Każdy mężczyzna pojechał na bitwe, a każda kobieta pomagać leczyć i opatrywać rannych żołnierzy.

Bardzo martwiłam i nadal się martwię o nich.

Od początku widziałam jak rozkwita ich miłość.

Pierwsze przychodzili pode mnie osobno mijając się.

Pewnego dnia jednak spotkali się.

- Witam - powiedział wtedy od razu Marek - jak się nazywasz?
-Ania.
Patrzyłam się na niego jak podchodził do niej. Wziął jej rękę i pocałował leciutko bez zawstydzenia.
Na jej policzkach od razu pojawiły się rumieńce.

Od tamtego dnia codziennie przychodzili w tą samą godzinę.

Ich rozmowy trwały bez końca.

Pierwszy pocałunek, pierwsze ,,kocham cię" stały się te wszystkie najważniejsze rzeczy przy mnie.

Czułam się wyjątkowa będąc ich tajemnym miejscem. W którym mogli być sobą.

***

Pewnego dnia zobaczyłam ją. Znowu.

Była zrozpczona. Biegła do mnie i przytuliła się do mojego pnia płacząc.

-Obiecał - szaptała pomiędzy szlochem - obiecał mi.

Czułam się potrzebna i chciałam jej powiedzieć, wesprzeć ją.

Jednak nie mogłam. W końcu byłam tylko drzewem.

-Nie mógł umrzeć - ciągła przerywając co chwilę przez płacz - on mi obiecał.

Wiatr muskał jej włosy chcąc ją przytulić.

Ptaki śpiewały chcąc ją pocieszyć.

A ja. Ja tylko stałam i słuchałam.

TalaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz