Spotkanie.

86 5 0
                                    

NIe do końca zdając sobie sprawę z tego co robię, podeszłam do drzwi. Gdy patrzyłam przez wizjer moją uwagę przykuła jedna osoba, mimo że po drugiej stronie drzwi było ich więcej. Moją uwagę przykuł mężczyzna. Chorobliwie blada skóra, czarne, długie włosy, szkarłatne usta i ciemne oczy. Jego twarz przypominającą wykutą z marmuru rzeźbę, zdobił lekki, odrobinę krzywy, być może nawet drwiący uśmiech. Od mężczyzny z pewność biła charyzma, siła, pewność siebie. Z obserwacji relacji między nim, a postaciami, które go otaczały, można by wysnuć wniosek, że zajmuje on wyższe miejsce w hierarchii. Nawet ja, postronny obserwator, podglądający niezauważenie, czułam respekt.

Władca wampirów. Wiedziałam to nawet ja, mimo że nie spotkałam go wcześniej. Jego świta szła tuż za nim.
Widziałam ich przez wizjer w drzwiach. "Nie chcę mu się kłaniać", pomyślałam, buntując się. Ktoś zadzwonił do drzwi. To tata z wujkiem Leszkiem. Otworzyłam drzwi dokładnie w chwili, gdy wampir znajdował się na moim piętrze.
Zamiast przywitać się z rodziną, z szacunkiem, respektem i oddaniem powiedziałam "Armand", wykonując głęboki ukłon w stronę czarnowłosego. Odwdzięczył się rozkosznym dla oczu lekkim uśmiechem i skinieniem głową. Poszedł dalej, a ja stałam i zastanawiałam się, co mi też do tego pustego wampirzego łba strzeliło, że zachowałam się jak... oddany piesek, który cieszy się na powrót swego pana. "To musiała być wina wampirzej hierarchii" - pomyślałam w końcu, chcąc wytłumaczyć sobie to, co przed chwilą zaszło. "Przecież nie mam powodu nawet go lubić". Nie zrobił dla mnie nic miłego. Wprowadził się tuż po mojej przemianie, zapewne chcąc kontrolować nowego członka społeczności.
Nie prosiłam się o swój los. Pewnej nocy, jakieś dwa - trzy tygodnie temu szłam późnym wieczorem do koleżanki. Byłam mniej więcej w połowie drogi, gdy usłyszałam strzał. Było ciemno. Nikogo nie dostrzegłam. Nagle z ciemności ktoś się wyłonił, zaczął iść w moją stronę. Miał pistolet. Chciałam uciec, ale... nie mogłam się ruszyć. Opadłam na ziemię. Brzuch bolał mnie mocno jak nigdy, jakby coś go rozrywało na strzępy. Gdy spojrzałam w dół okazało się, że na białej koszulce powiększa się czerwona plama. Zaczęłam płakać. Histerycznie wyć. Mężczyzna strzelił jeszcze raz. Rozległy się inne kroki. Czułam, że tracę przytomność. Ból zwiększał siłę z sekundy na sekundę. Chciałam umrzeć...
- To za Ashotna, suko - powiedział strzelający i uciekł.
"Jakiego Ashtona?"
Ktoś inny do mnie podszedł. Nie zdołałam ujrzeć twarzy, gdyż łzy zupełnie na to nie pozwalały.
"Ten mnie dobije", pomyślałam i czekałam na kolejny strzał. Nie usłyszałam nic. Lekko mnie podniósł i oparł moje plecy na swoim kolanie. Na czole poczułam dłoń mężczyzny. miarowo mnie głaskała.
- Nie bój się, piękna. Wszystko będzie dobrze - odezwał się cudownie niskim, głębokim głosem, z dziwnym akcentem. Zmusiłam się by skupić uwagę na czymś innym, niż obezwładniający mnie ból. Otworzyłam oczy najszerzej jak tylko zdołałam, lecz dostrzegłam tylko oczy mężczyzny. Wyglądały jak płynna czekolada...
- Nie chcę umierać - wyszeptałam ostatkiem sił, chwytając mężczyznę za rękę. - proszę... nie zabijaj mnie...
Nachylił się i złożył pocałunek na moim czole. Wargi miał tak chłodne i miękkie, że zapragnęłam ich dotyku wszędzie
- Boli... - pożaliłam się cicho.
- Nie bój się, piękna. Nie bój się... - wyszeptał mi do ucha. - Muszę jednak o coś spytać. Jesteś gotowa stać się nieśmiertelną? - zatroskany głos i dotyk chłodnej dłoni i ust odchodziły wraz z bólem tak, że nie dosłyszałam końcówki pytania
- Nie chcę umierać - wyszeptałam nim straciłam przytomność
Ocknęłam się czując ból. Leżałam na czymś miękkim. Dookoła było ciemno. W ciemności zabłysły czekoladowe oczy.
- Co...? Co się ze mną dzieje? - ból, niczym spalający wszystko ogień, przetaczał się przez moje ciało. Dużo kosztowało mnie zachowanie względnej ciszy
- Przechodzisz przemianę - powiedział, a w jego głosie pobrzmiewał smutek, wyrzuty sumienia i niewysłowione cierpienie. - przykro mi, ale to było jedyne wyjście, byś przeżyła, piękna.
- Przemianę w co? - ból utrudniał myślenie
- W wampira, moja piękna - na policzku poczułam dotyk chłodnej dłoni, na skroni usta...
"Ach ten chłód" - pomyślałam i jęknęłam z bólu. "Ile to jeszcze potrwa?" krzyknęłam w myślach.
- Już niedługo - usłyszałam jego aksamitny głos "Czyta w myślach?"
Znów straciłam przytomność.
Ocknęłam się w hotelowym pokoju, po zmroku. Na stoliku w pobliżu leżała karteczka:
"Anita! (tak, sprawdziłem twoje dokumenty, proszę o wybaczenie)
Jest mi niewypowiedzianie przykro, z powodu tego, co się stało. Musisz wiedzieć, że to był jedyny sposób. W innych okolicznościach, z pewnością, decyzja należałaby do Ciebie.
Jest mi przykro, że nie jestem z Tobą, gdy się budzisz, jednakże nie sądzę, byś pragnęła teraz towarzystwa jakiegokolwiek wampira.
Niemniej jednak, gdybyś chciała się spotkać, wiedz, że o każdej porze nocy jestem do twojej dyspozycji.
P.S. Kilka rzeczy, które musisz wiedzieć:
1. Słońce nas spala
2. Musisz pić krew, by przeżyć. (Polecam torebkowaną, w składzie dla wampirów. W ten sposób nikogo nie zabijesz)
3. Naszym władcą jest wampir Armand. Zapamiętaj to imię, proszę.
Do zobaczenia niedługo, piękna"
Pięknie wykaligrafowany list i brak podpisu. Brak wskazówek jak się spotkać. Nic.
Wyszłam z hotelu. Udałam się do mieszkania. Nikogo tam nie było. Na domofonie zauważyłam pewną zmianę. Do mieszkania piętro wyżej wprowadził się niejaki Armand.
"O, kurwa", pomyślałam "sam przywódca w moim bloku... Tak szybko się dowiedział o przemianie...? Ciekawe, czy muszę mu się kłaniać..?"
W skrzynce na listy znalazłam karteczkę:
"Tak, umiem czytać w myślach"
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Poszłam na górę. Na wycieraczce leżał bukiet czerwonych róż. Na bileciku znajdował się adres. Sądząc po tym samym pięknym charakterze pisma, co na wcześniejszych liścikach, był to adres wampira o czekoladowych oczach.
Nie poszłam tam jednak. Praktycznie nie wychodziłam z domu. Nie spotkałam też wcześniej Armanda. To było nasze pierwsze spotkanie, jednak przebiegło tak szybko, że nie zdążyłam mu się przyjrzeć.Z zamyślenia wyrwał mnie głos wujka
- Ten Armand ma u was dobrze - powiedział, zupełnie nieświadomy o kim mówi. Dla niego był to poprostu facet mieszkający w tej samej klatce, co my. Nawet tata nie wiedział kim on jest. Nie wiedział też kim ja jestem... Ciężko było udawać przed rodziną kogoś, kim nie byłam.
"Och, głupi. Co on tam wie.", pomyślałam

Armand.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz