Rozdział dziewiąty

1K 117 25
                                    

Potrzebowałam niemalże czterech miesięcy, aby w pełni wrócić do zdrowia. Zabieg, który przeszłam natychmiast po przetransportowaniu do szpitala okazał się nie być aż tak skomplikowany jak początkowo sądziłam i pomimo moich obaw, że tutejsi lekarze mogą nie sprostać takim obrażeniom, na domiar złego dokładając tylko więcej szkód, wszystko przebiegło stosunkowo pomyślnie. W największej mierze zawdzięczałam to ślepemu losowi, bowiem kula, która wbiła się w moje ciało zaledwie o włos od nerki, przeszła na wylot bez większych problemów tworząc na boku większą ranę wylotową, której krwawienie tak desperacko starałam się tamować, a więc nie pozostawiła po sobie ani odłamka, który trzeba byłoby chirurgicznie wyciągnąć. Cała ta diagnoza wywołała u mnie nieprzyjemne ukłucie wątpliwości w żołądku, ponieważ dobitnie świadczyła o tym, że padłam ofiarą nieszczęśliwego wypadku, a nie zamierzonego ataku, w czym tylko utwierdzały mnie urywki wspomnień z tamtego feralnego wieczoru. Jak przez mgłę pamiętałam, że gdy tylko zostałam ranna, mężczyźni, od których musiał paść strzał zaczęli się kłócić, a nawet szarpać, zupełnie jakby któryś z nich właśnie zrobił coś bardzo złego i głupiego. Człowiek, który później znalazł mnie między skrzyniami także pasowałby do tej teorii, a im dłużej o tym myślałam, tym większy żal czułam, że nawet nie próbowałam go posłuchać, z góry zakładając, że stanowił dla mnie zagrożenie.

A teraz nie miałam jak dowiedzieć się prawdy, nie wątpiłam bowiem w to, że Sebastian starannie zadbał o to, aby nikt, kto miał wtedy z nim do czynienia nie uszedł z życiem.

Leżąc w swoim łóżku w rezydencji Phantomhive, czując zapach przesiąkniętej medykamentami pościeli miałam wyjątkowo dużo czasu, by zastanowić się nad tym wszystkim, poukładać, a nawet rozpisać na kartce zebrane dotąd poszlaki, mając nadzieję, że gdy zobaczę je w formie materialnej na papierze to wpadnę na jakiś olśniewający pomysł. Nic takiego jednak się nie wydarzyło, a ja czułam, że dopóki będę uwięziona w łóżku przez mozolnie gojące się rany, dopóty śledztwo ani drgnie. Byłam zmęczona własną niemocą i tym, jak bardzo bezużyteczna stałam się przez jedno, proste postrzelenie, stanowczo jednak zabroniono mi opuszczać sypialni do czasu, aż nie poczuję się lepiej, albo przynajmniej do momentu, kiedy znów będę mogła chodzić w pełni wyprostowana, a nie garbiąc się z bólu i naruszając szwy. Nie oponowałam więc, pozwalając, by stos książek pożyczonych z biblioteki hrabiego stale rósł na półce przy łóżku, a sterty zapisanych kartek piętrzyły się w szufladzie, po pierwszym tygodniu nie znajdując lepszej rozrywki niż ciągłe, nieustanne pisanie.

Pierwszego dnia po powrocie do rezydencji Mey Rin otrzymała zadanie, by pomóc mi w kąpieli, do czego przystąpiła natychmiast, ignorując moje protesty i zapewnienia, że byłam w stanie poradzić sobie sama. Znalazłszy się w łazience usiadłam na brzegu wanny i przyglądałam się z uwagą, jak przygotowuje świeże ręczniki i mydła, z rosnącą paniką zastanawiając się, w jaki sposób mogłam odciągnąć ją od tego pomysłu i od poznania drobnej tajemnicy, którą miałam nadzieję zataić przed wszystkimi. Widząc jednak jej zapał i oddanie, z jakim wykonywała każdą, nawet tak drobną czynność jaką było sprawdzanie temperatury wody w wannie zrozumiałam, że nie istniało nic, co mogłabym jej powiedzieć, aby zostawiła mnie samą, na domiar złego przejęcie i troska malujące się na jej twarzy sprawiały wrażenie wyjątkowo szczerych.

- Nie rozumiem, jak ktokolwiek mógł do panienki strzelać – rzekła z przejęciem sama do siebie, wyciągając świeże opatrunki z szafki - przecież jest panienka tak drobna i chuda, ten strzał mógł panienkę natychmiast zabić, właśnie tak!

- Mey Rin – zaczęłam ostrożnie, gdy podwinęła rękawy swojej sukienki i naraz spojrzała na mnie z niepokojem, jakby bojąc się, że zaraz miałam zemdleć. – Musisz mi obiecać jedną rzecz.

Kuroshitsuji | Rewersja [ ZAWIESZONE ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz