Rozdział II Spotkanie w lesie

15 1 0
                                    

Nie wiem czy to oczywiste...wytłuszczony druk to myśli bohatera.

2 lata później.

-To w końcu mogę iść czy nie?!- Kanaj spytał już lekko poirytowany tym że opiekunka nawet na niego nie spojrzy tylko przegląda te sterty papierów od których zaczęło mu się zbierać na kichanie.

-Nie podnoś głosu...co chciałeś?-

Kanaj wywrócił oczami.

-O nie, nie. Nie będziesz mi robił takich mi!- powiedziała stawiając pieczątkę na kartce.

No tak..to już widziała

-Ale proszę pani ja tylko chce iść na spacer... Była by pani taka dobra i pozwoliła mi?-

Mógł nawet być miły by móc się wydostać z tego duszno domu. Jak zawsze podziałało. Nikt nie spodziewał się że chłopiec w jego wieku mógł być tak miły. A on tylko miał łatwość w rozumieniu ludzi.
I wykorzystywał ich słabe punkty.

Nie żeby go jakoś szczególnie interesowali. Każde dziecko widziało tylko rzeczy niedorzeczne nikt tak jak on nie chciał myśleć nad tym dlaczego gwiazdy latają lub dlaczego wszyscy rysują słońce żółte a ono jest białe. Czuł że rozumie więcej niż oni.

-Tak dziecko...idź, idź-powiedziała i na powrót pogrążyła się w stosie zakurzonych papierów.

Kanaj szybko wyszedł z pokoju słysząc jeszcze jak zegar wybija 13.
Zbiegł ze schodów i wypadł na dwór.

Zaczął kasłać. Kurz który unosił się za samochodami utrudniał mu oddychanie, a słońce świeciło mu prosto w oczy swoimi najbardziej złośliwymi promykami. Już chciał mu to wytknąć , ale szybko przypomniał sobie ,że jest to nieożywiony element przyrody.

-A szkoda ... może rozumiało by mnie lepiej niż oni- mrukną patrząc z wyrzutem na sierociniec.

Był dzieckiem nietypowym, lecz dla otaczających go rówieśników inność równa była dziwności.
A bycie dziwnym...wiązało się z odrzuceniem.

Ruszył wzdłuż drogi, a słońce tym razem miło grzało go w plecy.

Miasteczko w którym mieszkał było małe...bardzo małe. Była to droga z której dwóch stron stały średnio interesujące i bardzo pospolite domki niekiedy równie pospolite sklepy i kościół. Zapewne najbardziej interesująca budowla. Kanaj jej nie lubił. Być może dlatego ,że za bardzo kojarzyła mu się z cmentarzem stojącym za nim. Sam do końca nie wiedział. Był na tyle ponury by odstraszyć każde dziecko.

Zaczął liczyć deski w płocie dzielące go od lasu.

-123, 124, 125-

Gdy dotarł do 324 płot się skończył , a on skręcił na żwirową drogę wiodącą do lasu. W lesie zdecydowanie najbardziej kochał to , że nikt tam nie chodził. Było to miejsce w którym mógł się skoncentrować, przemyśleć, oddalić się od zgiełku. Aczkolwiek w nocy budziło w nim lęk ... wszystko wydawało się obce i nastawione przeciwko niemu. Jednak teraz śmiało wkroczył między drzewa stąpając po delikatnym mchu. Miał na nogach skórzane sandały.Był to jeden trzech typowych dla dzieci z sierocińca elementów ubioru. Oprócz zawsze skórzanego i jak najbardziej zwykłego obuwia ( w lato sandały a w zimę półbuty, w pomieszczeniach czarne mokasyny) chłopcy nosili bermudy i koszule a dziewczynki proste szare sukienk.

Las wydawał się przygotowany na jego wizytę. Piękny zielony dywan dokładnie rozprowadzony między brązowymi filtrami podtrzymującymi sklepienie które co jakiś czas rozświetlały promyczki słońca.

Kanaj skierował się w stronę swojego ulubionego miejsca.

W jednym momęcie w ziemi powstawała wielka szczelina, na której dnie płynął strumyk.
Miejscowi opowiadali różne legendy na temat jej powstania, jednak chłopczyk już dawno nauczył się bardzo sceptycznie podchodzić do tego co mówią ludzie.

Wysłannik CieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz