Rozdział pierwszy

3.6K 201 24
                                    

Siedziałam z podkulonymi pod siebie nogami, ukryta za kamienną balustradą i przez szczeliny w kamiennych filarach obserwowałam zbierających się w sali ludzi. Z każdą godziną przybywało ich coraz więcej, co wcześniej poprzedzał cichy stukot końskich kopyt, gdy pod rezydencję podjeżdżały kolejne dorożki wioząc szlachciców na zorganizowany w budynku bal dobroczynny. Nie mogłam napatrzeć się na bajeczne, starannie uszyte suknie dam oraz perfekcyjnie wykrojone fraki dżentelmenów, na bogactwo, które zdawało się od nich aż emanować, tak jakby złote monety miały lada chwila same zacząć wysypywać im się z kieszeni. Choć kolana zaczynały już mnie boleć od długotrwałego trwania w tej pozycji na twardej, wyłożonej jedynie wykładziną podłodze, nie zamierzałam wracać do swojego pokoju, nie teraz, kiedy miałam jedyną w życiu, niepowtarzalną okazję, by przyjrzeć się takim ludziom, temu, jak się bawią i rozmawiają. Naturalnie, właściciel posiadłości nie pozwolił mi na uczestnictwo w balu, nie zabronił mi jednak oglądania go tak, bym nie przeszkadzała w dobrej zabawie. Jego decyzja nijak mnie nie dziwiła, będąc na jego miejscu również nie pozwoliłabym nowopoznanej młodej kobiecie na udział w tak ważnym wydarzeniu, skoro zaledwie dobę wcześniej zawitałaby ona do drzwi mojej posiadłości, zmarznięta i bez żadnego bagażu, nie mówiąca biegle po angielsku, a na dodatek pochodząca z ponad stu lat z przyszłości. O tym ostatnim jednak go nie poinformowałam, uznawszy, że lepiej trzymać język za zębami i udawać zagubioną cudzoziemkę. Zyskałam w ten sposób nie tylko tymczasowy dach nad głową, ale również zorientowałam się nieco w miejscu i czasie, w którym obecnie się znajdowałam. XIX-wieczny Londyn, jak się okazało, był nieco mniej fantastyczny niż ten, który znałam z opowieści historycznych. Nie zmieniało to nijak faktu, że choć niecodzienne wydarzenie, jakim jest cofnięcie się w czasie niewątpliwie należało do jednych z najciekawszych, jakie mi się w życiu przydarzyły, musiałam spróbować znaleźć drogę powrotną do domu. Problem w tym, że nie miałam bladego pojęcia, jak się do tego zabrać.

Patrzyłam, jak starszy mężczyzna z monoklem porywa ubraną w kremową suknię kobietę do tańca i razem wirują w rytm muzyki wygrywanej przez pianistę siedzącego w rogu sali. Nie znałam tego utworu, jednak już po chwili zdążyłam wyłapać jego charakterystyczny rytm i zaczęłam delikatnie kołysać się na boki, nie przestawiając podziwiania rozgrywającej się przede mną sceny rodem z książki Jane Austen. Usłyszałam kroki, gdy tuż za moimi plecami przeszła jedna z pokojówek niosąc tacę z idealnie wypolerowanymi kieliszkami do wina. Widząc mnie uśmiechnęła się delikatnie i zwolniła kroku.

- Dobrze się bawisz? – zapytała bez krztyny złośliwości. Ostatecznie przecież to ona zaopiekowała się mną, gdy zziębnięta dotarłam do tego miejsca.

- Tak, nawet bardzo – odparłam, starając się brzmieć możliwie wyraźnie i zrozumiale, pomimo mojego kaleczonego angielskiego. – Nigdy wcześniej nie miałam okazji być na takim balu.

- Może następnym razem będziesz mogła w nim faktycznie uczestniczyć – skwitowała i wróciła do swoich obowiązków.

Obserwowałam ją, gdy schodziła ze schodów z tacą w dłoni i dopiero wtedy ponownie przeniosłam wzrok na gości, by móc jeszcze przez jakiś czas im się poprzyglądać. Dochodziła dziewiąta wieczorem, jednak nie miałam pewności, czy jeśli położę się spać to nie obudzę się z powrotem w domu, a to wszystko okaże się być wyjątkowo realistycznym snem. Nie zamierzałam ponownie się szczypać celem sprawdzenia, czy mam do czynienia z rzeczywistością, sprawdziłam to kilkukrotnie i albo mój sen był aż nazbyt prawdziwy, albo faktycznie w jakiś sposób złamałam barierę czasoprzestrzeni.

Westchnęłam głęboko i zerknęłam na przybyłych właśnie gości, jednak mój wzrok natychmiast przykuła pewna dwójka znajdująca się przy marmurowym filarze i omawiająca coś dyskretnie między sobą. Ledwo powstrzymałam głośne westchnięcie i zamiast wyskoczyć ze swojej kryjówki, zaczaiłam się w niej nieco bardziej, mając nadzieję, że żaden z nich nie poczuje na sobie mojego wzroku. Co do młodego, nastoletniego chłopca odzianego w elegancki, granatowy frak z dodatkiem czarnych koronek nie miałam wątpliwości, zwłaszcza, że opaska zakrywająca mu prawe oko uniemożliwiała również widzenie pod dostatecznie szerokim kątem, aby mnie dojrzeć. Większy kłopot stanowił jego kamerdyner, wysoki, przystojny mężczyzna odziany w czerń, stojący posłusznie u boku swojego pana i taksujący wzrokiem wszystkich zebranych gości, słuchając tego, co mówił do niego młodzieniec nawet na niego nie patrząc. Nieomal przykleiłam nos do chłodnej balustrady uznawszy, że muszę mieć naprawdę poważne problemy ze wzrokiem, skoro moim oczom ukazał się – jeżeli wzrok jednak mnie nie zawodził – Ciel Phantomhive i jego lokaj, Sebastian Michaelis. Ten drugi, swoją drogą, bardzo wyraźnie rozsiewał wokół siebie aurę mroku i niebezpieczeństwa, dziwiło mnie więc to, że nikt z pozostałych tu zebranych zdawał się tego kompletnie nie zauważać. Możliwe, że moje postrzeganie go zmieniał fakt, iż byłam świadoma jego prawdziwego ja, w przeciwnym razie zapewne byłabym tylko i wyłącznie zachwycona jego nadludzkim pięknem.

Kuroshitsuji | Rewersja [ ZAWIESZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz